wtorek, 26 marca 2013

Kilka rzeczy, które przyda się wiedzieć, gdy jedzie się do Hiszpanii po raz pierwszy.


Pogoda. Przede wszystkim warto obejrzeć prognozę pogody. Inna pogoda  jest na północy, na południu, a jeszcze inna w centrum. Jeśli ktoś chce zimą zobaczyć słońce, to najlepiej wybrać się na Kanary,  a jeśli nie chce latem dostać udaru, niech daruje sobie wycieczkę do Madrytu czy Toledo, czy już tym bardziej do Sewilli. Nie bez przyczyny Hiszpanie biorą urlopy w miesiącach lipcu i sierpniu. Jeśli ktoś jedzie na północ, obojętnie latem czy zimą, koniecznie niech weźmie parasol.

Transport. Nie polecam jechać autobusem z Polski. Droga długa i męcząca. Zdecydowanie samolot. Transport publiczny w Hiszpanii jest dobrej jakości. Pociągi nowoczesne, autobusy tak samo. W stosunku do zarobków hiszpańskich, dość drogie. Co ważne, pociągi jeżdżą szybko i sprawnie, np. z Barcelony do Madrytu można dojechać w 3 godz. ( ok. 760 km). Jeśli ktoś zdecydowałby się jechać samochodem albo samochód wynająć, praktycznie po całej Hiszpanii jeździ się dość dobrze, co ułatwiają liczne autostrady. W Kraju Basków i Katalonii często płatne, stosunkowo drogie. W pozostałej części Hiszpanii tańsze.

Jedzenie. Każdy znajdzie coś dla siebie. Najlepiej żywić się w barach, za 10 euro można zjeść bardzo przyzwoity obiad, tzw. menu del día, w którego skład wchodzi pierwsze danie, drugie danie, woda lubi wino, deser lub kawa. Co podają? Sałatki, makaron, paellę, mięso, ryby, praktycznie wszystko.  Jeśli ktoś chce spróbować rożnych rzeczy, najlepiej iść do dobrego baru tapas, zamówić kilka tapas. W niektórych częściach Hiszpanii tapas dostaje się za darmo do zamówionego piwka lub  wina. Powiedziałabym, że od Madrytu w dół. W Andaluzji są najhojniejsi.  Tapas, to nieraz spory talerz dobrego mięsa, sałatki. Na północy za tapas się płaci, niewiele ( od 1euro do 2 euro). Talerzyki z daniami wyglądają nieraz jak małe dzieła sztuki, kuszą, nęcą. Zamówisz nawet jak nie jesteś głodny. Co konkretnie można zjeść zamawiając tapas? Najbardziej popularne są :

-patatas bravas lub alioli – smażone ziemniaczki z ostrym, pomidorowym sosem lub sosem czoskowym
- ensaladilla rusa- sałatka ziemniaczana, z marchewką, groszkiem, jajkiem, majonezem i tuńczykiem
- boquerones en vinagre- sardele, małe rybki w occie, podobne w smaku do śledzi, bardzo dobre


-anchois –czyli też sardele, ale w soli, każdy chyba zna
-sepia -  mątwa, brzmi dziwnie, ale smakuje wybornie, warto spróbować
-calamares- kalmary , tu są różne opcje, najczęściej pokrojone w krążki i smażone w głębokim oleju, obtoczone w bułce tartej, ale także można je zjeść „en su tinta” w sosie własnym,  podadzą talerz z czarnym daniem, bo tinta, to atrament, wygląda to podejrzanie, ale jest bardzo dobre. Często też podają „calamares encebollados”, duszone w sosie z cebuli- chyba moja ulubiona wersja.
-gambas – krewetki, mogą być smażone, gotowane
-gambas al ajillo – krewetki obrane z pancerzyków, z czosnkiem
-langostinos- rodzaj krewetki, nieco większej od gambas
-mejillones czyli małże, podawane z pikantnym sosem pomidorowym lub po prostu z sokiem z cytryny
-pulpo a la gallega- ośmiorniczka gotowana, położona na ugotowanych ziemniakach, posypana ostrą papryką


-bonito-  czyli tuńczyk
-quesos- sery, są to sery owcze, kozie, krowie, mieszane, o bardzo wyrazistym smaku
-jamón serrano- jak to się w Polsce tłumaczy, szynka dojrzewająca, surowa, suszona szynka
-jamón de bellota- najlepsza szynka, moim zdaniem, świnia iberyjska, z której szynka jest zrobiona odżywia się samymi żołędziami, zatem szynka jest chuda, bardzo smaczna
-chorrizo-  kiełbasa o posmaku papryki, sucha
-morcilla- kaszanka, wyborna, najsławniejsza jest morcilla de Burgos
-salchicha- wszelkiego rodzaju kiełbaski, podawane na ciepło
-alitas de pollo- skrzydełka z kurczaka
-pincho moruno- nadziewane na patyk mięso z kurczaka lub wieprzowe, grillowane, dobrze doprawione
-tortilla española- rodzaj omletu z cebuli, ziemniaków, jajek, prawdziwa tortilla jest bardzo gruba
- champiñones- pieczarki, najczęściej smażone
-croquetas caseras – krokiety domowe, są malutkie, nie mają nic wspólnego z polskimi krokietami, robione są z szynki, pieczarek, sera, ryb, z dodatkiem beszamelu

Tak naprawdę o tapas można mówić godzinami… nie będę pisać więcej, wymieniłam najbardziej popularne. W Hiszpanii taniej jest zamówić małe piwko niż np. coca-colę, także lepiej dobrze się zastanowić jak się idzie do baru. Małe piwko czyli caña kosztuje ok. 1euro-1,50euro- zależy od miejsca. Kieliszek wina- 1,20- 2euro- zależy od wina.  Tapas są w cenach od 4 do 15 euro, najtańsze są ziemniaki – 4 euro, najdroższy talerz szynki –do 15 euro.

Jeśli ktoś nie chce wydawać dużo pieniędzy, najlepiej zamówić bocadillo czyli kanapkę, kanapki są wielkie i można się nimi najeść. Dostaniemy je z:  mięsem, tuńczykiem, łososiem, kalmarami, tortillą, tym,  na co mamy aktualnie ochotę. Cena od 3 do 4 euro.

Jeśli ktoś ma pieniądze, za dobrą kolację, dla dwóch osób płaci się ok. 100 euro. Dobra kolacja oznacza dla mnie kilka przystawek, danie główne, butelka wina, deser, kawa i likier. Na trawienie.

Kawa. Hiszpanie piją dużo kawy, najczęściej po posiłkach i do śniadania. Na śniadanie zamawiają café con leche- kawę z mlekiem. Później, co kto lubi. Café solo- czyli kawę małą, czarną, bez mleka. Café cortado czyli mała czarna, z odrobiną mleka, dosłownie z kropelką mleka. Café bombóm- kawa z mlekiem kondensowanym na dnie szklanki, słodka jak bombóm- cukierek. Café americano – czarna kawa, ale z większą ilością wody niż café solo, najbardziej zbliżona do kaw serwowanych w Polsce.

Hiszpańskie likiery .Są mocne, najpopularniejsze z nich, to licor de hierbas, zwany przez moich przyjaciół fairy, bo w kolorze przypomina żółty płyn do mycia naczyń, a w smaku jest mocny, ziołowy i słodki. Nie radzę pić więcej niż dwa, po trzech można zacząć fiestę…Pacharan- mój ulubiony, różowy, ze śliwki tarniny i anyżku, kwaskowaty. Licor de orujo- dla tych, co lubią baileysa, bardzo podobny w smaku.



Hotele. Hotele i hostele są na ogół czyste, obsługa miła, jedyny problem, to być może kiepska znajomość języków obcych. Ale tak naprawdę tylko obiło mi się to o uszy, bo zawsze rozmawiałam po hiszpańsku, jednakże słuchając angielszczyzny Hiszpanów, sądzę, że jest to prawda. Nie warto płacić dużo za hotel, Hiszpanie dbają o turystów, więc dbają o hotele. Chociaż jeśli ktoś życzy sobie luksusów, musi płacić, jak wszędzie.

Nocne życie. Tu mieszkańcy Półwyspu Iberyjskiego są absolutnymi mistrzami. Lokale, dyskoteki otwierane są ok. godz. 24.00. tzn. wcześniej, nie ma po co przychodzić, bo nikogo nie ma. Zamykają się najwcześniej o godz. 5.00, wiele dyskotek czynnych jest do 8.00. Pije się piwo i drinki, tzw. cubata- czyli dużo lodu, dużo alkoholu i napój. Dowolne kombinacje, np. dżin z tonikiem, wódka z colą, rum, whisky z colą. Cubata kosztuje ok. 5 euro i nikt nie stoi z miarką nad szklanką, wlewają od serca, a jak poprosisz o więcej, też doleją. Pije się też chupitos czyli tzw. lufę. Jest to bardzo tanie w Hiszpanii, od 1euro do 2 euro w najdroższych miejscach. Lepiej nie mówić, że idzie się w Hiszpanii do klubu, bo klub oznacza burdel.  Picie alkoholu na ulicach jest zabronione, ale policja specjalnie się nie czepia, chyba, że ktoś będzie wymachiwał butelką w centrum miasta. Posiadanie narkotyków jest nielegalne. Za posiadanie niewielkich ilości, można dostać mandat, do aresztu się nie idzie. Czasem, nawet za posiadanie niewielkiej ilości marihuany czy haszyszu, policji nie chce się wypisywać mandatu.

Każdemu, kto odwiedzi Hiszpanię życzę miłego pobytu! 

piątek, 22 marca 2013

Las Fallas - Święto Wiosny


W tym roku miałam przyjemność uczestniczyć we wspaniałej fieście w Walencji- Las Fallas. Jest to najlepsze wydarzenie, w jakim do tej pory uczestniczyłam w Hiszpanii.

Las Fallas to pierwsza wielka fiesta otwierająca rok fiestowy w Hiszpanii. Trwa kilka dni, między 15 a 19 marca. Obchodzona na cześć patrona stolarzy- Świętego Józefa. W polskiej nomenklaturze zwana jest Świętem Ognia.

Słowo „Falla” pochodzi ze średniowiecznego walencyjskiego i oznacza - znicz, który niegdyś zapalało się na wieżach strażniczych miasta.

Legenda głosi, że święto wywodzi się ze zwyczaju spalania przez stolarzy w wigilię imienin ich patrona Św. Józefa, resztek drewna, które zostały w warsztacie. Można powiedzieć, że na wiosnę robili porządki.
Inna wersja mówi, że „tradycja spalania” ma korzenie pogańskie, jak wiadomo ogień- niszczy, ale także oczyszcza.

Pierwsze oficjalne zapiski dotyczące Las Fallas pochodzą z 1740 r.  Mieszkańcy Walencji skonstruowali z papieru i wosku, osoby, postacie ze swojej dzielnicy, po to, aby się z nich pośmiać. W budowie fallas, uczestniczyli wszyscy sąsiedzi. Oprócz tego dzieci chodziły od domu do domu prosząc o „una estroteta velleta-  (walencyjski- stary dywan)”, zawołanie to przerodziło się w piosenkę, chodziło o to, by pozbierać z domów wszystkie stare meble, niepotrzebne rzeczy  i na koniec  fiesty spalić je wraz z las fallas( konstrukcjami z wosku i kartonu).



Współcześnie Las Fallas oznacza zarówno fiestę jak i właśnie zrobione z wosku, kartonu, pięknie pomalowane figury znajdujące się w tym okresie w całej Walencji. W samej Walencji rozmiesza się około 385 figur i w regionie pozostałe 250.  Ostatniego dnia święta – 19 marca, specjalna komisja przyznaje nagrodę dla najlepszej falli. Woskowe konstrukcje odzwierciedlają rzeczywistość, tak jak kiedyś, wyśmiewają znane osoby, najczęściej ze świata polityki, a także są komentarzem obecnych wydarzeń. W tym roku zwycięska falla przedstawiała premiera Hiszpanii Rajoya wraz z kanclerz Angelą Merkel.

Niemal na każdej ulicy w mieście można spotkać „casa fallera” jest to miejsce, gdzie oprócz tego, że można się tam pobawić, spotykają się specjalne komisje, które usiłują pozyskać środki na fiestę, a konkretnie na konstrukcje fallas. Figury są bardzo drogie, cała fiesta spotyka się z licznymi krytykami z powodu ogromnych kosztów, jakie ponosi państwo, lecz przede wszystkim „comunidad valenciana- region Walencji”.  W tym roku najdroższa falla kosztowała urząd 200 000 euro. A koszt organizacji całej fiesty wyniósł ok. 1,7 mln. euro. Ktoś z zewnątrz zapewne stuknąłby się w głowę, ale Walencja bez fallas, to nie Walencja, to tak jakby w Krakowie usunąć Wawel.



Kolejną charakterystyczną rzeczą dla tej imprezy są tradycyjne stroje. Chyba one zrobiły na mnie największe wrażenie, są ręcznie haftowane, dopracowane w najmniejszym szczególe. Dzieła sztuki! Kobiety noszą długie, szerokie suknie, wykończone koronkami. Na głowie mają najczęściej trzy koki, jeden z tyłu i dwa po bokach, przy uszach.  Mężczyźni również zakładają tradycyjne stroje, choć nie robią one takiego wrażenia jak stroje kobiet. Mężczyzna fallero ubiera białą koszulę, na to kolorową, haftowaną kamizelkę oraz coś co nazwałabym spodenkami- rybaczkami i do tego długie białe skarpety.



Walencjanie uwielbiają huk i petardy. W okresie Fallas cały czas odbywają się pokazy sztucznych ogni, każde dziecko biega po ulicy i rzuca petardy, które robią duży huk i duży smród.  Fallas pachną prochem strzelniczym.  Codziennie o godz. 14.00 odbywa się „przedstawienie” zwane La mascletá, nazwa pochodzi od rodzaju petardy- masclety. Polega to na pokazach pirotechnicznych, a przede wszystkim robieniu ogromnego huku, hałas dochodzi do 120 decybeli. Jest to pokaz, który bardzo doceniają i lubią walencjanie, natomiast nie rozumieją go turyści. Masletá nie jest kwestią „oglądania” sztucznych ogni, ale poczucia huku, energii. Wrażenia są podobne do uczestniczenia w koncercie.

Jeśli ktoś chce się wyspać, to na pewno nie w Fallas, od rana po ulicach przechadzają się pierwsi fallerzy( uczestniczy fallas) i rzucają petardami, fiesta, to fiesta. Trzeba wstać i bawić się od nowa.
Tradycyjnie poprzebierani ludzi przez cały czas trwania Fallas, maszerują ulicami Walencji, grając i śpiewając tradycyjne piosenki.


plac z kwiatami dla patronki miasta


Na placu „Virgen de Las Desamparados” , patronki miasta, ustawiana jest ogromna 14 metrowa figura Maryi Dziewicy (desemaparados- bezdomni), która przystrajana jest kwiatami. Wygląda to imponująco.
W nocy z 18 na 19 marca zwanej „La Nit del Foc” ( Noc Ognia) odbywa się pokaz sztucznych ogni, które przez około 20 minut rozświetlają niebo Walencji.

Ostatnim  i najsmutniejszym aktem Las Fallas jest” La Nit de Cremá” ( Noc Spalenia), ma miejsce 19 marca,  specjalne komisje przyznają nagrody najlepszym fallom i wszystko idzie z dymem. Każda, z pięknych figurek zostaje spalona. Nad całą akcją czuwa straż pożarna, ponieważ figury zrobione są z papieru oraz wosku, palą się błyskawicznie. Podczas tego wydarzenia wielu mieszkańców Walencji płacze, szczególnie dzieci. 

Jak wcześniej wspomniałam fiesta spotyka się z licznymi krytykami, bo wydaje się na nią dużo pieniędzy. Dla mnie to było niesamowite przeżycie, jestem pełna podziwu dla Hiszpanów, którzy potrafią szanować tak stare tradycje i zrobić z tego pokaz  na skalę międzynarodową. W tym okresie przyjeżdża mnóstwo turystów z całego świata.  Wszystkie te wydarzenia, zwłaszcza La Mascletá i La Nit de Cremá mają niesamowitą moc- oczyszczającą. Nie zrozumie tego, ktoś , kto tego nie widział, nie poczuł, nie przeżył. Święto Ognia, Święto Wiosny, czas zostawić, coś za sobą, zrobić porządek ze swoim życiem, oczyścić myśli i przede wszystkim świetnie się przy tym bawić.


czwartek, 21 marca 2013

Niepewność

Pierwszy dzień wiosny, w Aranjuez- nie padało. Świeciło słońce, widziałam motyle, kwitnie forsycja, wiśnie i migdałowce. Wracam wspomnieniami do Polski, do marców, których tak bardzo nienawidziłam, bo byłam zmęczona zimą. Zmęczona, znudzona,  pozbawiona nadzei na coś lepszego, a to nieprawda. Wiosna zawsze przychodzi, nawet gdy się w nią nie wierzy. Tak jak ja kiedyś nie wierzyłam.




Niepewność

W marcu gałęzie
są najcięższe
poza topniejącym śniegiem
muszą udźwignąć ciężar
sznurków
i trupów.

Najłatwiej jest ginąć
kiedy Ziemia śpi
nie żal niczego.

Łatwiej odchodzić
gdy dookoła
butwiejące liście

łatwiej odchodzić
ze świadomością że
nie wiadomo
czy świat
jeszcze się narodzi...

(13.03.2006)


Uncertainty

In March branches
are the heaviest
apart from melting snow
they have to carry weight of
strings
and corpses.

The easiet is to die
when Earth is sleeping
there’s nothing to be sorry for.

It’s easier to pass away
when there’re rotting leaves around
it’s easier to pass away
with a conscious of uncertainty
if the word will be born
once again…

(13.03.2006)

wtorek, 19 marca 2013

krem rybny


Krem rybny

Postanowiłam któregoś dnia zrobić krokiety rybne, po chwili jednak stwierdziłam, że to za dużo roboty, przynajmniej na ten dzień i zrobiłam coś dużo szybszego. Krem rybny. Ugotowałam wszystkie pomrożone „resztki” rybne, jakie mi zostały. Głowę mer luzy ( jak podają słowniki  merluza to 
po polsku morszczuk , ale nie mam do końca zaufania do tego tłumaczenia), trochę łososia i dorsza. Spomiędzy ości wydłubałam mięsko, wywar, w którym się ryby gotowały odstawiłam.

Usmażyłam pory, marchewkę, pomidory, dodając ziele angielskie i liść laurowy. (Tak samo jak przygotowuje się te warzywa do polskiego wynalazku o nazwie  „ryba po grecku”. )

Mięsko rybne wraz z warzywami i wywarem rybnym zmiksowałam, dodałam bardzo mało wywaru, zupa zrobiła się bardzo gęsta. Przed zmiksowaniem wyrzuciłam ziele angielskie i liście laurowe, choć 1,2 ziarnka można zmiksować. Doprawiłam sporą ilością soku z cytryny, solą, pieprzem 
i ostrą papryką. Posypałam koperkiem.

Smacznego!

 P. S. Użyłam 2 porów, 3 marchewek, puszki pomidorów. Niewielkiej ilości mięsa rybnego. 


piątek, 15 marca 2013

hiszpański cyrk


Siedzę w pociągu, na stacji w mojej mieścinie Aranjuez, słucham rozmowy dwóch czarnoskórych osób. Mężczyzny i kobiety. Zastanawiam się w jakim mówią języku, rozmawiają tak, żeby ich nikt nie zrozumiał, ale w końcu udaje mi się dosłuchać afro -angielszczyzny. Zatem są z Nigerii- wnioskuję.  Ich angielski -brzmi „nie do przełknięcia”, po chwili jednak zaczynają do mnie docierać słowa.

-Hiszpanie myślą tylko o jedzeniu i fiestach- stwierdza mężczyzna. To bardzo źle.
-Tak, masz rację, tylko o jedzeniu i fiestach.- przytakuję kobieta, która jest tak szeroka, że ledwo mieści się na pojedynczym siedzeniu pociągu.

Słucham tego, śmiać mi się chce, Afrykańczycy do najpracowitszych nie należą. Wielu przyjeżdża tu nielegalnie, bez papierów, potem żebrze na ulicy albo udaje się po zasiłek. Kiedyś mieli pracę, ale praca się skończyła zarówno dla Hiszpanów, jak i przede wszystkim dla imigrantów.

Wieczorem otwieram gazetę, a tam czarnoskóry mężczyzna na drzewie, bez ubrań. Co to znowu za cyrk?- zastanawiam się. Czytam artykuł. Nielegalni imigranci z Afryki stosują nową taktykę, uciekają przed policją bez ubrań, żeby policja nie miała możliwości załapać ich za bluzę, czy kaptur. Widzę zdjęcie, facet golusieńki siedzi na drzewie, wywołując ciekawość młodych dziewczyn.

Oglądam telewizję – przypadek B. Człowieka, który po wstąpieniu do obecnie rządzącej partii, bardzo szybko się wzbogacił.  Na swoim koncie posiada 38mln euro. Nie wiem, co bym za to kupiła, ale myślę, że sporo rzeczy. Pan B. zgłosił się do urzędu pracy, bo jak się okazało przysługuje mu zasiłek dla bezrobotnych.  Mniej niż 1000 euro miesięcznie. Nie wiem dokładnie ile, ale podejrzewam, że może z 500 euro. Zawsze się przyda, na przysłowiowe waciki.

Słucham historii teścia. Do bloku, w którym ma mieszkanie, wprowadzili się Cyganie. Mieszkanie stało puste, wyważyli drzwi, zepsuli zamek, nieważne, wprowadzili się i traktują jak swoje. Jest to stała technika działania Cyganów. Policja nic nie może zrobić, nieraz słyszy się, że do czyjegoś domu włamali się Cyganie i nic się z tym nie da zrobić. Nieoficjalnie da się - na pewno nie dzwonić po policję, tylko przyjść z bandą sąsiadów i spuścić im wpierdol, żeby długo sobie go zapamiętali. Oczywiście mogą zgłosić to  w komisariacie, tym samym, sprowadzając problemy na właściciela domu, ale przynajmniej nie zniszczą mieszkania.  Ci Cyganie, którzy wprowadzili się do bloku teściów, mają dodatkowo szczęście, bank płaci im za prąd i za gaz. Bank, bo obecnie właścicielem mieszkania jest bank. Płaci, bo boi się, żeby czegoś nie zniszczyli, potem lokum nie będzie się nadawało na sprzedaż.

Codziennie można usłyszeć o planach hiszpańskiego rządu; kolejnym podwyższeniu podatku VAT, kolejnych cięciach, po to by ratować zadłużone banki.

Siedzę, słucham tego i nie wiem, czy ktoś opowiada mi kiepskie dowcipy, czy żyję na innej planecie?

Lepiej za dużo nie myśleć, lepiej pójść do dobrej restauracji, zjeść coś, a potem na imprezę… 

środa, 13 marca 2013

"mind the gap" historia z Londynu


Dziś krótka historia, którą usłyszałam w hiszpańskiej telewizji, historia jak najbardziej prawdziwa.


Jeśli ktoś był w Londynie i jeździł metrem na pewno usłyszał frazę „mind the gap”. Ostrzeżenie, żeby noga nie osunęła się w szczelinę oddzielającą metro od peronu.

Początkowo, w 1960 r. głosu do nagrania użyczył aktor Laurence Oswald, ale postęp techniki i zmniejszenie się szczeliny między peronem, a metrem sprawiły, że przestano włączać nagranie.

Ostatnią stacją, gdzie dało się je usłyszeć była Embankment. „Mind the gap”-powtarzał głos, z charakterystycznym  British akcentem. Okazało się, iż jest ktoś, kto przychodził na stację metra tylko po to, by posłuchać tych słów. Tym kimś była wdowa po Laurence, która przychodziła , aby tym samym „być bliżej” swojego zmarłego w 2007 r. małżonka. 1 listopada 2012 Margaret McCollum bardzo się zasmuciła, bo usunięto głos jej ukochanego męża.

Kobieta zgłosiła się do TfL (Transport of London), żeby zdobyć nagranie sprzed 40 lat. Pracowników TfL na tyle wzruszyła ta historia, że nie tylko znaleźli nagranie i zrobili kopię dla wdowy, ale pracują nad przywróceniem głosu na stacji Embankment. 


poniedziałek, 11 marca 2013

deszcz

Oglądam zdjęcia z fejsbuka moich polskich znajomych, widzę, że każdy przeklina już zimę i śnieg. Nigdy nie lubiłam marca, bo to najbardziej zdradliwy miesiąc, gdy człowiek już ma nadzieję,iż zima się skończyła. Wraca ze zdwojoną siłą. 

W Hiszpanii zima ma różne twarze, zupełnie inna jest nad Atlantykiem, inna na południu i inna w centrum. W tym roku jednak, w ogóle nie widać słońca, jest stosunkowo ciepło, ale za to już czwarty tydzień leje. Leje do znudzenia, nie mogę iść na spacer, na rower, nad rzekę. Jak leje, to i wieje, a wiatr w Aranjuez jest dodatkowo niebezpieczny, bo bardzo dużo tu drzew, gałęzie spadają, zbijają szyby w samochodach.Ostanio rzadko wychodzę z domu, ale dziś zauważyłam, że kwitnie sporo drzew: migdałowce, forsycja, nawet żonkile! Jeszcze 2-3 tygodnie i pojawią się pierwsze liście. Pąki już tylko czekają na słońce. 

Pamiętam wiosny w Polsce. Były jak wyjście z więzienia, z więznienia zimy, to zrzucanie futer, czapek, rękawic. I pamiętam, gdy zamiast śniegu zaczynał padać, wiosenny, ciepły deszcz. Dziś uciekam do moich wspomnień.


Pachniało deszczem i wiosną. Normalnie wściekłaby się, że pada w piątek wieczorem. W kwietniu można wreszcie robić tyle rzeczy. Wyjść z zatęchłych nor mieszkalnych, opuścić bary, odór piwska i papierosów. Były to czasy, gdy jeszcze w barach się paliło. Padało, ale nie było źle, bo to już nie śnieg, za to ciepły, wiosenny deszcz.
Powietrze, którym chce się oddychać, chłonąć, zakrztusić. O posmaku pierwszych liści, forsycji. W płucach nie czujesz tysiąca szpilek jak zimą, ale przyjemny dotyk, pieszczotę. Aromat mokrej ziemi, gdzieniegdzie co prawda zmieszany z aromatem psich kup, wyłaniających się wiosną, rozmrożonych, jeszcze grudniowych nawet.
-Co robimy? – spytała swojego przyjaciela, z którym miała jak zwykle spędzić piątkowy wieczór.
-Pada. Nie posiedzimy na ławce. A żeby iść do baru nie mam kasy-odpowiedział.

-Mam gdzieś, że pada. Jest ciepło. Masz parasol?
-Mam- i pokazał ogromny, czarny parasol, taki jaki zazwyczaj mają dziadkowie przechadzający się po parku.
- To posiedzimy pod parasolem na ławce- stwierdziła.
-No dobra, kupimy sobie po piwku?
- Jasne. Nawet po dwa, tak na wszelki wypadek, gdyby jedno się skończyło.
Poszli do sklepu, śmiejąc się z własnego, genialnego pomysłu. Co z tego, że pada. Będą siedzieć pod drzewem, pod parasolem i pić piwo. Jest piątek wieczór. Wiosna.
- Pamiętasz jak nam nie chcieli sprzedać alkoholu w IV klasie LO?- spytała.
-He,He, jasne, że pamiętam, zapomnieliśmy wziąć dowodów do sklepu i powiedzieliśmy, że zostały w szkole.
-To były czasy, babka zrobiła taką minę jak to usłyszała, już naprawdę bałam się, że nam nie sprzeda tego wińska.
-Ale sprzedała, jak zwykle.
-Cholera, staro musieliśmy wyglądać.
Piwa zostały zakupione, cztery mocne piwa. Wrócili w miejsce, gdzie stała ławka. Usiedli, rozłożyli parasol. Z początku deszcz tylko kropił wystukując powoli rytm. Potem stał się coraz bardziej nachalny, atakował parasol, próbował przepłoszyć dwójkę przyjaciół. Lało, a rytm wystukiwany na „dziadkowym” parasolu zaczął przypominać stado słoni.  Rytm deszczu i smak piwa. Smak weekendu, wolnego czasu, rozmów o życiu.
-Poznałam nowego faceta.
-Znowu?
-Jest świetnym kochankiem.
-Każdy nowo poznany facet jest według ciebie świetnym kochankiem.
-Masz rację, ale ten jest naprawdę wyjątkowy.
Cierpliwość z jaką wysłuchiwał jej mętnych zwierzeń zasługiwała na nagrodę. Zawsze ten sam scenariusz. Poznanie nowego mężczyzny, zaurocznie, rozczarowanie, bo okazał się normalny, a nie wyjątkowy, rozstanie i rozmowa z Nim. Z przyjacielem,  pod parasolem, na ławce, przy trzepaku, koło obsikanej piaskownicy. Gdziekolwiek, bo nie miejsce się liczy, a osoba, z którą się rozmawia. Jednakże ten deszczowy wieczór był wyjątkowy, bo niecodziennie jest wiosna, piątek, nie co dzień siedzi się pod parasolem. Nie co dzień pachnie wilgotną ziemią. Nie co dzień ma się dwadzieścia iks lat i poczucie, że wszystko jest przed nami. Kolejne wiosny, kolejne zwierzenia, kolejne piwa w doborowym towarzystwie. Jutro cały dzień będzie padać. Nie szkodzi, niech pada, rosną kwiaty, drzewa i marzenia.

wtorek, 5 marca 2013

zaprzyjaźnij się z Malikiem


„Cześć, nazywam się Malik Sekuru, jestem dzieckiem, które przyjdzie na świat w lutym 2013 r.  Moja mama jest nosicielką wirusa HIV, ale istnieje lekarstwo, które pozwoliłoby jej zminimalizować ryzyko zarażenia mnie. Wystarczy, że staniesz się moim przyjacielem, wysyłając smsa  o treści :amigo, na nr 28033 (koszt 1,2€), tym samym wspierając akcję.”


Tak zaczyna się blog poświęcony ratowaniu afrykańskich dzieci przed zakażeniem wirusem HIV przez ich chore matki. Malik ma swój fanpage na facebooku i można dołączyć go do grona jego przyjaciół.

 Malik Sekuru urodził się 19 lutego w Zimbabwe i jest ZDROWY! Na stronie:  WWW.msf.es da się śledzić ostatnie tygodnie ciąży jego mamy. Znajdują się tam zdjęcia innych dzieci, które urodziły się zdrowe, dzięki kuracji, którą stosowały ich matki. Kuracja polega na przyjmowaniu tabletek, które ograniczają zarażenie wirusem HIV dziecka. Na lekarstwa potrzebne są pieniądze, stąd pomysł akcji „Hazte Amigo de Malik”( zaprzyjaźnij się z Malikiem). W całej Hiszpanii można zobaczyć plakaty promujące event.  Duży, ciemnoskóry ciążowy brzuch i na nim właśnie napis „Hazte Amigo de Malik” i zachęta do wysyłania smsów.

MALIK 


Mimo iż w Hiszpanii nie brak problemów, wielu ludzi potrzebuje pomocy, jedna rzecz się tu nie zmienia. Poczucie solidarności z innymi,znajdującymi się w jeszcze trudniejszej sytuacji, chęć niesienia pomocy innym i dobre serca.

niedziela, 3 marca 2013

w oczekiwaniu na wiosnę


Ciężko mi się ostatnio zebrać do pisania bloga, bo zaprzątają mi głowę zupełnie inne opowiastki, nie związane zbytnio z Hiszpanią. Zaprzątają i powoli się tworzą.

Zima w tym roku wyssała ze mnie całą energię, nawet czytałam wczoraj swój horoskop, faktycznie, jest kiepski, Saturn i Merkury w złych opozycjach, niekorzystne biorytmy. Do połowy marca Lwy muszą się przemęczyć, a potem raz, że Saturn sobie odejdzie, a dwa, mam nadzieję-  zrobi się wiosennie. Od października nad Madrytem chmury, fronty, sennie, ciemno i tej zimy naprawdę tylko trochę słońca. Nawet Hiszpanie zaczynają już na to narzekać. I nie dzieje się nic, o czym chciałabym napisać. Afery związane z korupcją, opady śniegu na północy kraju, coraz większe (wciąż) bezrobocie, coraz większe idiotyzmy.

Pamiętam jak dziwiłam się, że Hiszpanie tak często wychodzą na ulice protestować, teraz się dziwię dlaczego nie strajkują codziennie. W zeszłą sobotę byliśmy w centrum Madrytu, parlament hiszpański jest obstawiony przez ochronę i policję  z każdej strony, nikt nie jest w stanie się do niego zbliżyć. Jak byliśmy w grudniu w Portugalii, Portugalczycy to komentowali. „W Madrycie same manifesty, policja, protesty.”Faktycznie jak ktoś zapuści się na Calle Jeronimo – na tej ulicy znajduję się parlament, to może tak pomyśleć.

Poza tym moi hiszpańscy znajomi , w większości -mają się dobrze, w weekendy wychodzimy do barów, a nawet często zdarza nam się wracać nad ranem. A właściwie to rano. Wszyscy czekamy na wiosnę, na lato, kiedy to znów będzie można wygrzać kości, napić się wina z fantą i lodem, pojechać na plażę. Jak już kiedyś pisałam, Hiszpania żyje latem. Zimą jest trochę ospała, co udziela się ludziom. Obleśne macki marazmu nie oszczędzają nikogo. Zwłaszcza w niedzielne, przydługawe popołudnie, gdzie nawet decyzja, co zjeść jest niezwykle ciężka do podjęcia. Dzwonimy do Chińczyka? Czy robimy makaron? Na szczęście, jest już marzec! Bliżej niż dalej to tej lepszej części roku. Już za 2 tygodnie jedziemy do Walencji na wielkie święto „Fallas”, potem Wielkanoc, kwiecień, a od kwietnia nic tylko, dłuższe dni, pierwsze liście na drzewach, zaraz weekend majowy i LATO!

Miłego i optymistycznego tygodnia wszystkim życzę. Tylko z korzystnym układem planet.