Zastanawiam się o czym dzisiaj napisać. Czy skomentować
bardzo ciekawy reportaż, który widziałam parę dni temu, o biedzie i pomaganiu
sobie nawzajem. Czy opisać wydarzenie, o którym mówi Hiszpania- śmierć czterech dziewczyn na koncercie
halloweenowym? A może trochę o bezrobociu,
które w październiku pobiło już wszelkie rekordy? Albo o moim koledze, którego
najprawdopodobniej zwolnią z pracy, tak jak i innych 50 osób z tej branży. O
sobie i swoich bezskutecznych poszukiwaniach zatrudnienia? Poniedziałek, który nie przyniósł żadnej
dobrej wieści. Poniedziałek, który po czterodniowym weekendzie jest jeszcze bardziej
nieznośny.
W sobotę i niedzielę byliśmy w Salamance. Ja, mój chłopak-
Enrique i dwoje naszych dobrych znajomych.
Pojechaliśmy z nimi, bo są osobami, które nie marudzą, nie wybrzydzają i
które mają pieniądze. Mimo tego, co dziś usłyszałam, że co 5 Hiszpan jest
bardzo biedny, mimo bezsprzecznego faktu, że co czwarty mieszkaniec Półwyspu
Iberyjskiego nie pracuje, są ludzie, którym dobrze się powodzi. Kolega-
towarzysz wycieczki, ma swoją szkołę tenisa, dużo pracuje, ale dobrze zarabia. Jego
dziewczyna, pracuje w kancelarii adwokackiej, nie narzeka. Enrique też dobrze płacą,
a nawet bardzo dobrze. Nie musimy patrzeć na ceny, robiąc zakupy, ale i tak
patrzymy, bo po co przepłacać? Śpimy spokojnie, bo firma E. prosperuje bardzo
dobrze i coraz lepiej. Często myślę, a co by było gdyby? Tyle się mówi o
zwolnieniach, biedzie.
-Nie będę myślał, że może się coś stać- mówi E.
Zwariowałbym. Są ludzie, którzy nic nie robią, tylko oszczędzają pieniądze. Mam
pieniądze, to piję dobre wino i wyjeżdżam. Nie mam pieniędzy, to wtedy się
martwię.
W Salamance wszyscy wydaliśmy sporo pieniędzy, poszliśmy do
dobrej restauracji, wieczorem do barów, próbować wyborne salamankowe „pinchos”
czyli malutkie przekąski. Kiełbaski, ośmiorniczki, papryczki z beszamelem,
jajecznicę z dodatkiem anyżu, sałatki. Pinchos je się oczami. Bary są kolorowe,
zachęcają do wypicia piwka i zjedzenia czegoś. Wypiliśmy sporo dżinu i rumu. W knajpach było
dużo ludzi. Salamanka żyje i ma się dobrze.
Kiedy w restauracji dostaliśmy rachunek – 180 euro, nie myślałam o ludziach, którzy
o pomoc zwracają się do Czerwonego Krzyża. Kiedy spaliśmy w ciepłym i zbyt ogrzewanym
hotelu, nie myślałam o ludziach, którzy marzną, bo nie stać ich na zapłacenie
rachunków. Człowiek by zwariował, zaprzątając swoją głowę, problemami całego
świata. Trudno jest jednak o tym zapomnieć, mając to na co dzień. Na okrągło. Dlatego lubię wyjeżdżać, nie
włączać telewizji i nie martwić się o przyszłość.
Ojciec E. ostatnio powiedział:
-Dopóki, w tym kraju funkcjonują bary i ludzie do nich
chodzą, nie jest tak źle.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz