Przypomniało mi się o zdjęciach, które zrobiłam wiosną tego roku. Zdjęciach, przez które ochroniarz zwrócił mi uwagę, bo nie wolno fotografować niczego w markecie. Co popstrykałam, to pokazuję. Uwieczniłam stoisko z rybami i owocami morza. Pamiętam kampanie w Polsce : Jedz ryby. Zastanawiam się, ale co tu jeść? W większości sklepów ryby są mrożone, cholera wie, ile czasu. Ewentualnie wędzone, to już trochę bardziej mnie przekonywało.Gdzie tu mówić o jedzeniu ryb?
Zdjęcia są ze zwykłego marketu E.Leclerc.
stoisko- widok ogólny, uchwyciłam 2/3 stoiska
Część pierwsza: skorupiaki, od lewej: w żółtych siatkach "almejas" w zgrabnej, przypominającej serduszko skorupce, je się ugotowane na parze, z dodatkiem soku z cytryny, dodaje się do potraw z ryb. Powyżej "mejillones" małże lub omułki. Najbardziej lubię z pikantnym pomidorowo- paprykowym sosem, we Włoszech jadłam z dużą ilością pietruszki i soku z cytryny, też dobre. Obok omułków widać "langostinos", są różowe, bo już ugotowane. Langostinos- kolega krewetki, nieco większy, smakuje wybornie, ma bardzo dobre, białe "mięso". Poniżej langostinos znajduje się dziwactwo zwane "percedes". Wygląda trochę jak koralowiec, jest to przysmak z Galicji. Świeże percedes osiąga cenę nawet 80 euro/ kg. Dlaczego jest takie drogie? Ciężko je zdobyć, rybacy nieraz ryzykują życiem, żeby je pozbierać, za zwykłe małże płacę 1,80 euro/ kg, bo są hodowlane. Percedes mnie nie zachwyciło, powiedziałabym, że jest bez smaku. Poza tym jedząc je można się nieźle pobrudzić, bo kiedy próbujesz je wydobyć z osłonki- wybuchają. Ja jadłam percedes za max. 20 euro/ kg, może dlatego mnie nie zachwyciło... Małe muszelki, po środku, w cenie 7,99, to "berberechos", są smaczne, ale tak małe,że więcej z nimi zabawy niż jedzenia. Ślimaki w ostro zakończonych skorupkach są mi nieznane albo jadłam i nie pamiętałam, znaczy- też mnie nie oczarowały. Różowe żyjątka za 13.99 to tzw. "gamba arrocera", malutka, a jakże smakowita krewetka, którą można po prostu usmażyć, ale najczęściej dodawana jest do paelli i wszelkiego rodzaju zup rybnych.
Tego nie mam na zdjęciach, a jest to mój ulubiony skorupiak "navajas" czyli po hiszpańsku "noże", faktycznie przypomina kształtem nóż. Je się smażone, z bardzo niewielką, wręcz symboliczną ilością oliwy, posypane pietruszką i polane sokiem z cytryny. Mój faworyt!
Część druga: od lewej, małże, poniżej langostinos nieugotowane, które mają właśnie taki nijaki szary kolor. Obok "cigalas", powiedziałabym, że to taka bardziej opancerzona krewetka, ma też szczypczyki. Ciężko się je obiera z tych pancerzyków, w dodatku można się pokłóć, no i jest dużo droższa od krewetki, ale smaczniejsza. Powyżej znajdują się "almejas', ale duże. Białe, krążkowate to "potas de calamares" czyli pokrojone kalmary, dodaje je się do paelli albo smaży w mące i jeśli ktoś zna kalmary, to właśnie takie. Na dole kalmary w całości, właściwie takie mini, zaś obok "potas", to również kalmary, ale nieco większe. Kalmary przyrządza się na bardzo wiele sposobów, z duszoną cebulką, w winie, w sosie pomidorowym, faszerowane warzywami lub ryżem, w atramencie. Kalmary są czymś, co mnie zachwyca, to, co znajduje się w ich wnętrzu jest dla mnie zagadką natury i dowodem na mądrość tego świata.
Po lewej, duże, białe, to "sepia" czyli mątwa, krewna kalmarów. Moja ulubienica na hiszpańskim stole, smażona z czosnkiem i sokiem z cytryny, często podaje się ją z dodatkiem sosu czosnkowego, pycha. Obok sepii "volador", taki latający kalmar. Ponoć często wynurza się z wody i na swój sposób - skacze, stąd nazwa. I to, co każdy chyba poznaje-"pulo" czyli ośmiornica. Moja ulubiona forma przyrządzanie ośmiornicy to, "pulpo ala gallega" czyli gotowana ośmiornica z ziemniakami pokrojona i posypana ostrą papryką.
I ostatnia część, zanim zabroniono mi robić zdjęcia: RYBY. W przyszłości porobię zdjęcia rybom i napiszę coś ciekawego. A tymczasem zrobiłam się głodna.
Zazdroszczę takich targów, tyle smakowitych gatunków. Dla tego widoku warto tam jechać.
OdpowiedzUsuńŚwietny wpis! Nie zdawałam sobie sprawy, że aż tyle różnych rodzajów owoców morza można znaleźć w marketach :)
OdpowiedzUsuńAle widoki. Mój mąż kocha owoce morza, ja nie za bardzo, jednak ryby uwielbiam!
OdpowiedzUsuńTu gdzie mieszkam bardzo ciężko dostać owoce morze, jedynie mrożone, jeśli chodzi o świeże, to nie przypominam sobie, żebym je gdzieś widziała. A też mamy sklepy z sieci L.Eclerc ;)
OdpowiedzUsuńRyby w Madrycie tracą życie ;) Nawet nie czuję, kiedy rymuję :)))
OdpowiedzUsuńAle super, że masz dostęp do takich skarbów
OdpowiedzUsuń:)
OdpowiedzUsuńJa z owoców morza uwielbiam przede wszystkim łososia. Zawsze dbam o to, aby był wysokiej jakości. Szukając takowego zauważyłam, że naprawdę dobrą jakością charakteryzuje się łosoś sygnowany marką https://mowisalmon.pl/produkty/ - czy kiedykolwiek mieliście okazję go spróbować?
OdpowiedzUsuń