środa, 30 stycznia 2013

poligonera


Nudny jak flaki z olejem ten styczeń, jednym słowem całe szczęście, że to jego przedostatni dzień. Na koniec tego miesiąca kilka słów o tak zwanych „poligonerach”.

Poligonera- to neologizm hiszpański. Pochodzi od wyrazu „poligono” czyli poligon. Poligonera to pierwotnie mieszkanka poligonu. A wtórnie i właściwie, to rodzaj kobiety wywodzącej się z niskich warstw społecznych, z klasy tzw. robotniczej jakby się powiedziało w Polsce. Poligonera hiszpańska charakteryzuje się specyficznym stylem ubierania się i po tym właśnie można ją poznać. Lubi rzucać się w oczy! Zawsze porządnie uczesana, wprost od fryzjera, albo wprost od prostownicy. Umalowana jak na dyskotekę, zawsze i wszędzie, nawet w sklepie kiedy kupuje mięso na obiad. Ubrana w modne stroje, błyszczące elementy, dużo taniej, psuedozłotej biżuterii. Zapomniałam dodać, że włosy najczęściej są pofarbowane na blond. Nieodzownym elementem looku poligonery jest najnowszy model telefonu komórkowego, od którego nie może się oderwać nawet na chwilę. Uwielbia robić sobie zdjęcia, tzw. sweet focię. Zaraz potem wrzuca je na fejsbuka. I czeka na lajki, a właściwie czeka na „megusta”.

Poligonera wsytępuje licznie w małych miasteczkach. Mam okazję spotykać ją na co dzień, mimo iż Aranjuez oddalone jest od jakichkolwiek fabryk i poligonów industrialnych.

Miłego lutego wszystkim życzę! I nie tak nudnego jak styczeń!


poniedziałek, 28 stycznia 2013

ryba w sosie chrzanowym

Coś bardzo szybkiego i prostego. Ryba w sosie chrzanowym. Nie można się wykręcić brakiem czasu, bo przygotowanie tego dania zajmuje mniej niż 45 minut.



Składniki ( na 2 osoby):

-4 filety z ryby ( ryby mającej białe mięso, np. łosoś czy pstrąg się nie nadają)
-brokuł
- gorszek zielony ( pół szklanki)
-jogurt naturalny
- chrzan ( ja wzięłam ze słoika)
-koperek
- 2 łżyki oliwy
-sól, pieprz

Przygotowanie:
Gotuję brokuła i groszek. Na bardzo niewielkiej ilości oliwy- smażę rybę ( bez żadnych panierek), smażę około 4 minut. Przygotowuję sos-  mieszam chrzan z jogurtem, dodaję około 3 łyżki chrzanu, można więcej, zależy czy lubi się ostre czy łagodne dania. Do rybu dodaję sos i duszę ją około 5 minut. Posypuję drobno posiekanym koperkiem.Dodaję soli, pieprzu i ugotowanego brokuła oraz groszek. GOTOWE!
Szybkie, proste i niskokaloryczne. Polecam!


piątek, 25 stycznia 2013

gdzie jest okno? - o szukaniu pracy, w kraju, w którym pracy nie ma


Długo zastanawiałam się czy w ogóle o tym pisać? Szczerze mówiąc, w duchu, miałam nadzieję, że coś się zmieni i zamiast pisać o gorzkich realiach, napiszę coś pozytywnego. Coś, co pozwoli komuś uwierzyć w siebie, doda otuchy i zostawi  trochę nadziei. Otóż nie.

5 lutego minie dokładnie 1,5 roku od kiedy nie pracuję. Zostawiłam Polskę, zostawiłam pracę. Pojechałam pełna wiary w siebie do Hiszpanii. Wiary w swoje umiejętności, wykształcenie, charakter.
Pamiętam moją rozmowę z jednym Hiszpanem przed wyjazdem. Ostrzegał mnie, żeby zapomniała o dobrej pracy. Będę mieszkała blisko Madrytu- myślę sobie. Na pewno w stolicy jest praca. O, tak, słodka naiwności.

Pierwszą rozmowę o pracę miałam w październiku 2011, gdzie uprzejma Niemka poinformowała mnie, żebym nie liczyła na otwartość Hiszpanów i jeśli znajdę pracę, to tylko w międzynarodowych firmach. Nie omieszkała mi przypomnieć, że mówię po hiszpańsku z niehiszpańskim akcentem. Mówię. Ale mówię i mówiłam od razu jak przyjechałam, i to całkiem nieźle.

Mój hiszpański nie jest problemem, problemem jest brak miejsc pracy. Nawet jakbym chciała powysyłać dużo CV, to nie ma gdzie. Firmy zwalniają pracowników, a nie zatrudniają. Jasne, ktoś tam zatrudnia, ale jest to kropla w morzu potrzeb.  Często na jedno miejsce startuje 1000 osób, a nawet więcej. Jakie są szanse, że chociażby do ciebie zadzwonią?

Zawsze staram się wyszukiwać takich zajęć, gdzie wymagają dobrej znajomości języka angielskiego, wtedy automatycznie mniej osób o takie stanowisko się ubiega. Wiem, że Hiszpanie bardzo kiepsko znają języki obce. Nawet wielu dziennikarzy nie posługuje się poprawnie angielskim, przynoszą sobie wstyd wypowiadając się w radiu czy w telewizji po angielsku. Ja się z tego śmieję, ale niczego to nie zmienia w moim przypadku, bo i tak Hiszpan woli zatrudnić w tej chwili Hiszpana.  

Najbardziej jednak wkurza mnie, że można tracić dnie na dostarczanie, wysyłanie CV do wszystkim firm, które przyjdą nam do głowy, a i tak nikt nawet nie powie, nie odpisze; nie dziękuję, pocałuj mnie w d...ę.
Czasem  nie wiem, co  myśleć o takich ogłoszeniach, gdzie szukają kogoś ze znajomością polskiego, gdzie spełniam teoretycznie wszystkie inne, niejęzykowe wymogi i również firma, czy też pani z biura pośrednictwa pracy, nie zadzwoni.  Nieraz się popłakałam ze złości, ale wiem, że nic to nie da, oprócz tego, iż zepsuję sobie humor na resztę dnia.

No właśnie, panie z biur pracy i biura pracy. Uważam za przekleństwo i idiotyzm. Po pierwsze proces rekrutacyjny trwa miesiącami, po drugie, pracują tam same kobiety. Nie ukrywam, że wolę rozmawiać z mężczyznami jeśli chodzi o sprawy zatrudnienia. Dlaczego? Zadają konkretne pytania, dotyczące pracy, a nie mojego życia począwszy od przedszkola. Najgłupsze pytanie jakie usłyszałam na rozmowie brzmiało: jakim była Pani uczniem w podstawówce? Co to, do cholery, ma mieć wspólnego z moją karierą? Nawet jakbym była wstrętnym bachorem, to udało mi się ukończyć studia, z całkiem niezłym wynikiem, nauczyć płynnie mówić w trzech językach obcych i mieć odwagę wyjechać do obcego kraju. A pani? Pani która mnie wtedy „egzaminowała” 2 razy zmieniała godzinę spotkania, bo coś jej nie pasowało. Zdarzyło mi się też, że osoba z którą miałam mieć rozmowę, spóźniła się na nią. Wymaga się tyle od innych, ale niewiele od siebie.

Mogłabym jeszcze długo użalać się nad swoją sytuacją, ale wątpię, żeby było to ciekawe dla czytającego.
Jest styczeń 2013 r. bezrobocie sięga już 26%, rekord absolutny w historii Hiszpanii. Prawie 6 milionów osób jest bez pracy. W Hiszpanii, najwięcej w całej Europie młodych ludzi, nie kończy nawet szkoły średniej, nie widzi sensu nauki. Po co się męczyć, żeby potem albo bezskutecznie szukać pracy, albo być inżynierem pracującym jako kelner.

Ciężko się tu zmobilizować do tzw. samorozwoju zawodowego, rozumiem tych młodych ludzi, ale w życiu bym nie powiedziała, że żałuję skończonych studiów i nauki. Przygnębia mnie moja bezczynność i bezradność. A właściwie to wkurwia mnie ta sytuacja, ale nie mam zamiaru rezygnować z walki o siebie, choć przyznam, że przerosło mnie to wszystko. Pierwszy raz w życiu, coś idzie bardzo nie po mojej myśli. Pamiętam jak zrozpaczona Hiszpanka, którą dotknęło wielkie nieszczęście, dużo większe od bezrobocia, powiedziała: Jak Bóg zamyka ci drzwi, musisz wejść oknem.  Trzymam się swoich celów, nie poddaję i myślę, gdzie jest to okno?


Przy okazji tego wpisu dziękuję O.  i A. za niekrytykowanie mnie, nieocenianie, wysłuchanie i wsparcie. 

środa, 23 stycznia 2013

szlakiem wina...


Jeśli ktoś lubi wino, zdecydowanie powinien wybrać się na wycieczkę do Hiszpanii. Można wykupić taką wycieczkę, nazywa się „ruta de vino” (szlakiem wina), polega ona na jeżdżeniu po różnych regionach Hiszpanii, gdzie wypoczywający zwiedzają  winnice, próbują  wina i oczywiście  podziwiają Półwysep Iberyjski,  smakują też znakomitych dań, charakterystycznych dla danego regionu Hiszpanii. W Polsce, o ile mi wiadomo, trudno jest wykupić taką wycieczkę, ale np. w Niemczech czy Belgii, nie powinno być z tym problemu. ( Zawsze można zgłosić się do mnie, pomogę zorganizować i chętnie udzielę informacji na ten temat.)

Wina w Hiszpanii nie brakuje, jednakże najsławniejsze  trunki, to takie oznaczone literami DO (symbol DO  to skrót od słów Denominacion de Origen dosłownie „nazwa pochodzenia”). Wina te wywodzą się właśnie z regionów specjalizującym się w wytwarzaniu tego napoju, na butelce jest znaczek i symbol DO + Castilla y León ,  Ribera del Duero, Catalunya ,   Rioja, Catalunya Interior , Castilla - La Mancha , El Penedès ,  Andalucía  
( Wymieniłam te bardziej popularne. )

Hiszpania posiada ponad 5.500 winnic i upraw pod produkcje wina i hodowli winorośli. Rocznie, produkuje 33 mln hektolitrów wina. Jest w czołówce europejskich producentów wina, wraz z Francją i Włochami. Jeśli chodzi o spożycie, Hiszpania znajdują się na 9 miejscu w czołówce światowej.

W zeszły weekend na taką wycieczkę, szlakiem wina i barów, wybrałam się ze swoimi hiszpańskimi przyjaciółmi. Pojechaliśmy do konkretnego regionu-  La Rioja oraz odwiedziliśmy Kraj Basków.

Region Rioja dzieli się na trzy subregiony: Rioja Alta, Rioja Baja, oraz Rioja Alavesa. Najlepsze wina z Rioja, pochodzą z Rioja Alta. Do produkcji wina, używa się winogron tempranillo wraz z Garnacho Tinto. Rodzaje wina Rioja są podzielone w zależności od procesu starzenia się wina w beczkach (dąb amerykański) i dzielimy je na:
·         Wino Crianza - wino czerwone. Minimum 2 lata
·         Wino Reserva - wino czerowone. Minimum dwa lata, w tym minimum 1 rok wino musi przeleżakować w dębowej beczce
·         Wino Gran Reserva - minimum 2 lata w beczce dębowej i 3 lata w butelce. Wino Gran Reserva gwarantuje 5 letni proces starzenia się wina.*  

W La Rioja zwiedziliśmy  dwa miejsca, pierwsze z nich to miasto Logroño. Jest to jedno z moich ulubionych miejsc, ze swoimi malutkimi uliczkami i barami. Zanim wejdziesz do którejś z uliczek, warto zapoznać się z mapą barów, co i gdzie można zjeść, bo wypić, to wiadomo co. Do Logroño jedzie się smakować wino. 



Uliczki, o których mówię, są bardzo wąskie, zawsze jest tam dużo ludzi, stojących z kieliszkiem wina w ręku i rozmawiających. Do każdego kieliszka, rekomendowałabym zamówić małą przekąskę. W tym regionie sławne są smażone pieczarki, je się same kapelusze, bez nóżek, polewane są sosem z dodatkiem cebuli i soku z cytryny. Inną rzeczą są kaszanki, bardzo smaczne kanapki z szynką, patatas a la riojana  czyli ziemniaki z chorizo. A także wszelakie typowe dla całej Hiszpanii kanapeczki z owocami morza, rybami. 



Tapas są tak ładne, że je się oczami i wchodząc do takiego baru zawsze czuję się jak dziecko w sklepie z cukierkami. Nie warto się spieszyć, spacerując po takiej uliczce i wchodząc od baru do baru, łyk wyśmienitego wina, kanapeczka i idziemy dalej. Powoli, bo pośpiech może spowodować szybkie zakończenie spaceru. My odwiedziliśmy około 7 barów, nie doszliśmy nawet do połowy pierwszej uliczki i mieliśmy dość. Mieliśmy dość na godzinę, bo wybieraliśmy się do kolejnego miejsca – EL CIEGO.



EL Ciego  znajduje się na terenie Kraju Basków. (El Ciego dosłownie znaczy ślepiec).  Faktycznie od wina można tam oślepnąć, w tej maleńkiej miejscowości znajduje się  aż 17 winiarni. Jedna z nich cieszy się szczególną sławą, ze względu na swój kosmiczny kształt i wygląd. Mowa o Marqués de Riscal, to nie tylko winnica, ale także luksusowy hotel. Budynek zaprojektowany przez Franka O. Gehry, tego samego, co zaprojektował Muzeum Guggenheima  w Bilbao. Jeśli ktoś lubi luksus i wino, to hotel stworzony jest dla niego. Można wykupić zwiedzanie i degustacje w winnicy, pakiet masaży, obiad, kolację w eleganckiej restauracji, jeśli kogoś interesują ceny, odsyłam na stronę internetową : http://www.evadium.com/escapada/vino-marques-de-riscal .



My poprzestaliśmy na podziwianiu budynku z zewnątrz, zdecydowanie nie pasuje do reszty krajobrazu, El Ciego to miasto z zabudową zachowaną jeszcze ze średniowiecza… Za to skorzystaliśmy z zaproszenia naszego przyjaciela do jego prywatnej winnicy, a właściwie winnicy rodziców, gdzie skosztowaliśmy młodego wina i zjedliśmy pieczoną jagnięcinę.

W La Rioja i Kraju Basków widać, że ludziom dobrze się powodzi. Z produkcji wina mają ogromne zyski. Jadąc samochodem widać same winiarnie i pola z rosnącymi pnączami, z których powstaje jeden z najszlachetniejszych i najstarszych trunków na świecie.



*http://www.hiszpania-apartamenty.pl/przewodnik-po-hiszpanii,regiony-produkujace-wino,384.html

czwartek, 17 stycznia 2013

przyjaźń na odległość


Moja siostra wraca jutro do Polski. Pół roku spędziła w Szwecji, na Erasmusie.  Smutno żegnać się z osobami, z którymi się zaprzyjaźniło. Wbrew głupim stereotypom, Polka najbardziej polubiła się z Niemką. I dobrze, po to jest Erasmus, żeby stereotypy łamać.  Wszyscy żegnali się słowami: Zobaczymy się! Na pewno się zobaczymy.

Ile razy ja żegnałam się tak z ludźmi. Muszę przyznać, że niewiele wakacyjnych przyjaźni przetrwało. Niektóre i owszem, nie dały się upływowi czasu! Ba, z moimi dwoma imienniczkami przyjaźnimy się do tej pory.

Im jesteś starszy, tym większą masz pewność, że wielu ludzi już nigdy nie spotkasz na swojej drodze. Mimo zapewnień, iż będzie inaczej…  Ludzie są sobie potrzebni w danym momencie i w określonym celu. Przyjaźnimy się, bo jesteśmy do siebie podobni, bo coś od siebie potrzebujemy, dobrze się ze sobą czujemy.

Największą próbą dla relacji międzyludzkich jest rozstanie. Związki na odległość. Wyjazd do innego kraju. Dobrze to znam. Ludzie, którzy zarzekają się, że do ciebie zadzwonią, przyjadą, a potem milczą całymi tygodniami. Odzywasz się raz, odzywasz się drugi raz, trzeci… a potem poddajesz się, bo do tanga trzeba dwojga. Jeśli, ktoś nie chce, dajesz sobie spokój.

 Czasem warto walczyć o takie relacje. Zawsze, gdy Enrique mnie zdenerwuje, myślę sobie: znów pokłóciliśmy się o bzdurę, ile kosztowało mnie to, żeby utrzymać związek na odległość, a potem rzucić wszystko i przyjechać do niego.  On chyba też myśli to samo, bo zawsze mówi: musimy się wspierać, a nie kłócić.

Z przyjaźnią na odległość jeszcze trudniej jest niż z miłością. Potrzeba dużo dobrych chęci i czasu. Można udawać, że nie,  ale… utracone przyjaźnie bolą. Zwłaszcza jeśli ktoś był dużą częścią twojego życia i nagle całkowicie z niego zniknął. Przypadki beznadziejne-  twój przyjaciel się zakochał i nowy partner całkowicie go pochłonął, pożarł. Sama, niestety, popełniłam kiedyś ten błąd, izolując się od bliskich mi ludzi. Taki partner nie jest dobrym partnerem, nikt normalny  nie zabrania komuś kontaktu z przyjaciółmi i z drugiej strony- nikt normalny się temu nie podda. Można popełnić błąd, ale potem zawsze do przyjaciół się wraca, jak syn marnotrawny, jak pies z podkulonym ogonem.

Ludzie pojawiają się w naszym życiu i znikają, nieraz pojawiają się na długo, nieraz na chwilę.

Utracone przyjaźnie bolą, zachowane cieszą.

Błogosławieni niech będą  przyjaciele, ci którzy mimo odległości- wciąż cieszą się na twój przyjazd. Ci, którzy znajdują kilka chwil na rozmowę z tobą. I Ci, z którymi po pół roku niewidzenia się, pijesz wódkę i czujesz, że nic się nie zmieniło.


Dla mojej siostry, za którą tęsknię. Dla moich przyjaciół, których mi brakuje.

środa, 16 stycznia 2013

Gdzie, do diabła, jest Gambia?


Kiedyś pisałam już, że w Hiszpanii można znaleźć sporo Afryki. Nie tylko na ulicach, ale i w telewizji dużo się o tym kraju mówi. Czasem mówi się  też o otwartości Hiszpanów czy Włochów. Europejczycy w porównaniu z Afrykańczykami są zamknięci jak sardynki w puszce.

Wychodzę z marketu, śpieszę się, bo jestem głodna i chcę wrócić na obiad. Zaczepia mnie czarnoskóry chłopak, który zbiera pieniądze. Zawsze jak obok niego przechodzę, mówi mi : hi, how are you? Boję się odpowiadać, nie chcę dawać mu pieniędzy. Nie mam pieniędzy.  Tego dnia zaczynam z nim rozmawiać, przynajmniej przypomnę sobie angielski, więc wykorzystuję okazję. Chłopak pyta mnie skąd jestem, czy mieszkam z mężem, czy chodzę do kościoła. Pytania dziwne jak na pierwszą rozmowę, ale odpowiadam, bo nie są to tajemnice. Właściwie dlaczego dziwne? Wszyscy spotkani na mojej drodze Afrykańczycy zadawali mi bardzo osobiste, w moim odczuciu, pytania. Świadczące o tym, że naprawdę chcą mnie poznać. Nie było to, nic nieznaczące - co słychać lub jego hiszpański odpowiednik -qué tal. Pytania, którego przez pierwsze trzy miesiące mieszkania w Hiszpanii – nienawidziłam, bo miałam ochotę odpowiedzieć, że mam się chujowo i to bardzo.

Wydaje nam się- Europejczykom, że jesteśmy tacy wspaniali, ucywilizowani, wykształceni. Wydaje nam się, że jesteśmy lepsi od kogoś, kto jest czarny. Założę się, iż wielu z nas, widząc kogoś o innym niż biały kolorze skóry, myślało: jak to dobrze- jestem biały. Żyjemy w uporządkowanym świecie, gdzie z kranu leci woda, świeci się żarówka, zawsze gdzieś można podłączyć telefon. A nie umiemy nawet ze sobą porozmawiać.



Dzisiejszy dzień mnie wykończył. Usiłowałam załatwić pewne formalności, w tym uporządkowanym europejskim świecie. Jesteś zależny od jednej Pani, od drugiej, od uprzejmości kogoś tam. Musisz mieć x papierek, papierek y, zapłacić x kwotę i tak dalej. Wróciłam do domu zmęczona i zła. Włączam wieczorem telewizor, program o Hiszpanach mieszkających w Gambii. Wreszcie wiem, gdzie jest Gambia! Pamiętam jak w wakacje zaczepił mnie czarnoskóry chłopak  i mówił, że właśnie jest z Gambii. Gdzie to, diabła jest? -myślałam wtedy. Gambia, to małe państewko w północno-zachodniej części Afryki.

Pamiętam też jak ów Gambijczyk zapytał mnie skąd pochodzę, jak mam na imię i pamiętam jak ja nie zapytałam go o nic, nawet o imię. Szczerze mówiąc wcale mnie to nie interesowało. Chłopak zapytał: dlaczego nie interesuje cię jak mam na imię? Nawet mnie o to nie zapytałaś. Fakt, nie zapytałam. Zrobiło mi się głupio.  Teraz, gdy sobie o tym przypomnę, jest mi wstyd. Afrykańczyk nie rozumie pojęcia: nie mam czasu z Tobą rozmawiać. Czas, jest czymś, czego w Afryce nie brakuje.  

Rozmarzyłam się oglądając Gambię, nie tylko ze względu na słońce, którego w  środkowej Hiszpanii zimą jak na lekarstwo, ale przede wszystkim ze względu na ludzi. Wszyscy byli uśmiechnięci, życzliwi, serdeczni, otwarci. Samo patrzenie na nich dostarczyło mi dużo pozytywnej energii. Kobiety ubrane w przepiękne, wzorzyste, jaskrawe suknie. Stragany z owocami, warzywami, pomidory, banany, melony. To światło, porażające wręcz. Wieczorem rybacy powracający z połowów i setki ludzi handlujących. Chłopcy, którzy za 3 ryby noszą na głowach kosze z rybami, od barki do brzegu i tak kilka razy.



Wszyscy Hiszpanie wypowiadali się o Gambii w bardzo pozytywny sposób. Chwalili ludzi. To właśnie o tych ludziach ciągle mówili, że są niesamowicie ciepli, gościnni, dobrze się z nimi żyje. Pytałam kiedyś mojej afrykańskiej przyjaciółki, co to znaczy otwartość w Afryce.

-Ana, Hiszpanie nie są zbyt otwarci. Jak w Gwinei (Afryka) poznajesz nowych ludzi, to od razu nazywają cię przyjacielem, zapraszają na obiad, dają ci wszystko, co mają najlepsze. A jak nie chcesz przyjść na ten obiad, to się na ciebie obrażą.

Jaką musiałam być kretynką w oczach tego Gambijczyka, nie pytając go nawet o imię- myślę sobie.

Przyzwyczajona do miasta, samochodów, urzędów, regularnych dostaw prądu, a z drugiej strony przyzwyczajona do kryzysu, bezrobocia, wszelkiego rodzaju dziadostwa, które ma w sobie współczesna Europa, dziś chętnie bym do Afryki poleciała. Brakuje mi dobrej energii ludzi. 

poniedziałek, 14 stycznia 2013

hiszpańska jajecznica

Hiszpańska jajecznica, czyli huevos revueltos lub po prostu revuelto, charakteryzuje się tym,że ma w sobie dużo wszystkiego, ale najmniej jaj. Nikt też jajecznicy nie je na śniadanie, jest to danie obiadowe lub kolacjowe. Ja nie lubię robić ani jajecznic, ani tortilli, powiem szczerze, lepiej wychodzi to mężczyznom. Zatem kwestie jajeczne pozostawiam Enrique i  podaję jego przepis.

Revuelto ( składniki na 2 osoby) 


-2 ząbki czosnku
-zielona fasolka szparagowa ( ugotowana) - garść 
- garść krewetek bez skórek
- grzybki ( co, kto lubi)
-puszka tuńczyka (mała)
-trochę pokrojonej drobno szynki
-szczypiorek lub pół małej cebulki
-  4 jaja ( małe) lub 3 duże
-oliwa 

Czosnek i cebulkę drobno pokroić, podsmażyć, do tego dodać tuńczyka, odcedzonego z oleju, potem grzybki, szynkę, na końcu krewetki i jako ostatnie jajka. Posolić, zamieszać i gotowe. Smacznego!

czwartek, 10 stycznia 2013

sexy kalendarz


 Każda matka zrobi dla swojego dziecka wszystko. Bardzo wzięły sobie to do serca kobiety z Montserrat (Valencia), biorąc udział w rozbieranej sesji do kalendarza.

Dzieci ze szkoły podstawowej Evaristo Calatayud de Montserrat zostały pozbawione jedynego środka transportu do placówki- autobusu. Powodem tego był , jak zawsze, brak pieniędzy.

Nie każdy ma samochód czy prawo jazdy, żeby zawieźć dzieciaka do szkoły. A niektóre dzieci mieszkają w odległości 3 km od placówki. Na pieszo też jest ciężko iść. Nie ma chodnika, tylko niebezpieczne pobocze ruchliwej drogi. Wiele matek właśnie tę drogę musiało pokonywać, bo nie miało wyboru. Dzieci przychodziły do szkoły zmęczone i zestresowane.

Z tego właśnie powodu matki postanowiły pozować do kalendarza, a środki z jego sprzedaży przeznaczyć na opłacenie autobusu. Jak same mówią trzeba było porzucić wstyd, dla dobra dzieci. Mamusie pozują niczym dziewczyny z kalendarza Pirelli. Cel zostaje osiągnięty! Sprzedano ponad 3000 egzemplarzy i na razie pozyskano środki na opłatę autobusu przez trzy miesiące, ale z pewnością znajdzie się więcej pieniędzy, bo sprawa stała się w Hiszpanii dość medialna. 

Nikt z mieszkańców małego miasteczka, jakim jest Montserrat, nie krytykował kontrowersyjnej inicjatywy matek, wręcz przeciwnie. Skoro nie ma innego wyjścia? Niestety innego wyjścia nie było, a tym sposobem na problem-  zwrócono uwagę.

W Internecie pojawiły się też złośliwe komentarze na temat tego pomysłu. „Kobiety chciały się pokazać, tylko czekały na okazję, żeby się rozebrać.”
Niewątpliwie musiały się przy tym dobrze bawić i będą mieć pamiątkę na stare lata, zrealizowały plan, dzieci mają czym jeździć do szkoły, wszyscy są zadowoleni. Osobiście spodobało mi się że, na zdjęciach widać normalne kobiety, a nie wypacykowane lale z fotoshopa.  

Politykom może być wstyd, że ludzie wymyślają już takie rzeczy z braku pieniędzy i wsparcia ze strony gminy. Dobrze, że matkom wstyd nie było. 








niedziela, 6 stycznia 2013

sylwester i Święto Trzech Króli


Święta dobiegają końca, intensywność tych dni sprawiła, że nie miałam czasu tu zajrzeć, ale wszystko wraca do normy, rutyny. A ja wróciłam do Hiszpanii.

Przyleciałam na sylwestra, bo noc sylwestrowa w Hiszpanii bardziej podoba mi się niż  w Polsce. Nochevieja- (czyli dosłownie stara noc) tradycyjnie spędza się przy kolacji z rodziną. Kolacja zaczyna się około 21.00 i trwa do północy. Je się owoce morza, mięso, co, kto lubi. Warto założyć na tę noc czerwoną, nową bieliznę- ponoć ma to przynieść szczęście. Już na dwa tygodnie przed sylwestrem można kupić specjalny zestaw noworocznej bielizny. W zasadzie ma być czerwona i nic poza tym. Nie ma sensu wydawać pieniędzy na majtki z napisem „Szczęśliwego Nowego Roku”.

ja z puszką z wypestkowanymi winogronami 


Na kilka minut przed północą, cała Hiszpania włącza telewizor i śledzi madryckie Puerta del Sol, gdzie odbywa się wyliczanka od jednego do dwunastu i zjadanie winogron- na szczęście. Winogrona trzeba zjeść zanim zegar wybije północ. Na każdą sekundę przypada jedno winogrono. Można kupić winogrona specjalnie do tego przygotowane, obrane ze skórki i bez pestek, o wiele łatwiej się takie zjada! Skąd wzięła się tradycja? Ponoć na pamiątkę bardzo obfitych zbiorów w jednym z regionów. Zwyczaj jest stosunkowo nowy, ma około 100 lat.  Oczywiście wszyscy składają sobie życzenia , piją szampana  i po 24.00 zaczynają imprezę. A impreza wcześniej niż o 8.00 się nie kończy. Przyznam, że najlepsze sylwestry w swoim życiu spędziłam właśnie w Hiszpanii. Jeśli ktoś lubi fiesty, warto tu przyjechać właśnie w tym terminie.


                                       Trzej Królowie 

Kolejną i ostatnią ważną datą w świątecznym kalendarium jest 6 stycznia- Święto Trzech Króli. Jest ważne szczególnie dla dzieci, bo właśnie w tym dniu dostają prezenty. Nie dostają ich od Mikołaja, a od Trzech Króli. W całym kraju tego dnia odbywa się uroczysta „Cabalgata de Los Reyes” - przejazd Trzech Króli. Dzień ten od zawsze był wolny od pracy, dzieci dopiero po 6 stycznia wracają do szkół.  W nocy z 5 na 6 stycznia najmłodsi szykują buty – żeby Królowie zostawili w nich dary, warto też przygotować kieliszek likieru- dla zmęczonych darczyńców.  Niegrzeczne dzieci, dostają  węgiel. Tego dnia je się też specjalne ciasto zwane roscón de Reyes. W  środku ukryta jest porcelanowa figurka- kto ją znajdzie, będzie miał szczęście oraz ziarno fasoli, kto na nie trafi- powinien zapłacić za ciasto.


roscón de Reyes.


A co wy dostaliście od Mikołaja? Prezent czy rózgę? Ja węgla nie dostałam.