poniedziałek, 23 września 2013

razem możemy więcej

Od września  telewizja hiszpańska  zaczęła emitować program „Entre todos” ( dosł. Wśród wszystkich). Idea  jest prosta- pomóc ludziom w potrzebie. Może zgłosić się każdy, kto pomocy potrzebuje.

Codziennie poznajemy historię kogoś nieszczęśliwego. Po pomoc zgłaszają się różni ludzie, ale przede wszystkim tacy, którzy są chorzy, mają chore dzieci lub nie mają pracy. Opowiadają swoją smutną historię, jak znaleźli się w takiej sytuacji, jak sobie radzą z codziennością. Opowieści są na tyle przygnębiające, że trzeba mieć serce z kamienia, jeśli nie uroni się łzy. Ludzie walczą z chorobami, z bezrobociem, z bezradnością. 

Jak można pomóc? Dzwoniąc i oferując pieniądze, bo na początku opowieści jest postawiony cel. Zbieramy pieniądze na to i na tamto. Dziewczyna chce otworzyć swoją kawiarnię i potrzebuje 6000 euro. Facet ma klientów, licencję, ale nie ma pieniędzy na taksówkę, potrzebuje 17.900 euro, bo to specjalny samochód –dostosowany do przewozu niepełnosprawnych.  Ktoś potrzebuje zrobić remont łazienki, bo ma chorego syna. Dzwonią hydraulicy, jakaś dobra dusza oferuje worki z cementem.


To działa! Ludzie naprawdę sobie pomagają. Zawsze zadzwoni osoba mająca pieniądze. Czasem zatelefonuje ktoś, kto nie ma pieniędzy, ale  bardzo chce pomóc. Kobieta, która dostaje 400 euro renty, ale 100 podaruje komuś w potrzebie.  Ci, którzy o pomoc proszą,  najczęściej płaczą, program jest na żywo, więc nie jest  wyreżyserowany. Nie jest łatwo przyznać się do swoich problemów i prosić ludzi o pomoc, ale czasem trzeba.  Telewizja na pewno spełnia tutaj rolę dydaktyczną, każdy kto to ogląda, myśli sobie: nie mam jeszcze tak najgorzej, nie ma na co narzekać.

A tak naprawdę,  to można sobie też pomyśleć; w jakiej sytuacji znajduje się kraj, skoro powstaje taka inicjatywa! Program emitowany jest codziennie od poniedziałku do piątku przez dwie godziny, ludzie płaczą, żeby uzbierać parę groszy na swój warsztat, taksówkę, cokolwiek, co dawałoby możliwość zarobku.  Wcale nie przeważają historie, gdzie ludzie zbierają na lekarstwa, rehabilitację tylko na to, by związać koniec z końcem, by kupić dziecku książki do szkoły i odbudować swoje własne poczucie wartości. 

poniedziałek, 9 września 2013

café con leche czyli dlaczego warto uczyć się języków obcych

Przyznam szczerze, że dziś będę trochę złośliwa dla moich ukochanych Hiszpanów, ale sami mnie sprowokowali. Jeśli ktoś się interesuje sportem, to wie, iż Madryt był jednym z kandydatów do zorganizowania Olimpiady w 2020 r. Niestety, a może i "stety" przegrał.

Nie o przegranej się mówi, a o wystąpieniu pani burmistrz Madrytu Any Botelli. (A na marginesie- jakby przetłumaczyć jej imię i nazwisko na polski nazywa się Anna Butelka). Warto uczyć się języków obcych! 

Pani Ania została bardzo skrytykowana i wyśmiana za swoje przemówienie. Swoją drogą zachęcam do posłuchania, mówi po angielsku. Właśnie za ten angielski została skrytykowana. Mówi całkiem poprawnie, przynajmniej z punktu widzenia gramatyki, stara się, idzie jej to z trudem, ale się stara, w każdym razie zrozumieć się da. Tzn. rozumie ten, kto zna angielski... czyli jak śmiem twierdzić większość Hiszpanów nie zrozumiała. Pomijam fakt z jakim akcentem mówi pani Ania, jest owszem fatalny, ale.. mówi, przynajmniej stara się. Najbardziej zostaje wyśmiana za swoje "café con leche" czyli kawę z mlekiem. W swojej wypowiedzi na temat Madrytu zachęca do napicia się kawy z mlekiem na madryckiej starówce. Jak jeszcze słowo "café" z pewnością mogło by być zrozumiane, to już "leche"(mleko) niekoniecznie.




W całym kraju śmieją się z tego. Faktycznie dziwię się, iż nie zatrudnili tłumacza lub kogoś, kto mówi dobrze po angielsku, nie wiem czemu Madryt naraził się na ośmieszenie. Najgorsze, moim zdaniem, jest jednak to, że najgłośniej z angielszczyzny pani burmistrz śmieją się ci, co sami angielskiego nie znają.  Na temat poziomu znajomości języków obcych wśród Hiszpanów… wolę się nie wypowiadać. Jest kiepski, choć nie lubię generalizować, ale uważam, że jest bardzo kiepski. Zresztą nic nie sprzyja nauce choćby angielskiego. Wszystkie filmy w telewizji publicznej są dubbingowane. Wszystkie filmy w kinie- tak samo. Hiszpanie nie znają głosu Juli Roberts czy Clinta Eastwooda.  Wszystkie obce nazwy czytają tak jak przeczytaliby po hiszpańsku. Spiderman- to spidermen, czyli dokładnie tak jakby czytał Polak. Pasta do zębów Colgate również czyta się (kolgate). Tak jest ze wszystkim, z każdym słowem. Na początku mnie to denerwowało, a teraz się przyzwyczaiłam, w końcu ich prawo jak czytają, są w Hiszpanii. 



No właśnie… warto jednak żyć w świadomości, że poza językiem, który jest naszym ojczystym językiem istnieją jeszcze… inne języki. Inne słowa, inne zasady czytania, ortografii. Ignorancja prowadzi do śmieszności. Pół biedy jak ośmieszamy samych siebie, ale w tym wypadku pani burmistrz wystawia świadectwo Hiszpanom. Może zamiast tak głośno się śmiać, warto by się było zastanowić nad kondycją hiszpańskiej edukacji pod kątem nauki języków obcych i wyciągnąć wnioski na przyszłość. 


a to link do  przemówienia, jeśli ktoś chce posłuchać...

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Matavenero cz.2

Siadam przy stole, witam się z nowo poznanymi ludźmi. Wysoki, szczupły mężczyzna, z niehiszpańskim akcentem pyta mnie:

- I co sądzisz o tym miejscu? Dziwne, nie?

- No, troszkę dziwne.

Manuel śmieje się.

-Jak pierwszy raz tu przyjechałem, pomyślałem sobie: gdzie, do cholery, jestem? 


Manuel jest Szwajcarem, kiedyś był sportowcem, zresztą widać to nawet teraz. Nie jest z tych, co urodzili się w Matavenero, nie poprzestawiały mu się klepki. Jest zadbany, czysty, ładnie pachnie, codziennie zmienia koszulkę. Gdyby coś mu się stało, w Szwajcarii czekałby na niego opiekun, taksówka oraz dożywotnia emerytura. Manuel jest przed 60, więc czasem myśli o takich sprawach. Szwajcaria dba o swoich obywateli. 


Kolejnymi osobami, które tego dnia poznaję jest Juanjo i jego dziewczyna Noema oraz córka Noemy Nalua. Juanojo jest wegetarianinem,ba, nie je nawet soli. Raczej milczący, mało sympatyczny. Noema pochodzi z Galicji, ma bardzo silny galicyjski akcent i jest antypatyczna. Opowiada Norze o tym, co się działo przez ostatnie dwa miesiące. Każdy tu każdego obgaduje. 

Społeczeństwo z wioski jest niewielkie, nie mają telenowel, nie chodzą do „normalnej” pracy, na siłownię, do sklepów, wszędzie tam, gdzie ma się kontakt z ludźmi. Wszystko co znają mieści się w Matavenero. Mówią dużo o innych, o sąsiadach, o kolegach. I mówią źle. Często z nienawiścią, z zawiścią. Potrzebują się nawzajem, chyba tylko to sprawia, iż się jakoś tolerują. Ty mi dasz chleb, ja ci pomogę wykopać rów. Wszystko tak tu funkcjonuje. Na zasadzie wymiany usług.  Nikt nie ma tu pieniędzy, zresztą i tak niczego nie da się kupić.  

Myślałam, że ludzie, którzy wygłaszają hasła wolności, miłości są bardziej otwarci, bardziej bezinteresowni. W żadnym miejscu, w którym dotychczas byłam nie spotkałam się z tyloma dziwakami i nie byli oni pozytywnie dziwni. Przyszła mi na myśl- sekta, obóz, w którym zamyka się ludzi i wtedy najlepiej można zaobserwować różnego rodzaju zachowania społeczne. Trudne warunki, brak łatwego dostępu do jedzenia, wszystko to wyzwala negatywne emocje i zachowania. Każdy chce przetrwać.  


Szybko można  było się przekonać, kto  w Matavenero ma pieniądze i kto często wychodzi na zewnątrz. Odniosłam wrażenie, że miejsce to jest na swój sposób- koszmarne, ludzie sami z własnej woli tu żyją, izolując się od świata, od tego wszystkiego, co ułatwia życie, choć jednocześnie czyni nas niewolnikami. Niewolnikami zakupów , mód, ładowarek, facebooków, zegarka, budzika.  


I choć każdy wciąż mówi tu o projektach, niewiele się tam robi, niewiele się tam dzieje. Latem jest praca przy ogrodzie, jesienią robi się przetwory, ale zimą nie robi się absolutnie nic. Wdech, wydech.


Dochodzą problemy z dostępem do drogi, bo od listopada do marca pada śnieg.  Woda zamarza, pojawiają się problemy z prądem.  Chyba jedyne, czego tu nie brakuje, to marihuana. Dlatego niektórzy wybierają takie życie, gdzie nic nie trzeba, tak, można nazwać to wolnością. Jak mówi Nora: tylko tu wstajesz i chodzisz po wiosce bez ubrania, gdy masz na to ochotę.  


Nalua- córka Noemy jest bardzo ładną dziewczynką. Czarne włosy, niebieskie oczy. Ma trzy lata i gada jak najęta. Chodzi bez majtek, jak większość dzieci tutaj. Ma spódniczkę tak brudną jakby nie była prana z miesiąc. Po jej kręconych włosach skaczą wszy. Uśmiech nie schodzi jej z twarzy. 


W nocy wychodzę przed dom, patrzę w niebo. Chyba  w życiu nie widziałam tylu gwiazd naraz. Nie miałam pojęcia o ich istnieniu. Świerszcze nie przestają grać. Nie jest to monotonne cykanie. Koncertują w wielu odcieniach. Milkną dopiero nad ranem, gdy wstaje słońce.  

sobota, 17 sierpnia 2013

Matavenero cz.1

Matavenero to miejsce, o którym zapomniał nawet diabeł. Wioska w górach, w prowincji Castilla y León.  Słynie z tego, że mieszkają w niej hipisi, punkowcy, cyrkowcy, ludzie, którzy nie umieją żyć w społeczeństwie…  Co roku odbywają się tu festiwale żonglerów, kursy pieczenia chleba, robienia mydła domowymi sposobami. Ludzie wygłaszają hasła: bądźmy bliżej natury, love, peace and freedom.  

Jeśli ktoś chce się wyciągnąć wtyczkę z odbiornika pt. cywilizacja, dobrze trafił. Nie ma tu zasięgu, telefony nie działają, nikt nie ma telewizora, nie ma nawet sklepów. Nie kupisz tu chleba, mąki, alkoholu, niczego.  Żeby dostać się do Matavenero trzeba skręcić w leśną dróżkę, a następnie zostawić samochód na parkingu i dalej na pieszo… Schodzi się w dół. Jeśli chcesz się tu wybrać, zabierz tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Przede wszystkim jedzenie, ubrania, latarkę i papier toaletowy.  

Zapomnij o tym, co nazywasz normalnością. Zmień swoje nastawienie, a miło spędzisz tu czas…

Wdech, wydech, wdech, wydech. Zacznij przyzwyczajać się do zapachu marihuany. Jest częścią powietrza, którym się tu oddycha. Czy tego chcesz czy nie, przeniesie cię w inną czasoprzestrzeń. Chociaż  czas to niezbyt właściwe słowo. Nikt nie ma tu zegarka, godziny wyznaczają wschody i zachody słońca. Latem ludzie skupiają się na pielęgnacji swoich ogródków, żeby mieć co jeść. Zimą siedzą, a to u jednych, a to u drugich. Wdech, wydech. Każdy ciągle mówi o projektach, o tym, co ma do zrobienia. Mamy dużo pracy, harujemy tu jak woły. Ciągle to słyszałam. Przez 3 dni widziałam tylko jednego człowieka, który pracował. Dwudziestoletni chłopak- Namaste. Ma dwójkę rodzeństwa, ojciec nie żyje, matka jest czarownicą. Zajmuje się kartami, reiki, energiami. Wszystkim, oprócz własnych dzieci. Namaste pachnie polem i kozami, jak sam twierdzi nic nie jest mu potrzebne do szczęścia. Nie umie żyć w innym świecie. Zresztą inny świat poza Matavenero nie istnieje. Sam piecze chleb, robi ser, hoduje kozy i pomidory.

-Nie będę pracował jak niewolnik, za 40 euro miesięcznie przeżyję. Ludzie są głupi, pracują po 8-9 godzin dziennie za marne grosze. To niewolnictwo. Albo tacy Rumuni czy Polacy, pracują za 5 euro za godzinę przy zbiorze winogron.
-Uważaj, co mówisz, Anna jest Polką- wtrąca się Nora ( moja przyjaciółka).
-Nie przejmuj się, ja się nie przepracowuję- odpowiadam. I dodaję w myślach: bo nie muszę, bo nie brakuje mi niczego i za 40 euro, które starczają ci na miesiąc, spędzamy dobrze piątkowy wieczór. Jesteśmy niewolnikami i burżujami.

W Matavenero mieszka sporo Niemców i Szwajcarów.  Podejrzewam, że pobierają różnego rodzaju zapomogi, bo Niemcy dbają o swoich obywateli. Jeśli ktoś przedstawi dokumenty potwierdzające, iż jest zameldowany w Hiszpanii, nie pracuje od co najmniej dwóch lat, należy mu się pomoc. Dlatego w Matavenero nie ma Polaków, są za to w Andaluzji, gdzie zbiera się oliwki i na winobraniu za 5 euro za godzinę.

Spaceruję, widzę takie okazy motyli, o których tylko czytałam w przewodnikach, wszelkiego rodzaju rusałki i małe cudo- paź królowej, chciałabym zrobić mu zdjęcie, ale jest za gorąco, nie mam siły na gonitwę. Nora daje mi lekcję z flory. Wrotycz jest dobra na nieregularne miesiączki, wywar z łopianu oczyszcza cerę z toksyn. Jaskier zwalcza brodawki.  Idziemy nad rzekę. Woda jest taka, jak w lodówce, ale mimo wszystko przyjemnie jest się schłodzić. Zmyć brud Matavenero. Zapach kóz i siana. 

Domy w wiosce przypominają lepianki, szałasy, nikt nie ma pralki, zmywarki, telewizora. Nie wiem czy ktokolwiek ma łaziankę. Potrzeby fizjologiczne załatwia się na zewnątrz. W drewnianych budkach. Budka naszych przyjaciół, nie była nawet dobrze zabudowana. Jeśli ktoś chciał, spokojnie mógł zobaczyć, co robisz. Zresztą i tak jeśli się mało je, do ubikacji chodzi się raz na trzy dni.( Ludzie mało tu jedzą, głównie sery i warzywa. ) Jak wyglądają prysznice, nie mam pojęcia, bo tam nie dotarłam. Zresztą patrząc na mieszkańców Matavenero, sądzę, że niektórzy też nie wiedzą.

-Mój syn nie mył się od dwóch tygodni, ma dziewięć lat, sam powinien wiedzieć, że trzeba się myć. Powiedziałem mu, że będzie trzeba wyczesać wszy, latem wszystkie dzieci mają wszy.

Żyjemy blisko natury, wszy, pchły, karaluchy, myszy są częścią niej.

Pierwsza noc, usiłuję zasnąć. Nie mogę, jest mi duszno, przeszkadzają mi komary, świadomość, iż wszędzie są karaluchy i  myszy.  Nikt nie powie mi, że to normalne w XXI spać z myszami w domu. Zresztą… co jest normalne? Wdech, wydech, wdech, wydech…

Słyszę jak Nora  rozmawia ze swoimi przyjaciółmi  z Matavenero.
-Brakowało mi rozmów z WAMI, na zewnątrz konwersacje są takie powierzchowne…
No tak, o czym można rozmawiać z ludźmi, którzy są niewolnikami. Którzy pracują po 8 godzin dziennie za 5 euro . Rozmowy w Matavenero są głębokie. Plany, projekty, mrzonki, zamki na piasku. 

Nie istnieje tu coś takiego jak intymność, co chwila ktoś cię odwiedza, zwłaszcza jak przyjdziesz z zewnątrz i masz jedzenie. Nagle przy śniadaniu zjawia się ktoś, w bardzo ważnej sprawie, pije z tobą kawę, je twoje  grzanki, pali twoją marihuanę. To samo przy obiedzie czy kolacji.  O poranku otwierają się drzwi, wchodzi Niemka. Histeryczny śmiech. Taki, który pojawia się gdy zbyt często się odurzasz.

- Czekałam na was- mówi do moich przyjaciół. Czekałam na was aż wreszcie przyjedziecie, codziennie tu zaglądałam czy jesteście! Proszę, dajcie mi skręta!

Niemka remontuje piwnicę. Szła po narzędzia. Nie wiem jak ludzie pracują po wypaleniu skręta, który człowieka z zewnątrz powaliłby na tydzień. Myślę, że pracują na bardzo zwolnionych obrotach. Ci , co za dużo palą, nie mają nawet ochoty na zadbanie o siebie. Nie mówię o makijażu, mówię o umyciu się, uczesaniu, wypraniu swoich ubrań.

Wdech, wydech, wdech, wydech. Nie przejmuj się, jesteś w Matavenero.





czwartek, 8 sierpnia 2013

Gorąco?

Dochodzą mnie słuchy, że jest gorąco! Gorąco jest w Polsce... Tegoroczne lato w Hiszpanii nie należy do najgorszych. Jest gorąco, ale jak narazie tylko 4 dni było ponad 40 stopni. ( Tzn. mówię o Madrycie, bo  w Sewilli skwar nie jest niczym nadzywczajnym.) Zimno też nie jest, temepratury w dzień wynoszą 34- 35 stopni. Jak wzrosną do 39-40 mówi się o fali upału, jak wynoszą 31-32 stopnie mówi się o ochłodzeniu. 

Ja bym chciała,żeby wszyscy, którzy źle mówią o Hiszpanach i oskarażają ich o chroniczne lenistwo- poczuli,czym jest UPAŁ. Wyobrazili sobie,co oznacza w temperaturze 38 stopni w cieniu praca w polu, praca na budowie, praca przy kładzeniu asfaltu. Szczególnie tego żaru tropików życzyłabym Niemcom, którzy zawsze tak głośno krzyczą jeśli mowa o Hiszpanii i udzielają swoich złotych rad w stylu " zlikwidujmy siestę", bo po co? Otóż siesta latem jest tu niezbędna. Nikogo nie ma na ulicy między 14.00 a 17.00, dlaczego? Wystarczy wyjść dwa razy w lipcu na zewnątrz w tych godzinach, żeby się przekonać na własnej skórze. Stąd zazwyczaj w sierpniu zamyka się fabryki i wszscy biorą obowiązkowy urlop. Wyszłam dziś do mojego pueblo. Część sklepów- pozamykana. Niektóre bary- pozamykane. Ludzie powyjeżdżali na plażę, nad jeziora... 

Lato, ma to do siebie, że jest gorąco. Zwłaszcza na południu Europy. Trwa trzy miesiące i mimo tego, że jest ciężkie, uwielbiam je. Uwielbiam smak sangrii, gazpacho, fiesty w miasteczku, bary na plaży i słońce. Trzeba czerpać z niego energię na kolejnych 9 miesięcy. A zatem, nie narzekajcie na upały, bo potem przyjdzie zima. Na koniec kilka wskazówek dla cierpiących na gorąco. Hiszpanie wiedzą coś na ten temat.

1. Wietrzyć mieszkanie w nocy,  najpóźniej o 11.00 pozmaykać okna i pozasłaniać żaluzje. 
2. Włączyć wiatraki jeśli jest bardzo gorąco lub jeśli ktoś ma-  klimatyzację. 
3. Klimatyzacji - używać rozsądnie, nie nastawiać na 19 stopni, jak za oknem jest 35... Choroba gardła-murowana. Lepiej nie włączać klimatyzacji w nocy- wysusza spojówki i gardło!
4.Otworzyć okna jak zajdzie słońce i znowu wietrzyć.
5. Nie wychodzić na ulicę, jeśli się nie MUSI, w godzinach kiedy słońce jest wysoko ( 12.00-17.00).
6. Nie uprawiać sportu w tychże godzinach na świeżym powietrzu! Z wyjątkiem pływania!
7. Pić minimum 2 litry wody dziennie.
8. Jeść lekkie posiłki, warzywa, owoce, lekkie zupy, ryby, na pewno nie pół kilo mięcha i do tego ziemniaki. Ani fasolki po bretońsku ani krupnika. ;) 
9. Brać chłodny prysznic dla obniżenia temperatury ciała!

Dobre rady dobrymi latami, a co ja widziałam w zeszłym roku w Polsce w lipcu, kiedy było gorąco? Godzina 15.00 w cieniu 34 stopnie, a emeryci na rynku robią zakupy... 
Miłego lata życzę! 


czwartek, 1 sierpnia 2013

brakuje mi Ciebie Andaluzjo!

Czasem w życiu jest lepiej, czasem gorzej, prawda stara jak świat. Spodziewałam się w tym roku beznadziejnego lata i żadnych wakacji, a tymczasem, mimo wszystko, udało nam się polecieć do Florencji, odwiedzić Polskę. 

Dopiero co rozpakowałam walizki, a już miałam propozycję wyjazdu do Andaluzji. Przypadek, bo koleżanka definitywnie rozstała się z chłopakiem, a szkoda, żeby wynajęty apartament się zmarnował. I się nie zmarnował, bo pojechałyśmy. Pojechałyśmy do Barbate ( prowincja Cádiz – Kadyks). Jeśli miałabym komuś polecić miejsce na wakacje w Hiszpanii, to oprócz Kanarów, w pierwszej kolejności poleciłabym właśnie Kadyks. 

Po pierwsze nie jest gorąco, temperatury oscylują w okolicy 29-31 stopni w dzień, w nocy 20 stopni. Śpi się dobrze, nie potrzeba klimatyzacji, ani wentylatora. Po drugie jest tanio, mam na myśli jedzenie, wyjścia na drinki, dyskoteki. Trochę droższe jest wynajęcie mieszkania czy hotelu, ale dużo też zależy od tego,  czy wynajmiemy lokum pół roku wcześniej, czy na miesiąc przed wyjazdem. 

Plaże są czyste, piasek drobniusieńki, woda w wielu miejscach krystaliczna, ale stosunkowo zimna! To nie Morze Śródziemne, a Atlantyk. Właściwie trochę mieszanka obu wód, ale generalnie jest zimno. Miejsca te słyną też z doskonałych warunków dla surferów, bo ciągle wieją wiatry, szczególnie sławna jest - Tarifa. Jednak nic nie "przebije" ludzi, którzy zamieszkują ten region. Muszę przyznać, że uwielbiam Andaluzję, żyją tam ci stereotypowi Hiszpanie, stamtąd wywodzi się corrida, flamenco, niezachodzące słońce. 



Ludzie są otwarci, bardzo otwarci, zupełnie nie mają nic wspólnego ze „smutasami” z północy, ani z „drętwymi”  mieszkańcami Kastylii. Pierwszy obrazek jaki zobaczyłyśmy, to facet jeżdżący na rowerze z kulami pod pachą. Jeśli nie mogę chodzić, to mogę jeździć na rowerze? W Andaluzji tak, tam wszystko jest możliwe... Potem ujrzałyśmy starszą kobietę, która wchodziła do baru, w jednej ręce trzymając pięciolitrowy kanister z wodą, a w drugiej strzelbę… Ciekawy był też pan grający na plaży na flecie i młodzi ludzie, którzy, aby nie wnosić zakupów na pierwsze piętro skonstruowali rodzaj dźwigu, wciągali siatki na sznurze. Jeśli, coś ktoś wymyślił z lenistwa, zapewne był to Andaluzyjczyk.  Wiecie, że mop został wymyślony właśnie w Hiszpanii?

Poza tym cudownie jest przebywać z osobami, którym uśmiech nie schodzi z twarzy, tam naprawdę każdy wydaje się być zadowolony. Wszędzie słychać podśpiewujących ludzi, wieczorem widziałam niektórych z gitarami. Mężczyźni są bardzo śmiali, lubią zaczepiać kobiety, ale nie są bezczelni. I co zwróciło naszą, babską uwagę, mają piękne oczy… W ogóle są bardzo przystojni!

Codziennie budziła nas grupka wesołych robotników i bezrobotników. Pracowali albo siedzieli, pili piwo, głośno gadali, śpiewali, jeden co chwila klaskał i tańczył. Tak mijał im dzień. Niektórzy przynosili sobie leżaczki i w cieniu zamulali się piwkiem. Potem szli na obiad, po południu wracali.


-Con alegria! ( z radością) - krzyczał najweselszy z nich. Widać było, że wszyscy na niego czekają, bo jak przychodził, witali go okrzykami. Komik Barbate, lokalny opowiadacz, bajok,  mitoman.  Miałyśmy ochotę ich pozabijać, bo zaczynali swoje śpiewy od 10.00, a my kładłyśmy się spać nad ranem.  A teraz brakuje mi tych uśmiechniętych gąb. Brakuje mi Ciebie Andaluzjo! 


piątek, 12 lipca 2013

"pozytywne myślenie"

Kto z nas nie narzekał na swoje życie, bo to mi nie pasuje, bo tamto? Bo za mało zarabiam, bo za dużo się uczę, bo boli mnie dupa, ręka i noga. Bo nie pracuję, a mógłbym, bo mam za mało czasu, bo mam za dużo czasu. Bo żyję w złym kraju, bo politycy nas okradają?

Polacy mogliby dostać Nagrodę Nobla jeśli chodzi o narzekanie, przysięgam, że wielu moich hiszpańskich przyjaciół ma dużo gorzej niż wielu polskich i tak nie marudzą. I nie jest to kwestia słońca, bo np. tegoroczna zima i wiosna były obrzydliwe w Madrycie. Bez słońca. Bez nadziei. Beznadziejnie.

I sama narzekałam na kilka spraw... I teraz mogłabym naprawdę ponarzekać, bo mam dużo więcej powodów. Spaliła się firma Enrique. Jako, że jedyny z nas pracuje, przyjęłam tę wiadomość z przerażeniem. Ostatnie tygodnie były dla nas stresujące i męczące. Jeśli ktoś ma wyobraźnię, może się domyślić, że utrata pracy tutaj, to równie dobrze może oznaczać 2 lata niepracowania. Może oznaczać cokolwiek. Cokolwiek raczej złego niż dobrego.

Miesiąc temu czytałam bardzo ciekawy felieton hiszpańskiego dziennikarza, który mówi: nie szukaj pracy, to bez sensu. To nie te czasy, gdy pracy nie brakowało, teraz zyskasz jedynie poczucie, że tracisz czas szukając, poczucie, że skoro nikt do ciebie nie dzwoni, jesteś nic nie wart. Nie kupuj mieszkania- mówi felietonista. Będziesz się martwił czy dasz radę spłacić kredyt, czy nie wyrzucą cię z pracy, czy nie odbiorą mieszkania. Wynajmij- zyskasz poczucie wolności. Nie szukaj pracy, to bez sensu, pomyśl co wychodzi ci dobrze i zacznij to robić. Poszukaj innych dróg i możliwości. Zapomnij o stabilności o rutynie, o wstawaniu od poniedziałku do piątku.

Myślałam, że dziennikarz trochę bredzi, zresztą pisze to ktoś, komu zajęcia nie brakuje, ani pieniędzy. Udziela dobrych rad innym, sfrustrowanym, zdesperowanym, zmęczonym… Teraz wiem, że jednak miał sporo racji. Czasy się zmieniły, trzeba się do tego dostosować, problem w tym, iż nie wszyscy potrafią. Nie każdy ma talent, z którego może zrobić użytek. Sama znam mnóstwo ludzi z wykształceniem ledwo podstawowym… co nie oznacza, że brak im jakiś talentów, ale myślę, iż trudniej im być kreatywnym.


Czasy są ciężkie, dziwnie się żyje w tej Hiszpanii, trochę balansując, trochę tańcząc. Ostatnie tygodnie czegoś mnie nauczyły, mnie i Enrique. Nic nie jest dane nam na wieczność. Ani praca, ani udany związek, ani talent, ani beztroska. Enrique spokorniał, pracy na szczęście nie stracił, ale na razie będzie zarabiał mniej. A ja się trochę przebudziłam z letargu, myślę o tym, co napisał felietonista: pomyśl, co wychodzi ci dobrze i zacznij to robić. I najważniejsze: nie poddawaj się marazmowi i frustracji.