poniedziałek, 27 kwietnia 2015

pamiątka

Kończy się kwiecień i mam ochotę napisać- na szczęście. Miesiąc owocny w dziwne sytuacje personalne i zawodowe. Personalne, bo wciąż nie jestem przyzwyczajona do myśli, że skoro ja zachowuję się  fair w stosunku do bliskich osób, czy też z pozoru bliskich, to one też tak będą się zachowywać. Jeśli chodzi o sytuacje zawodowe, okazuje się, iż próba znalezienia uczniów pragnących studiować j. angielski i polski kończy się dziwnymi telefonami. Dziwnymi to znaczy: niektórzy mężczyźni mylą pojęcia nauczycielki angielskiego z seks telefonem. Tak w skrócie. 
Poza tym mam szczęście, znajduję albo pieniądze, albo apaszki, albo papierosy, których swoją drogą nie palę, ale paczka kosztuje 5 euro i zawsze komuś ją przekażę. 
W zeszły poniedziałek znalazłam portfel , a w nim 70 euro. Jaka była moja radość, jednakże okazało się, że w środku są dokumenty,a portfel, choć z wierzchu obleśny, ma swojego właściciela. Szczerze mówiąc nie wiedziałam, co zrobić. Oddać pieniądze, nie oddać. W myślach usprawiedliwiałam się brakiem stałej pracy, pieniędzy, ale z drugiej strony biedy nie klepię. Ja za 70 euro kupiłabym perfumy, które od dawno mi się marzą,a może ktoś nie będzie miał za co kupić jedzenia. Nigdy nie będę bogata. Taka jest prawda. Zobaczyłam zdjęcie dwójki dzieci i postanowiłam oddać portfel. Jeszcze tak się złożyło, iż byłam w trakcie czytania "Szklanego Zamku" Jeanette Walls, książki o dzieciach artystki i alkoholika, cierpiących na wieczny brak jedzenia i środków do życia. To ostatecznie zmusiło mnie do odniesienia zdobyczy. Pojechałam osobiście oddać nieswoją rzecz, otworzyła mi żona właściciela. Jakże się zdziwiła. Weszłam na górę. Rzuciłam okiem na mieszkanie, raczej ludzie biedni, niż bogaci, mieszkanie obskurnawe, dwójka dzieci i pies, kobieta nie pracowała. Wyglądała jakby wyszła z salonu tatuażu. 
-Oddaję pani portfel, ale mam prośbę- odważyłam się powiedzieć. Nie pracuję i gdyby przyszło wam coś do głowy, coś co mogłoby mi pomóc, zadzwońcie. Zażartowałam, mówiąc iż przydałby się nowy portfel, bo stary jest tak dziurawy jak ser szwajcarski. 
-Wszyscy mu to mówimy, ale to pamiątka po ojcu, który niedawno zmarł. Za cholerę nie chce go zmienić. 
Zostawiłam mój numer telefonu i poszłam swoją drogą. Nie żałuję, że oddałam te mizerne 70 euro, bo ani mnie to zbawi, ani uratuje mi życie. Chłop, który nie umie pilnować swoich rzeczy, nie zadzwonił, choć mógł powiedzieć jedno słowo - dziękuję. Wytatuowanej pani powiedziałam też, iż jestem z Polski i mam nadzieję, że dobrze sobie to zapamiętała.

wtorek, 14 kwietnia 2015

pot, krew i łzy

Jednym z moich ulubionych programów w Hiszpanii jest Master Chef, w dodatku, co już w ogóle jest niepojętne, mało co mnie tak wzrusza. Nie mogę patrzeć jak ludzie odchodzą z podium kuchni, żal mi wszystkich, którzy w gotowanie włożyli mnóstwo serca i zostali opieprzeni, skrytykowani, wyrzuceni jak zbite psy. 

Dzisiejszy odcinek, był wręcz tragikomiczny, 18-letni chłopak powiedział, że już więcej nie będzie gotować, bo mu wstyd za siebie samego i za to, co zaprezentował. Płakał jak dziecko, aż jurorzy przyszli go przytulić, zrobiło im się żal człowieka. 

Lubię ten program, choć pozbawia złudzeń. Na pewno niejednemu dobremu, domowemu kucharzowi zamarzyło się mieć swoją restaurację, a zamarzyło się tylko dlatego, że nieźle gotuje. To samo zresztą można powiedzieć o wszystkich talentach, mrzonkach i marzeniach. Mieć hobby to jedno, a zajmować się czymś profesjonalnie, to drugie. Umieć coś dobrze zrobić, a stworzyć z tego swoją markę, to już inna sprawa. Za tymi wszystkimi talerzami, które nam podają w restauracji, w dobrej restauracji, kryją się godziny, miesiące, lata ciężkiej pracy. Kto miał kiedyś okazję nawet na chwilę pracować w gastronomii, wie, o czym mowa. Za cudownie wykonanym tańcem kryją się kontuzje, skurcze i skręcone kostki. Za pięknie odśpiewaną arią w operze, kryją się lata żmudnych ćwiczeń. Można by tak wymieniać, włączając w to wszystko, co jest sztuką lub ma coś w sobie ze sztuki, łącznie ze sztuką lekarską. 

Dzisiejszy odcinek, tego głupiego z pozoru Master Chefa, pokazał, że nie można tracić wiary w siebie. Nieraz w swoim życiu się ośmieszymy, coś nam się nie uda, noga się powinie, ktoś nas ochrzani, słusznie lub niesłusznie. W kuchni zrobi się zakalec, w tekście pojawi się błąd, w tańcu pomylą się kroki. Nie przekreśla to nas na zawsze, nie znaczy, że jesteśmy do niczego. Talent, to jedno, ale wiara w słuszność tego, co się robi i przede wszystkim walka o to oraz praca, to drugie. 

Jak dziecko uczy się chodzić, to setki razy upada i setki razy wstaje, za każdym razem z tym samym entuzjazmem. Dlaczego więc nam, dorosłym, musi być trudniej?  

środa, 1 kwietnia 2015

list do samobójcy

Drogi samobójco,

Nie myśl, że samotność i smutek, od którego boli cię wszystko, są mi obce. Kiedyś nawet zastanawiałam się, kto by przyszedł na mój pogrzeb, gdybym zamachnęła się na samą siebie. Nie wierzę w piekło. Na Ziemi są miejsca, o których nie śniło się samemu Szatanowi.  Choć jest ci to wszystko obojętne, bo już cię nie ma, może inni nie pójdą twoim śladem. 

Jeśli nie obchodzi cię już nic i nikt, pomyśl- jeżeli żyją wciąż twoi rodzice, będziesz dla nich największym sukcesem i najboleśniejszą porażką. Nie rób tego, póki żyją, z szacunku do nich. Jeśli po świecie chodzi twój brat czy siostra, nie rób tego, zabijesz też ich część. Jeżeli nadal gdzieś tam jest twój mąż czy żona, zlituj się, zostawisz ją/ jego w poczuciu winy do końca życia. Jeśli masz dzieci, nigdy ci tego nie wybaczą, niezależnie od tego, ile mają lat. Jeśli jesteś naprawdę sam, w co nie wierzę, zrób coś dla innych, na świecie jest wiele do zrobienia i za mało rąk. 

Jeżeli jednak zaczniesz szukać sznura, żeby się powiesić, sprawdź czy gałąź się nie złamie i czy sznur nie urwie. Odlicz odpowiednią ilość tabletek, tak , aby nie zniszczyć sobie żołądka, a osiągnąć odpowiedni efekt. Sprawdź czy pistolet jest naładowany, czy most jest odpowiednio wysoki. Nóż ostry, a żyletka niestępiona. Nie każ innym ginąć z tobą, nie rób spektaklu, nie obwieszaj się bombami, wysadź się w powietrze na pustyni, w lesie, na łące. Nikogo nie obchodzi, że chcesz być bohaterem. Nikogo obcego nie obchodzi też twoja depresja, twój smutek, od którego wszystko cię boli. Nie bądź egoistą w wyborze swojej śmierci. Jeśli chcesz rzucić się pod tory, upewnij się, iż nie wykolei się pociąg. Jeśli chcesz chcesz rozbić się o skały, wejdź na górę i skocz z niej. Nie zostawaj pilotem samolotu, kapitanem statku, kierowcą autobusu. Nie bądź egoistą w wyborze CZYJEJŚ śmierci. 

z poważaniem 
Ja


pamięci ofiar, które nigdy nie doleciały do Dusseldorfu 

Jak spędza się Wielkanoc w Hiszpanii?

Wielkanoc, to pierwsze kilka dni wolnych zarówno dla dzieci jak i dla dorosłych, od 6 stycznia. W Hiszpanii nie ma czegoś takiego, jak ferie zimowe, więc uczniowie i studenci z niecierpliwością czekają na Wielki Tydzień. Pracownicy także, bo mają wakacje w czwartek, piątek, sobotę i niedzielę. Poza Walencją i Katalonią, gdzie wolne są piątek, sobota, niedziela, poniedziałek. Niewesoło mają pracownicy turystyki i gastronomii, bo dla nich to oznacza, więcej pracy. 



Ci, co mają wakacje, co robią w Wielkanoc? Jeśli ktoś jest religijny, zapewne weźmie udział w jednej z licznie odbywających się procesji. ( O tradycjach wielkanocnych pisałam już w zeszłym roku- zainteresowanych odsyłam do wpisu z kwietnia 2014.)  Wielu ludzi rezerwuje w tym czasie hotele lub jedzie do swojego rodzinnego pueblo- na wieś, żeby zmienić trochę otoczenie. Najpopularniejszym kierunkiem w tym czasie jest Andaluzja, zwłaszcza zaś Sewilla. Zatem, jeśli ktoś ma ochotę spędzić tu święta, niech dużo wcześniej rezerwuje hotel, ale ma świadomość, że ceny są dwukrotnie wyższe w tym okresie. Jechać jednak warto, bo klimat w tym mieście w czasie Wielkanocy jest niesamowity. Zapach kadzideł, podniosła muzyka, procesje, kapturnicy. Sporo ludzi jedzie nad morze, jeśli pogoda dopisuje, można się nawet poopalać, w zeszłym roku, pod koniec kwietnia, było już całkiem ciepło. 

Jeśli chodzi o tradycyjne dania, to przede wszystkim potaje, czyli zupa z ciecierzycą, szpinakiem i dorszem, postna, ale bardzo smaczna. A także wcale nie postna już torrija, słodka bułka, namoczona w mleku, z cukrem i cynamonem. Kto jadł polskie wypieki, torriją się nie zachwyci. Poza tym nie ma zwyczaju śniadania wielkanocnego czy siedzenia przy stole z rodziną i obżerania się do nieprzyzwoitości. Raczej je się normalnie, kupuje się tyle, ile zjeść się może. Nie maluje się też jajek, ani nie święci jedzenia. Niedziela, to już właściwie ostatni dzień Wielkiego Tygodnia, ważniejszy jest tu Wielki Czwartek i Piątek, wtedy atmosferę świąt można poczuć na własnej skórze, gdy natrafi się w mieście na przechodzącą procesję. 

Nie słyszałam też, żeby ktokolwiek "sprzątał" na święta, to tak jakby się cały rok nie sprzątało. Podkreślam, iż hiszpańskie domy są bardzo zadbane i czyste, nawet klatkę schodową czyszczą dwa razy w tygodniu! Istnieje coś takiego jak wiosenne porządki, z czym nawet związana jest fiesta Las Fallas, ale nie polegają na tym, aby się urobić po łokcie, odkurzając, pucując przed świętami, ażeby w końcu usiąść do stołu ledwo żywym ze zmęczenia. Sprząta się kiedy jest brudno, owszem wiosna jest dobrą okazją, do porządkowania, ale niekoniecznie przed samymi świętami, można to zrobić wcześniej lub później, wystarczająco dużo pracy mają gospodynie z zakupami i gotowaniem!
Przy okazji polecam wszystkim poczytać o polskich tradycjach wielkanocnych,są bardzo ciekawe, a niektóre już całkiem zapomniane i wymierające,a szkoda. 
Zdrowych i wesołych Świąt Wielkanocnych, przede wszystkim odpoczynku!