poniedziałek, 5 listopada 2012

refleksja poniedziałkowa


Zastanawiam się o czym dzisiaj napisać. Czy skomentować bardzo ciekawy reportaż, który widziałam parę dni temu, o biedzie i pomaganiu sobie nawzajem. Czy opisać wydarzenie, o którym mówi Hiszpania-  śmierć czterech dziewczyn na koncercie halloweenowym?  A może trochę o bezrobociu, które w październiku pobiło już wszelkie rekordy? Albo o moim koledze, którego najprawdopodobniej zwolnią z pracy, tak jak i innych 50 osób z tej branży. O sobie i swoich bezskutecznych poszukiwaniach zatrudnienia?  Poniedziałek, który nie przyniósł żadnej dobrej wieści. Poniedziałek, który po czterodniowym weekendzie jest jeszcze bardziej nieznośny.

W sobotę i niedzielę byliśmy w Salamance. Ja, mój chłopak- Enrique i dwoje naszych dobrych znajomych.  Pojechaliśmy z nimi, bo są osobami, które nie marudzą, nie wybrzydzają i które mają pieniądze. Mimo tego, co dziś usłyszałam, że co 5 Hiszpan jest bardzo biedny, mimo bezsprzecznego faktu, że co czwarty mieszkaniec Półwyspu Iberyjskiego nie pracuje, są ludzie, którym dobrze się powodzi. Kolega- towarzysz wycieczki, ma swoją szkołę tenisa, dużo pracuje, ale dobrze zarabia. Jego dziewczyna, pracuje w kancelarii adwokackiej, nie narzeka. Enrique też dobrze płacą, a nawet bardzo dobrze. Nie musimy patrzeć na ceny, robiąc zakupy, ale i tak patrzymy, bo po co przepłacać? Śpimy spokojnie, bo firma E. prosperuje bardzo dobrze i coraz lepiej. Często myślę, a co by było gdyby? Tyle się mówi o zwolnieniach, biedzie.

-Nie będę myślał, że może się coś stać- mówi E. Zwariowałbym. Są ludzie, którzy nic nie robią, tylko oszczędzają pieniądze. Mam pieniądze, to piję dobre wino i wyjeżdżam. Nie mam pieniędzy, to wtedy się martwię.

W Salamance wszyscy wydaliśmy sporo pieniędzy, poszliśmy do dobrej restauracji, wieczorem do barów, próbować wyborne salamankowe „pinchos” czyli malutkie przekąski. Kiełbaski,  ośmiorniczki, papryczki z beszamelem, jajecznicę z dodatkiem anyżu, sałatki. Pinchos je się oczami. Bary są kolorowe, zachęcają do wypicia piwka i zjedzenia czegoś.  Wypiliśmy sporo dżinu i rumu. W knajpach było dużo ludzi. Salamanka żyje i ma się dobrze. 

Kiedy w restauracji dostaliśmy  rachunek – 180 euro, nie myślałam o ludziach, którzy o pomoc zwracają się do Czerwonego Krzyża. Kiedy spaliśmy w ciepłym i zbyt ogrzewanym hotelu, nie myślałam o ludziach, którzy marzną, bo nie stać ich na zapłacenie rachunków. Człowiek by zwariował, zaprzątając swoją głowę, problemami całego świata. Trudno jest jednak o tym zapomnieć, mając to na co dzień.  Na okrągło. Dlatego lubię wyjeżdżać, nie włączać telewizji i nie martwić się o przyszłość.

Ojciec E. ostatnio powiedział:
-Dopóki, w tym kraju funkcjonują bary i ludzie do nich chodzą, nie jest tak źle. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz