- I co sądzisz o tym miejscu? Dziwne, nie?
- No, troszkę dziwne.
Manuel śmieje się.
-Jak pierwszy raz tu przyjechałem, pomyślałem
sobie: gdzie, do cholery, jestem?
Manuel jest Szwajcarem, kiedyś był sportowcem,
zresztą widać to nawet teraz. Nie jest z tych, co urodzili się w Matavenero,
nie poprzestawiały mu się klepki. Jest zadbany, czysty, ładnie pachnie,
codziennie zmienia koszulkę. Gdyby coś mu się stało, w Szwajcarii czekałby na
niego opiekun, taksówka oraz dożywotnia emerytura. Manuel jest przed 60, więc
czasem myśli o takich sprawach. Szwajcaria dba o swoich obywateli.
Kolejnymi osobami, które tego dnia poznaję
jest Juanjo i jego dziewczyna Noema oraz córka Noemy Nalua. Juanojo jest
wegetarianinem,ba, nie je nawet soli. Raczej milczący, mało sympatyczny. Noema
pochodzi z Galicji, ma bardzo silny galicyjski akcent i jest antypatyczna. Opowiada
Norze o tym, co się działo przez ostatnie dwa miesiące. Każdy tu każdego
obgaduje.
Społeczeństwo z wioski jest niewielkie, nie mają telenowel, nie chodzą do „normalnej” pracy, na siłownię, do
sklepów, wszędzie tam, gdzie ma się kontakt z ludźmi. Wszystko co znają mieści
się w Matavenero. Mówią dużo o innych, o sąsiadach, o kolegach. I mówią źle.
Często z nienawiścią, z zawiścią. Potrzebują się nawzajem, chyba tylko to
sprawia, iż się jakoś tolerują. Ty mi dasz chleb, ja ci pomogę wykopać rów.
Wszystko tak tu funkcjonuje. Na zasadzie wymiany usług. Nikt nie ma tu pieniędzy, zresztą i tak niczego
nie da się kupić.
Myślałam, że ludzie,
którzy wygłaszają hasła wolności, miłości są bardziej otwarci, bardziej
bezinteresowni. W żadnym miejscu, w którym dotychczas byłam nie spotkałam się z
tyloma dziwakami i nie byli oni pozytywnie dziwni. Przyszła mi na myśl- sekta,
obóz, w którym zamyka się ludzi i wtedy najlepiej można zaobserwować różnego
rodzaju zachowania społeczne. Trudne warunki, brak łatwego dostępu do jedzenia,
wszystko to wyzwala negatywne emocje i zachowania. Każdy chce przetrwać.
Szybko można było się przekonać, kto w Matavenero ma pieniądze i kto często
wychodzi na zewnątrz. Odniosłam wrażenie, że miejsce to jest na swój sposób-
koszmarne, ludzie sami z własnej woli tu żyją, izolując się od świata, od tego
wszystkiego, co ułatwia życie, choć jednocześnie czyni nas niewolnikami.
Niewolnikami zakupów , mód, ładowarek, facebooków, zegarka, budzika.
I choć każdy wciąż mówi tu o projektach,
niewiele się tam robi, niewiele się tam dzieje. Latem jest praca przy ogrodzie,
jesienią robi się przetwory, ale zimą nie robi się absolutnie nic. Wdech,
wydech.
Dochodzą problemy z dostępem do drogi, bo od
listopada do marca pada śnieg. Woda
zamarza, pojawiają się problemy z prądem.
Chyba jedyne, czego tu nie brakuje, to marihuana. Dlatego niektórzy wybierają
takie życie, gdzie nic nie trzeba, tak, można nazwać to wolnością. Jak mówi
Nora: tylko tu wstajesz i chodzisz po wiosce bez ubrania, gdy masz na to
ochotę.
Nalua- córka Noemy jest bardzo ładną
dziewczynką. Czarne włosy, niebieskie oczy. Ma trzy lata i gada jak najęta.
Chodzi bez majtek, jak większość dzieci tutaj. Ma spódniczkę tak brudną jakby
nie była prana z miesiąc. Po jej kręconych włosach skaczą wszy. Uśmiech nie
schodzi jej z twarzy.
W nocy wychodzę przed dom, patrzę w niebo.
Chyba w życiu nie widziałam tylu gwiazd
naraz. Nie miałam pojęcia o ich istnieniu. Świerszcze nie przestają grać. Nie
jest to monotonne cykanie. Koncertują w wielu odcieniach. Milkną dopiero nad
ranem, gdy wstaje słońce.