Dziś przeczytałam zaległy ,grudniowy wywiad z Magdą
Navarette. Magda Navarette to polska tancerka, piosenkarka i trenerka głosu.
Postać, o której wcześniej nie słyszałam,a zaintrygowała mnie, bo śpiewa po
hiszpańsku. W muzyce widać wielką fascynację kulturą latynoamerykańską, a
przede wszystkim flamenco. Magda nie ma „kawału głosu” jak Adele, Whitney
Houston, raczej bawi się swoim śpiewem, szepta, udowadnia, że głośniej nie
znaczy lepiej. Przypomina mi trochę Cesarię Evorę czy Buikę.
Magda nagrała dotychczas dwie płyty „Chili” i „Iman”. Posłuchałam
i : z jednej strony mi się podoba, z drugiej strony, trochę przynudza, brak
zmysłowości Buiki, choć niby jej głos jest podobny. Nie porywa do tańca, jak
muzyka prawdziwej gwiazdy flamenco Estrelly Morente, ani nie ma się ochoty
kołysać biodrami jak słuchając Omary Portuondo. Niemniej jednak warto Magdy
Navarette posłuchać, choćby dla hiszpańskiej wersji „Tej ostatniej niedzieli” ,
którą pierwotnie wykonywał Mieczysław Fogg.
W wywiadzie wokalistka porusza bardzo ważną kwestię,
stosunku Polaków do muzyki. Chciałabym się z nią nie zgodzić, ale niestety ma
dużo racji. Magda twierdzi, że straciliśmy radość tworzenia muzyki. Faktycznie,
siedzę i myślę , jaka jest polska, folkowa muzyka? Taka prosta, wywodząca się z
ludu, nie mówię o Chopinach. Nic nie przychodzi mi do głowy, przepraszam,
oprócz przyśpiewek żołnierskich, wojennych. Smutne to i powiedzmy sobie
szczerze- mało ciekawe pieśni. Pamiętam jak nieraz moi niepolscy znajomi pytali
o typową muzykę polską, taką z duszą, etniczną, nie wiedziałam, co powiedzieć. Z folku
skojarzył mi się tylko zespół Brathanki. ..
Hiszpanie mają swoje flamenco, Portugalia fados, Irlandia,
Szkocja – muzykę celtycką, Grecy zorbę i bouzuki. O Włoszech nawet nie
wspominam. Nawet moja koleżanka z Gwinei Równikowej, chwali się swoimi
afrykańskimi brzmieniami!
A w Polsce… ludzie słuchają zwykle tego, co puszczają
rozgłośnie radiowe. Magda Navarette
ubolewała też nad tym, że Polacy wiecznie marudzą i są niezadowoleni. Podaje
przykład biednej Wenezueli, gdzie niczego nie ma, a ludzie nie są takimi
marudami. A Kuba? Miejsce, gdzie gdyby nie muzyka, można by było strzelić sobie
w głowę. Piosenkarka porusza też inną kwestię. Polacy śpiewają tylko, gdy coś
sobie wypiją. Mowa oczywiście o ludziach, którzy nie zajmują się profesjonalnie
muzyką. Dlaczego? Śpiew to wyrażanie emocji, a ludzie się tego boją jak ognia.
Boją się też, że ktoś wyśmieje ich głos. Boją się, bo się obnażą.
Cokolwiek związanego z folklorem, w Polsce źle się kojarzy,
niedawno połowa kraju krytykowała hymn na EURO, a właśnie było w ty, coś naszego-
w końcu. Mogłabym jeszcze skomentować edukację muzyczną w szkołach… Muzykę i
plastykę zawsze uważało się za gorsze przedmioty, co z tego, że ktoś mógł być
wybitnie utalentowany muzycznie, jeśli z matematyki nie miał dobrych ocen, to znaczy, iż był
głąbem. Tak jakby wszyscy mieli być na tym świecie inżynierami budownictwa, a
inne rzeczy się nie liczyły…
Jedyną okazją, gdzie można posłuchać trochę polskich
piosenek, jest wesele, nie myślę tu o „Małym, białym misiu” czy „Cudownych
rodziców mam”. Na samo wspomnienie tych hitów, robi mi się słabo, ale np. o
piosence? I tu naprawdę muszę się długo zastanowić, żeby coś napisać… „Hej ,
sokoły”? Nie jestem pewna czy to słyszałam
na weselu, może mi się przywidziało. No właśnie. ..