23 kwietnia czyli Światowy Dzień
Książki i Praw Autorskich. W Hiszpanii obdarowuje się w tym dniu kobiety- różą.
Szczegółowo opisałam tę tradycję w zeszłym roku. I odsyłam wszystkich
zainteresowanych na starego bloga- http://annakoronowskakorona.bloog.pl/id,331043254,title,o-ksiazkach-i-rozach,index.html
.
Zdarza mi się przeglądać różne
blogi poświęcone literaturze, recenzujące książki i zastanawiam się jak się
niektórym udaje czytać 8 książek miesięcznie. Może na studiach, to i owszem, to
i nawet więcej się czytało, ale teraz? Jeśli ktoś nie zajmuje się
profesjonalnie literaturą, jak znajduje na to czas? Samej mi czasu nie brakuje,
ale nie czytam tak dużo, bo mam jeszcze inne rzeczy, które mnie pasjonują. I inne, które w ogóle mnie nie pasjonują, ale
muszą zostać zrobione.
Okazuje się, że książki, które są
recenzowane niejednokrotnie nie nazwałabym nawet literaturą. Jakieś romansidła,
książki niczym filmy z Bollywood. Oczywiście są blogi na dobrym poziomie, gdzie
recenzuje się ambitne pozycje, ale stanowią one mniejszość. Jednakże zawsze uważałam, że lepiej czytać
szmirę niż nic. A zatem, czytajmy, czytajmy cokolwiek, ale czytajmy!
Jeśli miałabym komuś odradzić jakąś
lekturą, którą czytałam ostatnio, to reportaże Góreckiego „Planeta Kakukaz”,
niby ciekawe rzeczy opisuje, ale w sposób, który jest bardzo ciężkostrawny. Z
książki nie zapamiętałam nic. Jedynie to, że Kozacy piją trzy strzemienne.
Jeżeli miałabym coś polecić, to na
pewno czeską autorkę Petrę Hůlovą. Zarówno „Czas czerwonych gór” jak i
najnowsza „Stacja Tajga”. Opisuje losy skrajnie różnych ludzi, zawsze jej
książki pozostawiają we mnie konkluzję- jakiekolwiek miałbyś życie, to twoje
życie, właśnie dlatego jest niepowtarzalne, bo jest twoje. Brzmi to jak cytat z
Cohelo, ale nie. Hůlova jest na zupełnie innym poziomie.
Poza tym jeśli ktoś chce
powspominać czasy nastolatków tzw. wczesną młodość, na pewno spodoba mu się
Mircea Cărtărescu i jego „Travesti”.
Bardzo erotyczna książka, choć praktycznie nie pada tam słowo seks czy nazwy
poniektórych części ciała. Książka nie tyle ciekawa, co „klimatyczna”.
Dla tych , co lubią pośmiać się z
samych siebie – Sylwia Chutnik
„Kieszonkowy atlas kobiet”. Każdy
znajdzie tam kawałek polskiej rzeczywistości, podany przez autorkę na
eleganckim talerzu, bo największym atutem tej książki jest soczysty, dosadny
język. Język świadczący o doskonałym zmyśle obserwacji i bardzo dobrym słuchu.
I na koniec Michel Faber
„Szkarłatny płatek i biały”. Tym razem pisarz porywa nas w podróż po XIX w.
Londynie. Prowadzi obskurnymi ulicami, pełnymi żebraków, dziwek i łajna. Gdy
już zmęczy nas ta wycieczka, znajdujemy się w wytwornych pałacach, na
bankietach, przy stole najbogatszych ludzi. Przez cały czas towarzyszy nam
zmysłowa prostytutka i jej kochanek- jeden z najbardziej wpływowych ludzi w
mieście. Na pewno nikt nie będzie się z nimi nudził. Od książki nie można się
oderwać, więc jeśli ktoś ma coś do zrobienia, niech nie zaczyna. Książka jest
jak narkotyk.
Życzę wszystkim samych narkotycznych lektur!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz