Kończy się kwiecień i mam ochotę napisać- na szczęście. Miesiąc owocny w dziwne sytuacje personalne i zawodowe. Personalne, bo wciąż nie jestem przyzwyczajona do myśli, że skoro ja zachowuję się fair w stosunku do bliskich osób, czy też z pozoru bliskich, to one też tak będą się zachowywać. Jeśli chodzi o sytuacje zawodowe, okazuje się, iż próba znalezienia uczniów pragnących studiować j. angielski i polski kończy się dziwnymi telefonami. Dziwnymi to znaczy: niektórzy mężczyźni mylą pojęcia nauczycielki angielskiego z seks telefonem. Tak w skrócie.
Poza tym mam szczęście, znajduję albo pieniądze, albo apaszki, albo papierosy, których swoją drogą nie palę, ale paczka kosztuje 5 euro i zawsze komuś ją przekażę.
W zeszły poniedziałek znalazłam portfel , a w nim 70 euro. Jaka była moja radość, jednakże okazało się, że w środku są dokumenty,a portfel, choć z wierzchu obleśny, ma swojego właściciela. Szczerze mówiąc nie wiedziałam, co zrobić. Oddać pieniądze, nie oddać. W myślach usprawiedliwiałam się brakiem stałej pracy, pieniędzy, ale z drugiej strony biedy nie klepię. Ja za 70 euro kupiłabym perfumy, które od dawno mi się marzą,a może ktoś nie będzie miał za co kupić jedzenia. Nigdy nie będę bogata. Taka jest prawda. Zobaczyłam zdjęcie dwójki dzieci i postanowiłam oddać portfel. Jeszcze tak się złożyło, iż byłam w trakcie czytania "Szklanego Zamku" Jeanette Walls, książki o dzieciach artystki i alkoholika, cierpiących na wieczny brak jedzenia i środków do życia. To ostatecznie zmusiło mnie do odniesienia zdobyczy. Pojechałam osobiście oddać nieswoją rzecz, otworzyła mi żona właściciela. Jakże się zdziwiła. Weszłam na górę. Rzuciłam okiem na mieszkanie, raczej ludzie biedni, niż bogaci, mieszkanie obskurnawe, dwójka dzieci i pies, kobieta nie pracowała. Wyglądała jakby wyszła z salonu tatuażu.
-Oddaję pani portfel, ale mam prośbę- odważyłam się powiedzieć. Nie pracuję i gdyby przyszło wam coś do głowy, coś co mogłoby mi pomóc, zadzwońcie. Zażartowałam, mówiąc iż przydałby się nowy portfel, bo stary jest tak dziurawy jak ser szwajcarski.
-Wszyscy mu to mówimy, ale to pamiątka po ojcu, który niedawno zmarł. Za cholerę nie chce go zmienić.
Zostawiłam mój numer telefonu i poszłam swoją drogą. Nie żałuję, że oddałam te mizerne 70 euro, bo ani mnie to zbawi, ani uratuje mi życie. Chłop, który nie umie pilnować swoich rzeczy, nie zadzwonił, choć mógł powiedzieć jedno słowo - dziękuję. Wytatuowanej pani powiedziałam też, iż jestem z Polski i mam nadzieję, że dobrze sobie to zapamiętała.