Ten niebieski dzwoneczek, to jedyna rzecz, poza
wspomnieniami, która została po Babci. Wiem, że Babcia skądś się mną opiekuje,
zawsze, gdy o coś ważnego ją poproszę, moje życzenie się spełnia.
Ubieram swoją małą choinkę, przypomina mi się ciasto, jakie
robiła mama, nazywało się „niebo w gębie”. Było zawsze twarde jak jasna
cholera. Trzeba było połączyć 3 placki i przełożyć je warstwą orzechową i jabłkową.
Mama jeszcze nie zdążyła przełożyć ciasta kremem orzechowym, a już połowy kremu
nie było, bo razem z siostrą zdążyłyśmy go wyjeść. Co roku mama zastanawiała się dlaczego ciasto
jest twarde i jedna warstwa odchodzi od drugiej. W końcu przestała piec „niebo
w gębie”, a szkoda, bo kojarzyło mi się właśnie z świętami.
Pamiętam jak pisałyśmy z siostrą listy do Mikołaja, zawsze
chciałyśmy lalki Barbie, ale nie z rynku, tylko lalki firmy Matel. Zawsze w
liście było podkreślone, że nie chcemy ruskiej lalki, tylko oryginalną. Miałyśmy
całe listy życzeń, długie jak makaron, a im byłyśmy niegrzeczniejsze, a obie
byłyśmy niegrzeczne, listy były dłuższe.
Któregoś roku dostałam autentyczne rózgi, musiałam nieźle
dawać popalić, skoro rodzice pozbierali dla mnie rózgi, przepraszam, Mikołaj je
uzbierał. Na pocieszenie dostałam lizaka, ale i tak było mi przykro. Nie
zapomnę tego lizaka, taki wysuwany, z dziurkami, można było na nim grać jak na
flecie.
Oczywiście jak tylko dowiedziałam się, że Mikołaj nie
istnieje, powiedziałam o tym siostrze. Miała chyba ze 4 lata jak przestała w
niego wierzyć. Do tej pory mam małe wyrzuty sumienia, odebrałam jej odrobinę
dziecięcej radości.
Tradycyjnie, rodzice kupowali karpia, żywego. Pływał sobie w
wannie aż tata go nie ukatrupił. Oglądałam potem, co karp ma w środku,
pamiętam, że chwilę po zabiciu układ krwionośny jeszcze funkcjonował i serce
tego karpia biło chwilę po śmierci. Zastanawiałam się potem czy z ludźmi jest
tak samo.
Jak byłyśmy małe, biłyśmy się z siostrą o ubieranie choinki,
każda chciała być pierwsza. Kłóciłyśmy się nawet o bombki do powieszenia. Potem
nikomu nie chciało się ubierać choinki. W pewnym wieku święta tracą tę dziecięcą
magię. Nie wiem kiedy to się stało, ale się stało. Zdajesz sobie sprawę, że to
taki sam dzień jak każdy inny, chyba co roku jest mi smutniej w ten dzień.
Przeraża mnie upływ czasu. Które, to już święta? Wydaje się, iż dopiero co
siedziało się przy wigilijnym stole, a znów się spotykamy. Czy magia świąt
mija, gdy przestaje się wierzyć w Mikołaja? Czy właśnie, gdy zaczyna zauważać
się nieubłagalnie uciekający czas?
Dla kogoś, kto mieszka poza krajem, święta przybierają inny
wymiar. Stają się okazją do przyjazdu do domu. I cieszę inaczej niż kiedyś.
Święta, to spotkanie z ludźmi, których na co dzień się nie widzi, których dawno
się nie widziało. Smak kompotu z suszonych owoców, którego nigdy z siostrą nie
lubiłyśmy. Szkoda, że w tym roku razem na niego nie ponarzekamy.
Mimo że jestem już dorosła, święta dla mnie nadal mają swoją magię. To że będziemy razem z moim rodzeństwem, z rodzicami. Że będziemy pić ten kompot i cieszyć się prezentami.... Zycze Ci pięknych świąt!
OdpowiedzUsuńJa właśnie należę do tych mieszkających poza granicami kraju i rzeczywiście Święta to dla mnie magiczny czas. Z upływem czasu stają się coraz ważniejsze bo z roku na rok przybywają nowe wspomnienia z poprzednich lat. Z wiekiem doceniam każda minutę spędzona z najbliższymi.
OdpowiedzUsuń