czwartek, 7 lutego 2013

hiszpańskie urzędy i walka o przetrwanie


Szlag mnie trafia. Choć pisałam, że styczeń jest nudny, tak naprawdę rok 2013, jak na razie zaczął się kiepsko.  Pomijam grube afery w hiszpańskich sferach politycznych, o których może napiszę, ale nie jestem jeszcze do tego przekonana, czy mam ochotę wywlekać te brudy dla czytelników mojego bloga. Zawsze starałam się pisać o Hiszpanii jak najlepiej. Po pierwsze trudno krytykuje się nieswój kraj, po drugie za krótko mieszkałam, żeby się na pewne tematy wypowiadać. Moja cierpliwość została wyczerpana…  Napiszę dzisiaj jak funkcjonuje administracja publiczna w powiecie MADRYT.

W grudniu 2012 r. skończyło mi się prawo do publicznej opieki zdrowotnej. 31 grudnia poszłam do przychodni dowiedzieć się, co mam robić. Przychodnia była zamknięta cały dzień- sylwester. Poszłam znowu 2.01.- przede mną w kolejce – 40 osób, wszyscy cierpią na chorobę noworoczną… nie jest to termin na wizyty u lekarza. Poszłam następnego dnia, w godzinie obiadowej, wtedy wszystkim przechodzą choroby … Pani odesłała mnie do instytucji o nazwie Seguridad Social (Ubezpieczenia Społeczne) można w uproszczeniu przyjąć, że jest to odpowiednik polskiego ZUS-u.

Seguridad Social pracuje od 9.00 do 14.00 w tym do 13.00 można wyciągnąć numerek, czeka się tam zawsze co najmniej godzinę na przyjęcie.( Dodam, że w Hiszpanii praktycznie wszystkie instytucje publiczne- urzędy pracują od 9.00 do 14.00.)Pani poinformowała mnie, że od kwietnia 2012 zmieniły się przepisy i żeby mieć ubezpieczenie, muszę przedstawić dokument o braku prawa do opieki zdrowotnej w Polsce. I odesłała mnie do ambasady. Po pierwsze, co za idiotyzm, wiadomo, że skoro przychodzę do hiszpańskiej instytucji i mieszkam tu już jakiś czas, nie mam prawa do opieki zdrowotnej w innym kraju. W ambasadzie pani mnie wyśmiała, poradziła mi się zgłosić do polskiego NFZ-u.  Napisałam tam maila wyjaśniając sprawę i tu muszę NFZ pochwalić, bardzo szybko mi na mojego maila odpowiedzieli. W świetle prawa europejskiego hiszpański Seguridad Social ma obowiązek wypełnić odpowiedni formularz i wysłać go do Polski, gdzie polski NFZ wypełnia drugą część formularza i odsyła go do Hiszpanii. Wydaję mi się to mało realne. Nie wierzę, że Hiszpanie to zrobią. Enrique wpadł na pomysł, że zarejestrujemy się jako związek formalny. To, o co tak w POLSCE niektórzy „walczą”, żeby nie dało się tego zrobić, czego nie jestem w stanie zrozumieć…  

Dowiedziałam się jakie dokumenty są potrzebne i zaczęłam je załatwiać, dokumentów sporo, tyle samo, co do zwarcia związku małżeńskiego. Zadzwoniłam do ambasady i zapytałam o zaświadczenie o nieprzynależności do związku małżeńskiego, bo takie jest mi potrzebne. Pani poinformowała, że są dwa rodzaje zaświadczeń i jedno  kosztuje 40 euro, drugie 60 euro. I że te dokumenty mogę zdobyć tylko przez ambasadę.  Nie wiedziała, które mi potrzebne dokładnie. Odesłała mnie do Hiszpanów. Tym razem ja wyśmiałam ją. Skąd Hiszpanie będą to wiedzieć…

Zadzwoniłam do polskiego Urzędu Stanu Cywilnego. I tu, znów muszę pochwalić polski urząd, Pani była dobrze zorientowana. Powiedziała też, że nie ma problemu, żeby dokumenty wyciągnęła moja mama. W ambasadzie zapewniano mnie, że nikomu oprócz mnie dokumentów nie wydadzą. I tu człowieka szlag trafia. Powiedziała to po to, bo w ten sposób ambasada zarabia. Tak się składa, że moja mama zna osobiście pracowników USC i dokumenty bez problemu mi wyciągnęła i zaniosła do tłumaczenia. Czytam ponownie wymogi do rejestracji związku i mam wątpliwości, czy oby czasem nie jest mi potrzebna pieczątka ambasady? Dzwonię do informacji hiszpańskiej, nikt nic nie wie. Czytają mi to, co sobie sama przeczytałam. Piszę zatem maila do ambasady czy mogę uwierzytelnić dokumenty i ile to kosztuje. Ambasada, tym razem ją pochwalę, wysyła mi pismo z informacją, że Hiszpania podpisała z Polską umowę i tego typu dokumenty nie wymagają uwierzytelniania. Jestem zadowolona, dokumenty załatwione, wszystko wyjaśnione, jadę do Madrytu wyznaczyć datę rejestracji naszego związku. 

Pani mnie informuje, że luty 2014. Szczęka mi opadła na blat i pytam się dlaczego.
Pani odpowiada, że jest tylko jeden taki urząd- rejestracji związków formalnych na cały powiat Madryt. ( 7 milionów mieszkańców.)  I dodaje: może Pani wziąć ślub, będzie szybciej.

Miałam jej ochotę odpowiedzieć: takiego burdelu i tak źle funkcjonujących urzędów nie ma chyba w całej Europie. Nie znacie prawa, pracujecie wolno, rząd wymyśla takie przepisy, żeby obcokrajowiec się wkurzył i wrócił do siebie, a Hiszpan powiedział: mam dość, wyjeżdżam stąd. A Pani jest ostatnią osobą, która mi będzie radziła kiedy mam wziąć ślub.
Oczywiście jej tego nie powiedziałam, choć żałuję... i tak naprawdę to myślę, że na wschodzie jest jeszcze gorzej w urzędach i z pewnością w Grecji i Italii jest nie lepiej.

Datę mam wyznaczoną na 3 lutego 2014. Do tego czasu mogę zmienić faceta, urodzić dziecko, wyprowadzić się z Hiszpanii. Mogę też nie dożyć. Bo rok to sporo czasu. Skoro dają ludziom prawo do takiej instytucji, dlaczego działa tak fatalnie? Tak wolno? Ręce mi opadły, bo znów jestem w punkcie wyjścia. Bez świadczeń, ubezpieczenia, możliwości szybkiej legalizacji mojego związku, szans na pracę.

Znów czeka mnie myślenie, co zrobić.  Jeśli tak funkcjonują wszystkie urzędy w Hiszpanii, to przestaje mnie dziwić kryzys. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz