czwartek, 17 grudnia 2015

Zapach Świąt

Odkąd dowiedziałam się, że sezon na pomarańcze jest zimą, Święta przestały być magiczne. Nie pachną tak jak kiedyś, nie są czymś, na co czeka się przez dwanaście miesięcy. A może po prostu się zestarzałam. 

Co roku czas płynie szybciej, takie odnoszę wrażenie... tak naprawdę już w sierpniu myślę o grudniu. A w grudniu czekam na wiosnę. Wciąż te same czynności, rytułały, obchody, tradycje, urodziny. Wiosna, lato, jesień, zima. Nie ma czasu, żeby się nad tym zatrzymać, choć tak naprawdę nie robi się nic ważnego. 

Pamiętam to oczekiwanie na Wigilię, jak się było dzieckiem. Zjadanie czekoladek z kalendarza adwentowego. Jeszcze tylko dwa tygodnie, tydzień, dzień. Bicie się z siostrą, żeby ubrać choinkę. Zawsze w te same bombki i ozdoby. Minęło już tyle czasu, odkąd zmarła moja przybrana babcia- sąsiadka, a wciąż pamiętam błękitny dzwoneczek, który mi podarowała. Wisi na drzewku, a przynajmniej gdzieś tam jest. Wieczór wigilijny i noc przed, liczyło się godziny,czekało się, żeby już był ten dzień. Zupa grzybowa o bardzo mocnym smaku, kompot z suszu, którego nienawidzę do dziś. Makówki, których nikt nie jadł i łuski karpia pod talerzem. Prezenty raz lepsze, raz gorsze, ale zawsze szczerze dane. Pisanie listów do Mikołaja. Do tej pory mi to zostało.  

Z czasem Święta przestały mieć to coś. Dziecięce oczekiwanie zamieniło się w pogoń za prezentami, spisywanie menu i zakupy. Choinki ubierać się nie chce, gdy w domu nie ma dzieci. Bo trzeba ją przywlec, przetrzeć z kurzu, albo co chwilę pod nią zamiatać.  Potem rozebrać. I tak dalej.  Przy stole brakuje coraz więcej osób i w ten dzień widać to bardziej niż w żaden inny. W Mikołaja też już nikt nie wierzy, za to w pieniądze jak najbardziej. Kolacje ze znajomymi z pracy, choć ich się nie znosi, ale trzeba się pokazać. Świąteczne premie, po to, aby wydać jeszcze więcej pieniędzy na kolejne rzeczy. Nawet śniegu już nie ma. Nic nie skrzypi pod nogami, jest plucha i szaruga. 
Co roku zastanawiam się nad tą magią, gdzie się podziała. Chyba zwyczajnie się postarzałam. 

Teraz  Święta, to  święto z innych powodów, bo to jedyna z nielicznych okazji, kiedy widzę się z rodziną i przyjaciółmi. Święta cieszą, ale zupełnie inaczej. Świętem jest każdy dzień spędzony z kimś bliskim, choć już nie ma tej magii o zapachu pomarańczy i pieczonego ciasta. A może na tym własnie ona polega,  by spotkać się z rodziną i robić to z radością?

sobota, 21 listopada 2015

dzień jak co dzień, zaklinam rzeczywistość

Ani specjalnie ciepło, ani specjalnie zimno. Ani to poniedziałek, ani sobota. Oddychasz spokojnie, miarowo, idziesz ulicą, ktoś biegnie, ktoś się wlecze. Otwierają się piekarnie, do kiosku dostarczane są gazety, pierwsi listonosze idą ze swoimi przesyłkami. Ktoś na pierwszym piętrze kłóci się  z żoną o pierdoły, kogoś na drugim piętrze zwolnią dziś z pracy. Komuś ukradną samochód, a ktoś znajdzie portfel. Spóźnisz się 15 minut, tam gdzie idziesz, bo wrócisz się po dokumenty. Dzięki temu nie wjedzie w ciebie ciężarówka, jeszcze nie dziś. Szef zrobi ci awanturę, bo zapomniałeś wysłać faktury. Wkurzą cię klienci, dostawcy i transportowiec. Wyślesz wszystkich do diabła. Podczas obiadu rozlejesz na siebie sos. Nowa koszula! K....! Na szczęście plama zejdzie szybko i bez problemów. W autobusie będzie tłok, ale za to nie będzie korków. W drodze do domu spotkasz dawno niewidzianego przyjaciela, wstąpicie na piwo, poprawi ci się humor. Dowiesz się, iż X się rozwodzi. Y będzie miała dziecko, a  Z ma romans z dobrze znaną ci osobą. Kupisz kurczaka na kolację, kurczaka i butelkę wina. I mix sałat. Pomyślisz, że znowu zdrożało mięso, ale w końcu pracujesz, stać cię na to. W domu twój partner nie będzie w najlepszym humorze, pokłócicie się, ale zaraz się pogodzicie. Weźmiesz prysznic w czystej łazience, używając dobrego mydła. A potem położysz się w ciepłym łóżku, w czystej pościeli. Otworzysz okno,zaśniesz słuchając kropel deszczu, zaśniesz snem spokojnego.

Nie będzie słychać bomb, nie obudzi cię alarm przeciwlotniczy. Nie będziesz odchodzić od zmysłów zastanawiając się, gdzie podział się twój mąż/syn/kochanek. Czy żyje czy już nigdy go nie zobaczysz. Nie stracisz domu, nie będziesz zmuszony uciekać z niczym. Nie będziesz musiał martwić się o to, skąd wziąć chleb, mięso i mleko. 

Nie będzie czołgów pod twoim domem, ani nie będziesz oglądać trupów pod oknem. Nie będziesz ukrywać się w lesie, ani w piwnicy, nie przypomnisz sobie jak wyglądają dzikie szczury i jak bardzo są niebezpieczne. 

Nie będziesz chodzić z bronią przy sobie, nie usłyszysz strzałów,  a słowo patriotyzm będzie kojarzyło ci się z lekcjami historii. 

W sobotę pójdziesz do baru, żeby się napić, nie będziesz walczyć, nie będziesz się bronić, nie będziesz się chronić. 

Nie będzie słychać bomb, nie zobojętnieje ci zapach zmarłych, trupów, z bladosinymi twarzami, ze zjedzonymi przez koty palcami. Nie będziesz patrzył jak gwałci się kobiety. Jak ginie twój brat. Jak tracisz przyjaciół. 

Nie będziesz żarł trawy z głodu, nigdy nie będziesz głodny.  

Nie będę słyszeć wybuchu bomb, nie będę widzieć czołgów, nie będę bać się karabinów.  Człowiek człowiekowi człowiekiem. 

Nie będzie czołgów, nie będzie bomb, nie będzie wojny.


poniedziałek, 9 listopada 2015

obelgi hiszpańskie cz.1

Se me hincharon los huevos. Jak to przetłumaczyć, to dosłownie znaczy: spuchły mi jaja. Dość dosadny i wulgarny sposób, żeby wyrazić, że ma się wszystkiego dość. 
Estoy hasta la polla- Mam tego powyżej kut*** Jeszcze bardziej dosadny sposób. Kobieta może powiedzieć też: Estoy hasta el coño - Mam tego powyżej cip..
Hiszpańskie wularyzmy i sposoby wyrażanie tego, że ma się czego dość, są doprawdy bogate. Dla filologa, to nie lada gratka pobawić się w tłumaczenie. Estoy hasta la polla del gobierno- Mam dość rządu. Estoy hasta la polla del curro- Mam dość roboty. Wersja lżejsza. Estoy hasta el papo- Jestem powyżej wola( tłumaczenie dosłowne, chodzi o wole u ptaków, patrz lekcje biologii w liceum) albo Estoy hasta el moño- jestem powyżej koka (kok- fryzura). Oba wyrażenia oznaczają, że ma się czegoś dość. 

Jeśli wkurzy cię mężczyzna, możesz go nazwać, w zależności od stanu wkurzenia.
1. cabrón
2. gillipollas
3. hijo de puta, jeśli wkurzy cię bardziej: hijo de la grandisima puta

Cabrón- to tak naprawdę męski odpowiednik słowa cabra czyli koza. Określa się nim człowieka , który średnio cię wkurzył. Wcześniej słowo odnosiło się głównie do niewiernego mężczyzny. Wiadomo skojarzenie z rogami, rogaczem, kozłem...
Gillipollas- w wolnym tłumaczeniu dupek, ale jakby zagłębić się w etymologię... Gilli- pochodzi z arabskiego, oznacza głupka, zaś polla- kut...
Tłumaczyć nie trzeba.
Hijo de puta albo prościej hijoputa- skurywsyn, obelga stała się jednak pieszczotliwa. Ile to razy słyszałam jak dwóch przyjaciół nazywa się tak w żartach "skurwysynem".

Teraz określenia dla kobiet, już żartów tu nie ma.
1.zorra
2.hija de puta
3.cabróna

Obelgi prawie się nie różnią, zmieniają tylko swoją formę. Jedynie zorra- w dosłownym tłumaczeniu lisica, oznacza dziwkę, ku... Pewnie wszystkim znany jest film Zorro ( el zorro- lis).  Zorra jest jego męską formą, lepiej uważać na to słowo!

CDN...


czwartek, 22 października 2015

dwa domy

Mam dwa domy. Jeden jest tu, a drugi jest tam. Wszędzie jestem u siebie i nigdzie nie jestem. Kiedy jestem tu, tęsknię za swoimi starymi ścieżkami, drogami, tak dobrze znanymi, za ludźmi, od zawsze. Za zgnilizną  miasta, za bramami, za dziwadłami na każdym rogu. Tak bardzo nie lubiłam tego miejsca, wiecznie narzekając, a teraz stało się czymś w rodzaju Ziemi Obiecanej, o ironio! Nie lubiłam Łodzi i moja radość była tym większa im dalej byłam od tego miasta. Chyba coś w tym jest, że miejsca, które mamy na co dzień w końcu nam tak zbrzydną. A teraz wszystko przypomina Polskę.
 Zapach koszonej trawy, kojarzy  się z lipcem. Kwitnące lipy, przenoszą do alei obok domu  rodziców. Smaki, zapachy dzieciństwa. Jesienią prażę jabłka z cynamonem, najzwyklejsza szarlotka staje się najlepszym deserem. 

Poczucie dysonansu, które nie towarzyszyło do razu, lecz przyszło  z czasem. Poczucie przynależności do dwóch miejsc, a jednocześnie obcości wszędzie. Kiedy jestem tu, nacisnęłabym guzik i teleportowała się do ojczyzny. Kiedy jestem tam,po pierwszych dniach euforii, wkrada się tęsknota za domem. Za słońcem, za ludźmi i zwyczajami, do których się przyzwyczaiłam i traktuję jak swoje. A dlaczego nie ma wina, a czemu pije się tyle herbaty. Z drugiej jednak strony duma z tego kim się jest i skąd się pochodzi. A jacy moi przyjaciele są inteligentni, a jakie kobiety są ładne. A ile wódek w sklepie, a jakie dobre śledzie. A chleb! Wreszcie chleb! Z czasem jednak nawet chleb przestaje być tak ważny, staje się bardziej symbolem domu, niż towarem "pożądanym" Ziemi Obiecanej. 

Na wszystkie sprawy zaczynasz patrzeć przez pryzmat tego gdzie jesteś i skąd pochodzisz, polityka, które kiedyś doprowadzała cię do czarnej rozpaczy,dziś wydaje się śmieszna. Nagle okazuje się, że wszędzie jest taka sama. Zmieniają się tylko nazwy partii.  Podejście do kwestii pracy też staje się inne, ciężko jest ciągle udowadniać coś, czego inni nie zrozumieją, że będąc emigrantem nie jesteś gorszy niż osoby stąd. W końcu mało kto, tak dobrze jak ty, wie, iż są ważniejsze sprawy: rodzina, przyjaciele. Przyjaciele, grono kilkunastu zmniejsza się do kilku, może trzech, może dwóch. Każdy żyje swoim życiem, a ktoś, kogo rzadko widzimy, czasem staje się nam obcy. Ci, którzy się ostali, są  naprawdę.

Masz dwa domy. Wszędzie jesteś u siebie i nigdzie nie jesteś.


czwartek, 8 października 2015

gorzkie jak opium

Ciągle o nich myślę, o dziewczynach z Afganistanu. O tych, co wybierają życie mężczyzny, żeby być wolne. O tych, które stają się niewolnicami makowych pól. Czasem chciałabym mniej wiedzieć, ignorancja pozwala żyć spokojnie, spać spokojnie. Nie zastanawiać się nad tym, dlaczego ten świat jest tak parszywy. 


W Kabulu jest ich wiele, nikt nie wie dokładnie ile, bo nie sposób tego sprawdzić. Dzięki temu chodzą po ulicy, mogą pracować, iść do sklepu, uprawiać sport, jeździć samochodem. Mowa o bacha posh, dziewczynkach/kobietach przebranych za chłopców. Gdy w rodzinie afgańskiej nie rodzi się ani jeden syn, czasami rodzice decydują jedną z córek wychować na bacha posh. Wtedy pomaga siostrom, nic jej nie grozi, gdy wyjdzie gdzieś, bez towarzystwa przedstawiciela płci męskiej. Proceder ten jest popularny i akceptowany przez sporą część społeczeństwa, z wyjątkiem radykalnych środowisk, a przez talibów jest ścigany. Problem pojawia się, gdy dziewczynka dojrzewa i rodzina każe jej wrócić do bycia kobietą. Niektóre nie chcą się na to zgodzić, inne pod presją, wracają, ale mają świadomość, że zostaną zamknięte w klatce własnego domu,do końca swojej egzystencji. W reportażu, który widziałam, były przedstawione losy dwóch dziewczynek i kobiety. Najmłodsza, raczej bawiła się tym, niż brała na poważnie, średnia , która jest mistrzynią Afganistanu w tenisie, nie chce być kobietą. Preferuje chodzić w przebraniu chłopaka niż przestać móc chodzić po ulicy, grać w tenisa. Najstarsza zrzekła się wszystkiego, co jest związane z egzystencją kobiety, łącznie z życiem osobistym, żeby tylko nie siedzieć w domu. Gdy wraz z przedstawicielkami innych kobiet afgańskich, pojechała do Europy dawać wykłady, nie wytrzymała presji i uciekła z hotelu. Nie chce wrócić do swojego kraju. "Tu mogę być sobą, nikt na mnie nie patrzy,nie ocenia mnie." Jej rodzice zasmucili się tą wiadomością, ale zrozumieli jej decyzję, zwłaszcza, że kilka tygodni wcześniej talibowie włamali się do ich domu, chcąc ją zabić. 

Jak dalece nieszczęśliwi muszą być niektórzy ludzie, zostawiając za sobą całe swoje życie, ojczyznę, rodzinę, ze świadomością, że już może nigdy do niej nie wrócą, bo ich kraj wydaje się gorszy od piekła.

II

Od stuleci  mieszkańcy Afganistanu, tuż przy granicy z Pakistanem, zajmują się hodowlą maków. Z maków wytwarza się opium. Używane są także do produkcji morfiny, kodeiny i heroiny. Tak było, jest i będzie. USA w ramach profilaktyki antynarkotykowej, kazało zniszczyć afgańskie pola makowe. ( Tak na marginesie, gdy jeden z największych banków amerykańskich Wachovia prał miliardy dolarów pochodzących z przemytu kokainy z Meksyku, problemu nie było, problemem są afgańskie maki.) Ludzie hodujący te rośliny żyją tak od lat, maki hodował ich pradziadek,dziadek i ojciec. Sugerowanie im, że mogą tę hodowlę zastąpić zbożem, jest śmiechu warte, ze zboża zysk jest 17-krotnie mniejszy. To nie region, gdzie można iść do pracy do fabryki. To wsie,pola, góry. Tam niczego nie ma. Wielu biednych rolników pożyczyło pieniądze od handlarzy narkotyków, po to, aby zasiać mak i w ten sposób zarobić na życie. Niektórzy mieli pecha, przyszło wojsko i zniszczyło uprawę. Zadłużeni hodowcy mieli ultimatum: oddasz pieniądze ( 20 000 dolarów) albo zabieramy twoją córkę, ewentualnie syna. Taka uprowadzona dziewczynka zostaje często poślubiona jakiemuś producentowi opium i do końca swoich dni, musi dla niego pracować. Dziewczynki, nieraz 12-letnie są torturowane, wykorzystywane seksualnie, stają się niewolnicami. Kobiety, które wiedzą , że ktoś zgłosi się po ich córki w ramach spłaty długu, ukrywają się, uciekają, starają się tego uniknąć. Jeśli dopadnie cię mafia, nie ma litości. 



Reportaż, który widziałam nazywał się "Narzeczone opium", takie rzeczy dzieją się naprawdę, ale mało, kto o nich mówi. Tego typu programy emituje się po 1.00 w niedzielę lub w poniedziałek, żeby za dużo osób ich nie widziało, żeby za dużo nie analizować, nie móc niczego zrobić, nie myśleć. Myślenie boli, boli czasem aż za bardzo. 





czwartek, 1 października 2015

Disfrutar de la vida/Cieszyć się życiem (nie tylko w Hiszpanii)

-Dziś jest wystawa rowerów  w Madrycie, ciekawe ile kosztuje wejście- zaczął bez pytania. 
Czasem podróż pociągiem, urozmaici ci ktoś, kto po prostu chce pogadać, zwierzyć się, opowiedzieć swoją historię. 

-W przyszłym tygodniu jadę do Pamplony, na fiestę San Miguelito. Pokażę wam filmiki z piłki ręcznej,typowej dla kraju Basków. Piłka dużo waży,jak ktoś dostanie nią  w głowę, to koniec-opowieść snuła się i snuła. 
-Wiem, że jestem nudny, macie cierpliwość, że chcecie mnie słuchać. A w ogóle niedługo kupię sobie hulajnogę elektryczną. 
-Hulajnogę elektryczną-zdziwiliśmy się.
-Tak, widziałem w promocji, kosztuje 800 euro. Będę sobie nią jeździł jak pojadę do Barcelony albo Pamplony. Ludzie to mają różne wydatki, rodzinę, zobowiązania, a ja nie.
-To kupujesz hulajnogę-dodałam.
-Tak, kupuję hulajnogę, wszystko,co zarabiam, to wydaję. Zarabiam 1500 euro miesięcznie, zamiatam ulice i wszystko wydaję, a co. Życie jest takie krótkie, trzeba z niego korzystać, wydaję 1500 euro, jeszcze biorę, co trzy miesiące kredyt i też wydaję te pieniądze.Mieszkam z mamą, mama ma 800 euro emerytury i 
-I też to wydajesz?-przerwał Enrique.
-A jak, 200 euro jej zostawiam na drobne wydatki, ale resztę wydaję na swoje potrzeby i mieszkanie, w końcu to ja się nią zajmuję i z nią siedzę, niczego nie będę dawał braciom. A swoje przeszedłem, bo mama miała depresję. Nie mam szczęścia do kobiet, jak byłem młody, to byłem dobrze zbudowany, ale jestem niski, a kobiety lubią wysokich mężczyzn. Co zrobić. Ale się nie przejmuję, mam czas dla siebie, chodzę na fiesty, korzystam z życia. Bycie w związku jest ciężkie, trzeba iść na kompromis, codzienność, kłótnie, wcale nie jest to takie proste, jak mówią moi przyjaciele. Wiem, że w życiu najważniejsze jest disfrutar* i miłość. - zakończył i wyszedł z pociągu. 





*disfrutar- rozkoszować się, korzystać, cieszyć się
Ciężko przetłumaczyć na polski słowo -disfrutar, a szkoda, bo Hiszpanie bardzo często go używają. Oznacza wszystko, co najlepsze, rozkosz, radość ze wszystkiego, korzystanie z czegoś. "Disfrutar de la vida."- Cieszyć się życiem. Bardzo często to słyszę, dużo częściej niż "sufrir"-cierpieć, czy "quejar"-narzekać. Hiszpanii daleko do raju, ale nawet najbardziej smutni i nieszczęśliwi ludzi potrafią zdobyć się na uśmiech i disfrutar de la vida.

W j. hiszpańskim słowo "stara panna" i "stary kawaler" to: soltero. Czyli ktoś, kto jest sam. Nie ma tak negatywnego wydźwięku jak w j. polskim. Dużo jest ludzi, którzy żyją samotnie, bez zobowiązań, bez dzieci. Nie jest to źle widziane. Nie odczuwasz też presji społecznej, z powodu braku męża, żony, dzieci, rodziny. Kiedyś, za czasów Franco, było inaczej, ale dziś faktycznie ludzie żyją inaczej.

wtorek, 29 września 2015

Oslo

W Oslo znalazłam się przypadkowo. Nie jest to miasto na wycieczkę moich marzeń. Tak się składa, że mam tam koleżankę. Koleżanka postanowiła się odezwać i nas zaprosiła. Znając zaproszenia ludzi, zapytałam, czy na pewno możemy przyjechać. Kiedy zabukowaliśmy bilety na maj, okazało się, iż znajoma ciężko choruje i nie jest w stanie nas gościć. Potem ozdrowiała i poleciała w tym terminie do Polski, ale to już inna sprawa. Znaleźliśmy się trochę na lodzie, bo hotele w Oslo, mają horendalne ceny. Najtańszy hostelik, z łazienkę na korytarzu 200 euro za 3 noce. Postanowiłam zatem skorzystać z opcji couchsurfingu. Coś tam musieliśmy zapłacić, około 120 euro w sumie, ale to zawsze 80 euro mniej i dom, więc można zjeść i śniadanie, i kolację. Przed wyjazdem do Norwegii, kupiłam zapasy jedzenia na kolację: szynka, puszka sardynek i ser.
-Kup wino na lotnisku-mówię do Enrique.
Ponieważ Enrique strzelał fochy, niczego nie kupił... ale przezorny zawsze ubezpieczony. Kupiłam litr nalewki ze śliwki tarniny, na wszelki wypadek.

Lądując do Norwegii miałam wrażenie, że ląduję na wulkanie, czarne skały,lasy, lasy, czarne skały. Po odebraniu bagaży, wsiedliśmy do autobusu udając się w stronę naszego lokum. W drodze do domu Enrique stwierdził,że pójdzie do sklepu po piwo. Był czwartek,30 kwietnia, godzina 20:10. Piwa nie kupił, bo po 20:00 nie sprzedaje się w Norwegii piwa alkoholowego. Mówiłam, kup wino...
Jeszcze dobrze nie rozgościliśmy się w kraju Wikingów, a Enrique już był wkurzony. Ceny w sklepie, też go zaskoczyły. Doczłapaliśmy się do mieszkania, gdzie przywitaliśmy się z naszą gospodynią, zjedliśmy kolację w postaci hiszpańskiej szynki, sera i popiliśmy bezalkoholowym piwem. I tu,oto, Enrique przeprosił mnie za to, że skrytykował kupno litra likieru.

Następnego dnia zaczęliśmy zwiedzanie: miasto, Muzeum Wikingów, skansen. Pora obiadu. Nie ukrywam, że zawsze staramy się spróbować lokalnej kuchni i nie szukamy najtańszych knajp w mieście, lecz tym razem... Przeszliśmy się deptakiem, koło portu Aker Brygge,patrząc na lepsze restauracyjki z widokiem na morze. Za byle jaką kolację, z butelką wina, zapłacilibyśmy około 200 euro. Enrique zrezygnował ze spróbowania norweskiej krewetki, ruszyliśmy w poszukiwaniu bardziej ekonomicznej opcji. Jest, bar Malik, tania hamburgerownia, zamówiliśmy po talerzu mięsa hamburgerowego z frytkami plus dwa piwa. 60 euro. 
-Pierdolę, nie będę tu pił piwa za 8 euro-zajęczał Enrique. Idę kupić w sklepie. Spojrzał na zegarek i poszliśmy do sklepu. Był 1 maja, godzina 18:00. Przy kasie dowiedzieliśmy się, że w święta narodowe, w ogóle nie można kupić piwa. Tym razem Enrique podziękował mi za kupno nalewki na lotnisku. Dodam jeszcze, dla niewtajemniczonych, iż cała Skandynawia ma specyficzny system sprzedaży alkoholu. Alkohol, powyżej 6 % czyli wszystko poza piwem, można kupić tylko i wyłącznie w sklepach z alkoholem, zwanych Systembolaget. Skandynawia prowadzi bardzo rygorystyczną politykę antyalkoholową. Trudno zresztą się dziwić, kraje te miały poważne problemy z alkoholizmem. Pędzenie bimbru było zajęciem typowym dla kobiet i  w ten sposób utrzymywały nieraz całą rodzinę.

Kolejnego dnia naszej wycieczki poszliśmy do parku rzeźb ludzkich- Vigeland. Zauważyliśmy, że Norwegowie mają bardzo dużo dzieci, ludzie  w naszym wieku, mieli przynajmniej dwójkę. I dzieci nie wrzeszczały tak jak hiszpańskie bachory.

VIGELAND

Zjedliśmy tradycyjne norweskie jedzenie, ja- śledzie, najlepsze jakie jadłam w życiu-faktycznie. Enrique- boczek z sosem beszamelowym. Do tego zamówiliśmy ziemniaka faszerowanego krewetkami,serem i szynką- też bardzo smaczny.Wieczorem postanowiliśmy,mimo wszystko, iść do norweskiego pubu. Wybraliśmy taki, o którym przeczytałam w internecie, że jest tani. Tanio było,owszem- 6,50 euro za piwo zamiast 8 czy 9. Klientela - średnia wieku 50 lat, niektórzy byli tak nawaleni, jakby wypili z litr wódki, nie 3 czy 4 piwa. Może faktycznie ich genetyka, nie pozwala im tyle pić. W metrze też miałam wrażenie, że wszyscy pijani, nastolatki piły wino z butelki po wodzie. Policja zbierała dwóch panów z ławki. Folklor norweski. W  Hiszpanii pije się dużo i często, od wina do obiadu, po likier po kawie. Nie ma innego takiego miejsca w Europie, gdzie w barze nalewają ci tyle wódki czy dżinu do drinka, ile chcesz, bez żadnych tam miarek. Gdzie narkotyki są dostępne jak cukierki , gdzie sąsiedzi hodują marihuanę na balkonie, gdzie są imprezy, co trwają nieprzerwanie i ze trzy dni,  a nawet w weekend na ulicy nikt nie leży, nikt nie rzyga, nikt nie śpi. Rzadko kiedy ktoś się zatacza. No dobra, zdarza się. Jak to więc jest? 

kolejka do baru z alkoholem

pustki w barze bez alkoholu



Nasz ostatni dzień w Oslo. Spacerujemy, śmiejemy się. Jest 2 maja, godzina 18:10, ha! W końcu uda nam się kupić piwo do kolacji. Idziemy do sklepu. Przy kasie pani oznajmia, że w niedzielę piwa się nie sprzedaje cały dzień. Enrique wścieka się już naprawdę. -Co za kraj? Traktuje swoich obywateli jak głupie dzieci. Co za bzdury. Uśmiecham się, jutro wreszcie będziemy w Madrycie. 
W Norwegii pełno jest takich dziwnych rzeźb, pierdołami, to się zajmują, a piwa nie sprzedadzą, jak powiedział Enrique. :)


P.S.
Z Hiszpanami niełatwo się podróżuje, są bardzo wymagający. Podobają im się kraje, gdzie jest dobre jedzenie i tani alkohol. Pora obiadowa i kolacjowa zajmuje pół wycieczki, bo to nie jedzenie, a celebrowanie posiłku. Lubią jeździć do Włoch. Jeśli ktoś przyjedzie do Polski, to też wyjedzie stąd usatysfakcjonowany. Enrique powiedział, że woli sto razy Łódź, niż Oslo. Ja też, tylko morza mi brak, w Madrycie zresztą również.


Z braku czasu, nie opisałam naszej wizyty w OSLO wcześniej,skorzystam więc z nadmiaru czasu i opiszę zaległe wojaże oraz inne,inniejsze sytuacje.

czwartek, 24 września 2015

polędwiczki z dzika

Powoli lato dobiega końca,jeszcze czuć je w smaku pomidorów, widać w opaleniźnie. Choć w dzień jest gorąco, to noce są chłodne i jesienne. Zawsze tak szybko zleci,  a potem następuje długa i nudna zima. Nie przekonuje mnie wizja kominka,herbatki i śniegu. Zdecydowanie wolę parne noce,  mojito, zapach morza i szum fal. Choć czerwiec, lipiec i połowę sierpnia przeklinałam na czym świat stoi, bo ukochane lato było piekielnie gorące, to i tak dopadała mnie jakaś przedjesienna nostalgia. Summertie sadness jak śpiewa jedna z amerykańskich piosenkarek. Za to w sobotę byłam na weselu i śmiać mi się chce jak sobie je przypomnę, czasem tak niewiele trzeba,aby sobie uświadomić, że ma się szczęście. Szczęście w postaci normalnych przyjaciół na przykład.

Ślub dziewczyny z Katalonii z chłopakiem z Asturias. Większość gości Katalończycy. Mam ochotę napisać coś, co nie przystoi, ale samo mi się nasuwa: snoby albo prościej "wyższa pierdolencja". Ślub wzięli kilka dni wcześniej,więc goście uczestniczyli w samej ceremonii weselnej. Zaczęło się od czekania na dwie osoby, które sporo się spóźniły. 90 osób musi czekać na dwóch gości. Gdyby to była moja uroczystość, nie czekałabym. W końcu przybyli, zatem czas na przemowy. Siostra pana młodego: A właściwie,to nie musieli brać ślubu,mieszkali ze sobą i żyli,ślub nie był im potrzebny. Myślę sobie: a co to za głupi komentarz... Następna przemawia przyjaciółka panny młodej,dowiadujemy się, że świeżo upieczona żona zabroniła na wesele przychodzić  z dziećmi. Takich rzeczy się nie zdradza, a swoją drogą jak się ma przyjaciół, którzy mają dzieci, to nie wypada zabraniać przychodzenia im z ich pociechami... Na końcu przemawiał przyjaciel młodego, jedyny normalny,moim zdaniem. 

Po części oficjalnej,nastąpiła ta nieoficjalna, a najbardziej oczekiwana: jedzenie i picie. Koktajl, czyli drobne przekąski przed daniem właściwym, były bardzo smaczne, aż żałuję, że nie zjadłam więcej, bo kolacja była skromna. Ziemniak z sosem pieczarkowym, a na drugie polędwiczki , które miały być z dzika, a były ze zwykłej świni. Za to dowiedziałam się, iż panna młoda miała szpilki jednego z bardziej znanych projektantów, goście mogą zjeść świnię. Nie czepiałabym się cudzych butów, bo to w czym się staje na ślubnym kobiercu, jest prywatną sprawą, ale jeśli się to podkreśla i tym chwali... podczas gdy na stole zamiast dzika, leży świnia... złośliwość nasuwa się na usta. 

Młoda żonka zajmuje się profesjonalnie modą, zdaje się , że wiele jej koleżanek też. Suknie zaproszonych kobiet były bardzo ciekawe. Od świetnie zaprojektowanych strojów, za które trzeba zapłacić miesięczną pensję, po sukienki, w których,jak się wyraziła moja koleżanka: nie poszłabym nawet po ziemniaki do sklepu. Najciekawiej prezentowała się dziewczyna w różowych włosach,a'la kucyk Pony, do tego dobrała sobie wściekle fioletową suknię,dzięki czemu zyskała ksywkę lombarda (hiszp. kapusta czerwona). Oraz Myszka Miki, czyli całkiem fajnie ubrana kobieta z ogromną, czarną wstążką na głowie. 

Rzadko mi się zdarza nudzić się gdziekolwiek, a już tym bardziej na weselu, ale z całym tym katalońskim towarzystwem wynudziłam się jak mops. Nie dało się tam z nikim porozmawiać. Najnormalniejsi byli przyjaciele pana młodego, ale upili się tak szybko, że nie było szans na nic. Często się słyszy jacy to otwarci są Hiszpanie, a ja po 4 latach mieszkania w tym kraju, powiem, że nie wszyscy. Co więcej , uważam, że są bardzo hermetycznym narodem. Zakochanym w samym sobie i w swoim kraju, co akurat się chwali, bo dzięki temu są szczęśliwym narodem. 

Najsympatyczniejszym gościem okazał się ... Anglik. Właściwie jedyna osoba, z którą szczerze pogadałam. Anglik bardzo krytykował pracę w Hiszpanii i marnotrawstwo czasu na Półwyspie Iberyjskim. Zresztą po 4 latach mieszkania w Madrycie, wyprowadził się do Londynu. Nigdy jeszcze nie byłam na weselu, które nie tylko mnie wynudziło, a jeszcze skłoniło do nieciekawych refleksji na temat gatunku ludzkiego. Cóż, na wesele z Katalończykami nikt mnie już nie namówi! 

I jeszcze jedno na koniec tego złośliwego tekstu, w łazience dla kobiet panna młoda zostawiła koszyczek z przyborami do pielęgnacji typu: pilniczki, plastry, dezodorant, podpaski i szczotka do włosów. Nad ranem nie było ani pilniczków, ani szczotki do włosów, ani dezodorantów. Ciekawe, komu były tak bardzo potrzebne, że wziął je ze sobą. A może ktoś za dużo wydał na markowe buty i zabrakło mu pieniędzy na dezodorant?





środa, 5 sierpnia 2015

30!

Mam 30 lat. Nie wyszłam za mąż i nie urodziłam dziecka. Nie zrobiłam też wielkiej kariery, jak na razie. Nie mam też żadnych oszczędności, bo nie umiem oszczędzać. Nie mam samochodu, wypasionego roweru, ani Ipada. Nie chwalę się, ani nie żalę, po prostu stwierdzam. Nie muszę wchodzić nikomu w dupę i nie spać po nocach, w obawie, że stracę prestiżową pracę. Bo moja praca, jest tak nudna i zwykła, że aż sama się sobie dziwię, iż ją zaakceptowałam. Nie wykrzywiam swojej gęby w fałszywych uśmiechach w stosunku do ludzi, od  których czegoś chcę i potrzebuję. Gdy ktoś pyta mnie,co chcę dostać w prezencie, tak naprawdę, nie potrzebuję niczego. Wszystko mam. Każda inna rzecz,to niepotrzebny kaprys. 
Patrząc w lustro, widzę zmarszczki, których 10 lat temu nie miałam, ale widzę też "kurwiki" w oczach, które z wiekiem nie znikają. Wciąż zachwyca mnie zieleń traw w kwietniu i oleandry w czerwcu. Co roku robię te same zdjęcia tym samym kwiatom i zachodom słońca. Gdy przekwita bez, tak strasznie mi żal, jakbym widziała go po raz ostatni w życiu. 
Lubię jeść i pić, choć mówią, że powinno się być na diecie i unikać używek. Najcenniejsze, co mam, patrząc z perspektywy tych 30-stu lat, to wspomnienia. Ludzie. Dużo pozytywnych ludzi. Nie byłabym tym,kim jestem, gdyby nie ci ludzie. Gdyby nie moja rodzina, moi przyjaciele i przypadkowo spotkani skurwiele. Dziękuję wszystkim naraz i każdemu z osobna.  

Mam 30 lat. Jestem szczęśliwa jak nigdy. 

środa, 1 lipca 2015

body beach

Zaczęło się lato, na pewno niejeden z nas wybierze się  w tym roku na plażę. Ci, którzy planują zrealizować plan : operacja bikini, trochę się już spóźnili. O ciało trzeba dbać cały rok. Co to właściwie znaczy? 

Dla jednych wieczorny prysznic i nałożenie kremu. Dla innych uzależnienie od siłowni,  codzienne bieganie, nawet jak za oknem jest w cieniu 35 stopni. Jeszcze dla innych "hodowanie tłuszczyku", jedzenie byle czego i byle jak. We wszystkim trzeba odnaleźć równowagę. W diecie, sporcie, pojęciu troski o ciało, tak samo. Nie uważam, że codzienne chodzenie na siłownię, niepicie nawet kropli piwa, jedzenie co 5 godzin kilograma mięsa jest normalne. Oczywiście jeżeli żyjesz ze sportu i z pokazywania swojego muskularnego ciała, to co innego. Moja uwaga tyczy się zwykłych ludzi. 

To samo myślę o 30-letnim mężczyźnie, który z jednej restauracji chodzi do drugiej, albo żre pół dnia ciasta, nie rusza się wcale i patrzy jak rośnie mu brzuch. Facet zawsze ma jakieś wytłumaczenie oraz usprawiedliwienie , niejednokrotnie ze strony kobiet: on jest taki misiowaty, słodki misio-pysio. Każdy chłopak powinien mieć trochę ciała. Wszystko w porządku, gdy trochę ciała, jest naprawdę małym brzuszkiem, ale drodzy panowie i drogie panie, zwisający z przodu kałdun, jest obrzydliwy. Zwłaszcza jak masz dopiero trzydzieści lat. Taki brzuch można wybaczyć 60-latkowi, ale nie 20-latkowi. Ani nawet 40-latkowi. W końcu dziecka nie urodził, żeby mieć na kogo zrzucać winę. 

Z kolei drogie panie, zapewne niejedna  z nas, kupiła sobie w aptece preparat na odchudzanie, albo nie jadła przez tydzień, albo smaruje się regularnie kremem antycellulitowym. Niestety to też tak nie działa. Żaden preparat nie jest skuteczny bez diety i ćwiczeń. Nie ma pastylek-cud. Zapomnijmy, raz na zawsze. Cuda zdarzają się tylko w bajkach. Tygodniowa głodówka, jest o tyle dobra, że oczyszcza organizm z toksyn, ale nie sprawi, że stracimy 5 kg. A nawet jeśli stracimy, to w pierwszym tygodniu normalnego jedzenia, zaraz je zyskamy. Dieta, to stałe zmiany, dobre nawyki żywieniowe i trzymanie się kilku prostych zasad. No i oczywiście ruch. Naprawdę prawie zawsze można znaleźć na to czas. Nawet w internecie są setki ćwiczeń, które można wykonywać wraz z Mel B, Ewą Chodakowską czy innymi gwiazdami. Polecam wszystkim krótkie, ale intensywne ćwiczenia z Cafe Mom Studios, trochę ruchu, dla zajętych mam, ale nie tylko. Pół godziny dziennie, a efekty widać po 2 -tygodniach. I nie chodzi o to, żeby nagle mieć ciało modelki czy instruktorki fitnessu, bo to nierealne, ale aby lepiej się poczuć. Sport wyzwala endorfiny- hormony szczęścia. 

Mam też dobrą i złą wiadomość w sprawie cellulitu. Mają go wszystkie kobiety, zaledwie 10% kobiet na świecie jest od niego wolna. Jest to nasza cecha genetyczna, tak jak szerokie biodra i duży biust. Z cellulitem można walczyć, ale się nie wygra. Dobra wiadomość, to taka, iż można sprawić, że będzie prawie niezauważalny. Odpowiednia dieta, ruch, masaże i preparaty wspomagające. Rower w dużej ilości działa w 100%. Sprawdziłam na sobie. 

Nikt z nas nie jest doskonały, każdy ma ciało jakie ma, grubsze, szczuplejsze. Biust większy, mniejszy, nogi długi, nogi krótkie. Dzięki temu jesteśmy jedyni, w swoim rodzaju. Idąc na plażę, warto sobie to uświadomić. Zapomnieć o swoich kompleksach i po prostu założyć bikini, bez żadnej specjalnej "operacji". Jednak ze świadomością, że im bardziej zadbamy o siebie w ciągu całego roku, w zdrowy, racjonalny sposób, tym bardziej nasze ciało nam się odpłaci, mniejszym brzuchem czy niewidocznym cellulitem. A jak nasze ciało będzie nas lubić, my również je pokochamy.  








piątek, 26 czerwca 2015

żenić się czy nie? o małżeństwach w Hiszpanii

Hiszpanie nie są narodem, któremu śpieszy się  do zawierania związków małżeńskich. Jeśli już ktoś zdecyduje się na ten krok, to zdecydowanie po 30-stce, a nawet po 40-stce. 
Powodów jest wiele, przede wszystkim pieniądze. Najskromniejszy nawet ślub sporo kosztuje. Na ogół para, która chce zalegalizować swój związek ma do spłacenia kredyt mieszkaniowy, albo płaci za wynajem i tak ciągle nie ma pieniędzy. Owszem, można wziąć skromny ślub, ale hiszpańscy przyjaciele ci tego nie darują. Gdzie fiesta? Właściwie ślub i wesele robi się dla przyjaciół. 

Wiele osób odkłada decyzję nie tylko o małżeństwie, ale także o wyprowadzce z domu. Trzydziestolatkowie , czterdziestolatkowie mieszkający z rodzicami, to całkiem normalna sprawa. Zawsze można zrzucić winę na brak pracy, małe zarobki. Umówmy się jednak. Hiszpanie są bardzo wygodni. Kto chce, ten się wyprowadza, na początku wynajmując mieszkanie na spółkę z kolegami, ale zawsze to lepiej niż mieszkanie z mamą do 40-stki. Hiszpańscy mężczyźni dodatkowo w większości ciepią na syndrom Piotrusia Pana, boją się małżeństwa jak diabeł święconej wody. 
Kolejna kwestia, to prawo hiszpańskie, które bardzo faworyzuje kobiety. Jest to związane z wieloletnim kultem tzw. macho i z tym, że przez wiele,wiele lat kobiety nie miały absolutnie nic do powiedzenia. Czy to się zmieniło? Zmienia się, ale bardzo powoli. Hiszpanie są okropnymi seksistami. Przyzwyczajeni do mamusi, która wszystko za nich robiła oraz do modelu: kobieta od garów, facet pracuje, co daje mu prawo do absolutnego nicnierobienia w domu. Już o biciu kobiet nie wspomnę, bo i takie przypadki miały miejsce. Nadal mają miejsce zresztą. Istnieje nawet specjalny numer telefonu pod który maltretowana kobieta może zadzwonić. 116 (Swoją drogą słowo maltretować i molestować pochodzi z j. hiszpańskiego. Maltretować (maltratar- czyli dosłownie źle traktować. Molestar- w hiszpańskim oznacza po prostu przeszkadzać, robić na złość. ) 
Na szczęście powoli się to zmienia, powiedziałabym, że wręcz prawo zostało teraz skonstruowane tak, iż wielokrotnie krzywdzi mężczyzn. Załóżmy, że istnieje związek formalny, związek partnerski, małżeństwo, a nawet związek nieformalny i pojawia się dziecko. W momencie rozstania, rozwodu, kobieta ma prawo do całego domu, niezależnie od tego, czy pracowała, czy nie. Dziecko z matką zostaje w domu. A facet, niejednokrotnie wraca do rodziców, plus musi obojgu płacić takie alimenty, iż nie stać go na wynajęcie mieszkania. Osobiście znam takie przypadki. Stąd także wynika lęk przed zawieraniem związków formalnych, posiadaniem dzieci. 
Często słyszę o podziałach majątku, zanim zostanie zawarte małżeństwo. Rzadko kiedy coś jest wspólne, wszystko jest odseparowane, ludzie żyją razem, ale z tym partnerstwem jest coś nie tak.  W tym roku jeden z moich przyjaciół wziął ślub z niehiszpańską kobietą, zresztą on sam Hiszpanem nie jest, choć z obywatelstwem hiszpańskim. Sytuacja rzeczywiście dziwna, bo ożenił się z kobietą, którą zna bardzo mało, widzieli się zaledwie parę razy. Za to zdążyła zajść w ciążę. Postawiła mu warunki: albo się ze mną ożenisz, albo nie przeprowadzam się do Hiszpanii. Wszyscy stukaliśmy się w głowę. Chłopak się ożenił. Majątek, a ma go sporo, przepisał na rodziców. 

Słucham ciągle o tych podziałach majątków, o tym, jak to kobiety chcą kogoś okraść i czasem, mówiąc szczerze, trafia mnie już szlag.  Nie wszystkie kobiety wychodzą za mąż, bo ktoś ma mieszkanie, czy dom... Już nie wspomnę o kobiecie, która zostawia WSZYSTKO dla tego jedynego i przyjeżdża do innego kraju. Czy naprawdę robią to dla pieniędzy? Czasem te uwagi mnie po prostu denerwują, a wręcz bolą. 

Inny przypadek z życia wzięty, kolega. Lat 36, 10 lat spędził w związku z kobietą, ślubu nigdy nie wzięli. Poznał w pracy o 8 lat młodszą Rosjankę. Zostawił poprzednią dziewczynę i po 3 miesiącach znajomości oznajmił, że się żeni. I to w Tajlandii. Życzę mu szczęścia, ale przeszła mi przez głowę pewna myśl. 10 lat wspólnego mieszkania, prania skarpet, majtek, żeby dowiedzieć się, iż twój najukochańszy zostawia cię dla młodszej kobiety. No cóż. Małżeństwo też nie byłoby żadną gwarancją, a jeszcze mieliby za sobą rozwód. Myślałam kiedyś, że jak mężczyzna zbliża się do 40, mądrzeje, statkuje się, uspokaja. Otóż nie. Temat małżeństw w Hiszpanii jest bardzo dziwnym tematem. Jedyne, co jest w tym pewne, to nieprzewidywalność. 

poniedziałek, 1 czerwca 2015

hedonizowanie rzeczywistości

Możesz sobie myśleć, co tam tylko chcesz, ale lubię małe przyjemności. Takie proste, prawie niezauważalne. Nie patrzę z podziwem na nikogo, kto całe życie powtarza: ale mam dużo pracy. Jestem chory, ale idę do pracy. Mam 39 stopni gorączki, ale z gilami do pasa pójdę do pracy.  Zapisałem się na trzy kursy i na nic nie mam czasu. Jeśli twoje życie składa się z samych kursów, pracy i trwa to latami, nie tylko po to, aby osiągnąć jakiś cel, nie patrzę na to z zachwytem w oczach. 

Chwalenie się nadmiarem rzeczy do zrobienia, stało się dla niektórych sposobem na życie. Dlaczego tak mało osób mówi o małych, pozytywnych rzeczach? O przyjemnościach. Hedonizowanie rzeczywistości. Znalezienie w całym dniu pełnym wyzwań, tych momentów dla których warto się uśmiechnąć. Nawet jak śniadanie jesz w biegu, to nikt ci nie zabierze zapachu kawy o poranku. Trwa to kilka sekund, ale trwa. Jeśli uważasz, że nie jest to warte odnotowania, pomyśl o tych wszystkich, którzy nie jedzą śniadania, bo nie mają pieniędzy. Jeśli wstałeś bez bólu głowy, biodra, pleców, po prostu jesteś zdrowy i dobrze się czujesz, to już kolejny powód do radości. Ci, którzy nigdy nie chorowali, których przez pół roku nie boli biodro, ręka, głowa, może nie wiedzą o czym mówię. Gwarantuję, gdy pojawi się ból wspomnisz każdy poranek, w którym dane ci było cieszyć się zwyczajnością, wynikającą z tego , że jesteś zdrowy. Nie chce ci się wstawać i iść do pracy, zastanów się nad tym, iż masz pracę, masz gdzie wstać, gdzie iść, po co się ubrać i zrobić coś ze sobą. Jedząc obiad, czuj się szczęściarzem, dla niektórych to jedyny posiłek w ciągu dnia, a dla ciebie kolejny i nie ostatni.  Jeśli ktoś przygotował go dla ciebie, doceń to, nie krzyw się. Nawet jeśli coś ci nie smakuje, masz kogoś, kto dla ciebie gotuje! 

Nawet w takich znienawidzonych czynnościach jak pranie czy prasowanie można odnaleźć coś dobrego. Zapach płynu do płukania tkanin. Dotyk świeżo wyprasowanych koszul. Masz pralkę, nie musisz prać niczego ręcznie, chodzisz czysty i umyty. Ktoś pierze i prasuje twoje rzeczy, z pewnością nigdy nawet przez chwilę nie pomyślałeś, że ktoś poświęca na to dużo czasu. 
Wieczorny prysznic, czy kąpiel, zapach żelu pod prysznic, szamponu, kremu. Łazienka, w której wystarczy odkręcić kurek i leci ciepła woda. Łóżko ze świeżą pościelą, po pokoju nie biegają szczury czy karaluchy. Nie śpisz na ziemi, nie śpisz czuwając, w obawie, że zwali ci się dach na głowę. Nigdzie nie wyje syrena, nie ogłaszają alarmu, śpisz snem sprawiedliwego, dopóki nie zadzwoni budzik, który jest twoim jedynym alarmem.



Małe, maleńkie przyjemności, prawie niezauważalne, niedoceniane, bo wydają się czymś normalnym. Może warto je dostrzec i spróbować pohedonizować swoją rzeczywistość.


poniedziałek, 25 maja 2015

"zmiany"

Przez ostatnie 24 godziny słyszałam mnóstwo komentarzy w stylu: Wyjeżdżam stąd. Emigruję. Niektórzy tak sobie gadają, choć przez całe życie nie ruszyli dupy z własnego podwórka. Wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma, mówi stare porzekadło i sporo w tym racji. Polityka to na ogół nie powód do wyjazdu z kraju, choć czasem  jest tak obrzydliwa, że zbiera ci się na rzyganie. 

Nastaną wreszcie te upragnione "zmiany", o których wielu mówiło. Jest "źle", będzie "lepiej". [sic!]Swoją drogą mam inną definicję zmiany. Zmiana to zmiana, coś nowego, innego, a powrót do tego, co już było, to jednak powrót.

Historia ma to do siebie, iż toczy się kołem. To było, tamto będzie, znowu wróci, co było. Ludzie mają krótką pamięć, ci co pamiętają umierają, rodzą się inni, którym wydaje się, że zwojują świat. Obalą system.Zmienią kolej rzeczy, sprawią, że glob stanie się lepszy. A człowiek, który naprawdę zmienia świat, rodzi się raz na sto lat. I potrafi sobie podporządkować tych wszystkich, którzy karmią się wiarą w pozasystemowość i byciem ponad. Ten człowiek jest niebezpieczny, bo wydaje mu się, iż jest Bogiem i może wszytko. 

Mesjasz, Zbawiciel, zawsze będzie miał swoich wyznawców, osoby, którym powie kilka pięknych słów, obieca, to co chcą usłyszeć, połechce ich pychę, tak, aby myślały, że mają wpływ na to, co się dzieje. Gdy już uwierzy w swoją wielką moc, zapomni o ludzie, który go wybrał, zapomni o obietnicach, by zająć się tym, co go podnieca. Władzą. Na fali oddechów swoich poddanych i wielbiącego go jeszcze ludu, będzie unosił się coraz wyżej i wyżej. Pół biedy jeśli zatrzyma się na swoim dworze, gorzej jeśli będzie chciał objąć panowanie nad innymi dworami. Może wywołać burzę i gromy spadną nie tylko na niego, ale i na lud, i na dwór. Burze są niebezpieczne, pojawiają się nagle, choć zawsze przed nimi powietrze robi się ciężkie i lepkie. Burze powodują zniszczenia, trzeba po nich sprzątać, tworzyć nowy ład.By i tak znów pojawił się ktoś, kto nie umie oddychać, gdy powietrze nie jest gęste... 

poniedziałek, 27 kwietnia 2015

pamiątka

Kończy się kwiecień i mam ochotę napisać- na szczęście. Miesiąc owocny w dziwne sytuacje personalne i zawodowe. Personalne, bo wciąż nie jestem przyzwyczajona do myśli, że skoro ja zachowuję się  fair w stosunku do bliskich osób, czy też z pozoru bliskich, to one też tak będą się zachowywać. Jeśli chodzi o sytuacje zawodowe, okazuje się, iż próba znalezienia uczniów pragnących studiować j. angielski i polski kończy się dziwnymi telefonami. Dziwnymi to znaczy: niektórzy mężczyźni mylą pojęcia nauczycielki angielskiego z seks telefonem. Tak w skrócie. 
Poza tym mam szczęście, znajduję albo pieniądze, albo apaszki, albo papierosy, których swoją drogą nie palę, ale paczka kosztuje 5 euro i zawsze komuś ją przekażę. 
W zeszły poniedziałek znalazłam portfel , a w nim 70 euro. Jaka była moja radość, jednakże okazało się, że w środku są dokumenty,a portfel, choć z wierzchu obleśny, ma swojego właściciela. Szczerze mówiąc nie wiedziałam, co zrobić. Oddać pieniądze, nie oddać. W myślach usprawiedliwiałam się brakiem stałej pracy, pieniędzy, ale z drugiej strony biedy nie klepię. Ja za 70 euro kupiłabym perfumy, które od dawno mi się marzą,a może ktoś nie będzie miał za co kupić jedzenia. Nigdy nie będę bogata. Taka jest prawda. Zobaczyłam zdjęcie dwójki dzieci i postanowiłam oddać portfel. Jeszcze tak się złożyło, iż byłam w trakcie czytania "Szklanego Zamku" Jeanette Walls, książki o dzieciach artystki i alkoholika, cierpiących na wieczny brak jedzenia i środków do życia. To ostatecznie zmusiło mnie do odniesienia zdobyczy. Pojechałam osobiście oddać nieswoją rzecz, otworzyła mi żona właściciela. Jakże się zdziwiła. Weszłam na górę. Rzuciłam okiem na mieszkanie, raczej ludzie biedni, niż bogaci, mieszkanie obskurnawe, dwójka dzieci i pies, kobieta nie pracowała. Wyglądała jakby wyszła z salonu tatuażu. 
-Oddaję pani portfel, ale mam prośbę- odważyłam się powiedzieć. Nie pracuję i gdyby przyszło wam coś do głowy, coś co mogłoby mi pomóc, zadzwońcie. Zażartowałam, mówiąc iż przydałby się nowy portfel, bo stary jest tak dziurawy jak ser szwajcarski. 
-Wszyscy mu to mówimy, ale to pamiątka po ojcu, który niedawno zmarł. Za cholerę nie chce go zmienić. 
Zostawiłam mój numer telefonu i poszłam swoją drogą. Nie żałuję, że oddałam te mizerne 70 euro, bo ani mnie to zbawi, ani uratuje mi życie. Chłop, który nie umie pilnować swoich rzeczy, nie zadzwonił, choć mógł powiedzieć jedno słowo - dziękuję. Wytatuowanej pani powiedziałam też, iż jestem z Polski i mam nadzieję, że dobrze sobie to zapamiętała.

wtorek, 14 kwietnia 2015

pot, krew i łzy

Jednym z moich ulubionych programów w Hiszpanii jest Master Chef, w dodatku, co już w ogóle jest niepojętne, mało co mnie tak wzrusza. Nie mogę patrzeć jak ludzie odchodzą z podium kuchni, żal mi wszystkich, którzy w gotowanie włożyli mnóstwo serca i zostali opieprzeni, skrytykowani, wyrzuceni jak zbite psy. 

Dzisiejszy odcinek, był wręcz tragikomiczny, 18-letni chłopak powiedział, że już więcej nie będzie gotować, bo mu wstyd za siebie samego i za to, co zaprezentował. Płakał jak dziecko, aż jurorzy przyszli go przytulić, zrobiło im się żal człowieka. 

Lubię ten program, choć pozbawia złudzeń. Na pewno niejednemu dobremu, domowemu kucharzowi zamarzyło się mieć swoją restaurację, a zamarzyło się tylko dlatego, że nieźle gotuje. To samo zresztą można powiedzieć o wszystkich talentach, mrzonkach i marzeniach. Mieć hobby to jedno, a zajmować się czymś profesjonalnie, to drugie. Umieć coś dobrze zrobić, a stworzyć z tego swoją markę, to już inna sprawa. Za tymi wszystkimi talerzami, które nam podają w restauracji, w dobrej restauracji, kryją się godziny, miesiące, lata ciężkiej pracy. Kto miał kiedyś okazję nawet na chwilę pracować w gastronomii, wie, o czym mowa. Za cudownie wykonanym tańcem kryją się kontuzje, skurcze i skręcone kostki. Za pięknie odśpiewaną arią w operze, kryją się lata żmudnych ćwiczeń. Można by tak wymieniać, włączając w to wszystko, co jest sztuką lub ma coś w sobie ze sztuki, łącznie ze sztuką lekarską. 

Dzisiejszy odcinek, tego głupiego z pozoru Master Chefa, pokazał, że nie można tracić wiary w siebie. Nieraz w swoim życiu się ośmieszymy, coś nam się nie uda, noga się powinie, ktoś nas ochrzani, słusznie lub niesłusznie. W kuchni zrobi się zakalec, w tekście pojawi się błąd, w tańcu pomylą się kroki. Nie przekreśla to nas na zawsze, nie znaczy, że jesteśmy do niczego. Talent, to jedno, ale wiara w słuszność tego, co się robi i przede wszystkim walka o to oraz praca, to drugie. 

Jak dziecko uczy się chodzić, to setki razy upada i setki razy wstaje, za każdym razem z tym samym entuzjazmem. Dlaczego więc nam, dorosłym, musi być trudniej?  

środa, 1 kwietnia 2015

list do samobójcy

Drogi samobójco,

Nie myśl, że samotność i smutek, od którego boli cię wszystko, są mi obce. Kiedyś nawet zastanawiałam się, kto by przyszedł na mój pogrzeb, gdybym zamachnęła się na samą siebie. Nie wierzę w piekło. Na Ziemi są miejsca, o których nie śniło się samemu Szatanowi.  Choć jest ci to wszystko obojętne, bo już cię nie ma, może inni nie pójdą twoim śladem. 

Jeśli nie obchodzi cię już nic i nikt, pomyśl- jeżeli żyją wciąż twoi rodzice, będziesz dla nich największym sukcesem i najboleśniejszą porażką. Nie rób tego, póki żyją, z szacunku do nich. Jeśli po świecie chodzi twój brat czy siostra, nie rób tego, zabijesz też ich część. Jeżeli nadal gdzieś tam jest twój mąż czy żona, zlituj się, zostawisz ją/ jego w poczuciu winy do końca życia. Jeśli masz dzieci, nigdy ci tego nie wybaczą, niezależnie od tego, ile mają lat. Jeśli jesteś naprawdę sam, w co nie wierzę, zrób coś dla innych, na świecie jest wiele do zrobienia i za mało rąk. 

Jeżeli jednak zaczniesz szukać sznura, żeby się powiesić, sprawdź czy gałąź się nie złamie i czy sznur nie urwie. Odlicz odpowiednią ilość tabletek, tak , aby nie zniszczyć sobie żołądka, a osiągnąć odpowiedni efekt. Sprawdź czy pistolet jest naładowany, czy most jest odpowiednio wysoki. Nóż ostry, a żyletka niestępiona. Nie każ innym ginąć z tobą, nie rób spektaklu, nie obwieszaj się bombami, wysadź się w powietrze na pustyni, w lesie, na łące. Nikogo nie obchodzi, że chcesz być bohaterem. Nikogo obcego nie obchodzi też twoja depresja, twój smutek, od którego wszystko cię boli. Nie bądź egoistą w wyborze swojej śmierci. Jeśli chcesz rzucić się pod tory, upewnij się, iż nie wykolei się pociąg. Jeśli chcesz chcesz rozbić się o skały, wejdź na górę i skocz z niej. Nie zostawaj pilotem samolotu, kapitanem statku, kierowcą autobusu. Nie bądź egoistą w wyborze CZYJEJŚ śmierci. 

z poważaniem 
Ja


pamięci ofiar, które nigdy nie doleciały do Dusseldorfu 

Jak spędza się Wielkanoc w Hiszpanii?

Wielkanoc, to pierwsze kilka dni wolnych zarówno dla dzieci jak i dla dorosłych, od 6 stycznia. W Hiszpanii nie ma czegoś takiego, jak ferie zimowe, więc uczniowie i studenci z niecierpliwością czekają na Wielki Tydzień. Pracownicy także, bo mają wakacje w czwartek, piątek, sobotę i niedzielę. Poza Walencją i Katalonią, gdzie wolne są piątek, sobota, niedziela, poniedziałek. Niewesoło mają pracownicy turystyki i gastronomii, bo dla nich to oznacza, więcej pracy. 



Ci, co mają wakacje, co robią w Wielkanoc? Jeśli ktoś jest religijny, zapewne weźmie udział w jednej z licznie odbywających się procesji. ( O tradycjach wielkanocnych pisałam już w zeszłym roku- zainteresowanych odsyłam do wpisu z kwietnia 2014.)  Wielu ludzi rezerwuje w tym czasie hotele lub jedzie do swojego rodzinnego pueblo- na wieś, żeby zmienić trochę otoczenie. Najpopularniejszym kierunkiem w tym czasie jest Andaluzja, zwłaszcza zaś Sewilla. Zatem, jeśli ktoś ma ochotę spędzić tu święta, niech dużo wcześniej rezerwuje hotel, ale ma świadomość, że ceny są dwukrotnie wyższe w tym okresie. Jechać jednak warto, bo klimat w tym mieście w czasie Wielkanocy jest niesamowity. Zapach kadzideł, podniosła muzyka, procesje, kapturnicy. Sporo ludzi jedzie nad morze, jeśli pogoda dopisuje, można się nawet poopalać, w zeszłym roku, pod koniec kwietnia, było już całkiem ciepło. 

Jeśli chodzi o tradycyjne dania, to przede wszystkim potaje, czyli zupa z ciecierzycą, szpinakiem i dorszem, postna, ale bardzo smaczna. A także wcale nie postna już torrija, słodka bułka, namoczona w mleku, z cukrem i cynamonem. Kto jadł polskie wypieki, torriją się nie zachwyci. Poza tym nie ma zwyczaju śniadania wielkanocnego czy siedzenia przy stole z rodziną i obżerania się do nieprzyzwoitości. Raczej je się normalnie, kupuje się tyle, ile zjeść się może. Nie maluje się też jajek, ani nie święci jedzenia. Niedziela, to już właściwie ostatni dzień Wielkiego Tygodnia, ważniejszy jest tu Wielki Czwartek i Piątek, wtedy atmosferę świąt można poczuć na własnej skórze, gdy natrafi się w mieście na przechodzącą procesję. 

Nie słyszałam też, żeby ktokolwiek "sprzątał" na święta, to tak jakby się cały rok nie sprzątało. Podkreślam, iż hiszpańskie domy są bardzo zadbane i czyste, nawet klatkę schodową czyszczą dwa razy w tygodniu! Istnieje coś takiego jak wiosenne porządki, z czym nawet związana jest fiesta Las Fallas, ale nie polegają na tym, aby się urobić po łokcie, odkurzając, pucując przed świętami, ażeby w końcu usiąść do stołu ledwo żywym ze zmęczenia. Sprząta się kiedy jest brudno, owszem wiosna jest dobrą okazją, do porządkowania, ale niekoniecznie przed samymi świętami, można to zrobić wcześniej lub później, wystarczająco dużo pracy mają gospodynie z zakupami i gotowaniem!
Przy okazji polecam wszystkim poczytać o polskich tradycjach wielkanocnych,są bardzo ciekawe, a niektóre już całkiem zapomniane i wymierające,a szkoda. 
Zdrowych i wesołych Świąt Wielkanocnych, przede wszystkim odpoczynku! 

środa, 18 marca 2015

ostatni dzień Las Fallas

Dziś ostatni dzień walencjańskiego święta Las Fallas*, zostaną spalone wszystkie figury. Jest to bardzo emocjonujący moment dla uczestników tej fiesty. Dla tych, co czują ten klimat. Ogień, który pochłania, ale też oczyszcza. Idą z dymem symboliczne figury, ale tak naprawdę życzylibyśmy sobie, żeby wraz z nim odeszły wszystkie stare sprawy, zaprzątające nam głowę od kilku dni, miesięcy. Niech pali się to, co nie jest potrzebne, co zatruwa, co zabija. Niech znikną z naszego życia nie wnoszące niczego relacje, chore ambicje, niespełnione marzenia, frustracje z powodu spraw, na które nie mamy wpływu.  
19 marca, ostatni dzień Las Fallas,  koniec zimy, początek wiosny. Niech przyjdzie nowe, lepsze. 



*Więcej o Las Fallas można poczytać u mnie we wpisie z marca 2013.


wtorek, 17 marca 2015

nie potrzebuję cię już

Czytałam dość nudną książkę, kiedy zadzwonił telefon i mnie od niej oderwał. Dawno niewidziany przyjaciel. Właśnie przechodziłem obok miejsca, gdzie zawsze się umawialiśmy i pomyślałem o tobie. Gdybyś tu była, moglibyśmy się spotkać, poszlibyśmy się czegoś napić. To samo mówię-odpowiedziałam. Nudno tu, niby coś się dzieje, ale nic się nie dzieje, zrobiłam ponad litr wódki i nawet nie ma z kim przy niej usiąść. Naszło nas na wspominki, ale też na aktualne historyjki.Pogadaliśmy, pośmialiśmy się, poprawił mi humor na cały wieczór. 
Zdecydowanie wolę przyjaźnić się z facetami, jakoś mniej zawodzą. Nie mają humorów, nie zachodzą w ciąże i nie tracą głowy, gdy się zakochają. Przynajmniej większość. W ciągu ostatnich kilku lat zawiodłam się na kilku przyjaciółkach, stąd ta refleksja. Łatwo jest być przy kimś kiedy się go potrzebuje, a jak już przestaje być potrzebny, można sobie odstawić w kąt, jak zabawkę, która się znudziła. Częsty schemat to; poznałam miłość mojego życia, w związku z czym, jestem tak bardzo zajęta, że nie mogę zadzwonić. Nie mogę oddzwonić, odpisać, a nawet odebrać telefonu. Tak bardzo jestem zajęta. Nie wyjdę z tobą na kawę, bo nie mam czasu. Nie mam czasu miesiąc, dwa, trzy, rok. 
Możesz być pewna, po roku przestanę do ciebie dzwonić, narzucać się i prosić o pięć minut rozmowy. Nie myśl jednak, iż któregoś dnia, tak po prostu będzie jak dawniej, może zostawi cię chłopak, mąż zażąda rozwodu, kochanek zdradzi. Nagle okaże się, jesteś sama, gdyż stopniowo izolowałaś się od ludzi. Odcinałaś kupony z imionami twoich przyjaciół, żeby je zgubić w drodze do domu. Nie dzwoń do mnie wtedy, sama podjęłaś tę decyzję. 
Każdy ma w życiu okres, że coś bardzo go absorbuje, ale gdy okres fascynacji mija, zostaje zwykły szary dzień. Zostaje ta kawa, spacer, sms, rozmowa o dupie Maryny. Rozumiem jeszcze, gdy rodzi się dziecko i jest się zajętym od świtu do nocy, ale tak się zakochać, by zerwać związki  z przyjaciółmi? Są partnerzy, które świadomie izolują nas od przyjaciół, nie spotykaj się z nią, bo ja, nie dzwoń do niej, bo ja. Wolisz czas spędzić z przyjaciółmi niż ze mną, chyba mnie nie kochasz? To nie jest normalne, tego typu terror psychiczny jest znakiem tego, że ktoś ma problem ze sobą. Nie daj się wplątać w te sidła, możesz z nich wypaść z hukiem. 
Rozmawiam z nim przez ten telefon i w pewnym momencie się mnie pyta. A jak nasz koleżanka X? Masz z nią kontakt? A skąd... nie mam żadnego, nie mam też kontaktu z Y, ani Z. Ich nowe związki całkiem je pochłonęły. Co za głupie pizdy- komentuje on. Jak zawsze. W samo sedno. 

poniedziałek, 16 marca 2015

zdjęcie, którego nigdy nie było

W zeszłą sobotą zmarła babcia E., miała 101 lat. Mieliśmy zrobić jej zdjęcie z dziesięciomiesięcznym synem naszych przyjaciół. Żeby pokazać różnicę wieku. 100 lat, wiek. Nie zdążyliśmy. Od razu pomyślałam o tym zdjęciu, jak tylko się dowiedziałam, że już go nie zrobimy. Za długo czekaliśmy. Jak się ma 100 lat, to pewne rzeczy trzeba robić od razu. Albo wcale. To samo zresztą trzeba robić jak się ma lat 30, bo nigdy nie wiadomo czy robi się to po raz ostatni. 
Wszyscy wiedzieliśmy, że umrze, choć "umierała" już tyle razy, więc ciężko było w to uwierzyć. Z jednej strony poczuliśmy ulgę, bo ostatnie miesiące przebywała w izolatce mając halucynacje ( na skutek podawanego tlenu). Z drugiej strony będzie mi jej brakowało, optymizmu i dobrego humoru. 

Przebywanie w domu spokojnej starości uczy dystansu do świata. Tam czas toczy się inaczej, po swojemu. Wszystko wydaje się błahe, prozaiczne. Ważne jest tu i teraz. Śniadanie, obiad, podwieczorek i kolacja. Starsi ludzie lubią stabilność, kurczowo trzymają się godzin i rutyn. To daje im poczucie bezpieczeństwa. Pamiętam jak Esmeralda zawsze poganiała nas, żebyśmy odprowadzili ją na kolację, zajmowała swój stolik pół godziny wcześniej. Nie dało się jej przetłumaczyć. Te same osoby, o tych samych porach, choć z każdym miesiącem ktoś znikał. Przybywał też ktoś nowy. Ona wierzyła, że jeszcze wyjdzie stamtąd i wróci do domu, do swojego domu. Czasem nawet ja w to zaczynałam wierzyć. Przeżyła swojego męża o ponad 30 lat. Przez 40 lat płaciła ubezpieczenie "pogrzebowe". Ubezpieczyciel stracił swojego najlepszego klienta- podsumował Enrique. Będzie mi jej brakowało, tym bardziej, że swoich babć w ogóle nie widuję, teraz straciłam swoją "adoptowaną" babcię. I wciąż myślę o tym zdjęciu, którego nie było i nie będzie. 

 

środa, 25 lutego 2015

czara goryczy

Babcia Enrique, ta ponad 100-letnia, jest w izolatce, już po raz kolejny w tym roku, choć słyszałam, że już umiera- wiele razy, tym razem lekarze nie dają jej większych szans. Nic jej nie jest, cierpi na starość i problemy z oddychaniem. Nigdy nie wiadomo czy widzisz ją po raz ostatni, choć tak naprawdę tak może być z każdym z nas. 
Czasem warto zrobić sobie rachunek sumienia i coś sobie odpuścić, niż robić na siłę, taka mnie naszła refleksja dziś, za sprawą  koleżanki, która postanowiła wrócić do Polski. Przyjechała do Madrytu pół roku temu, udało jej się zrobić papiery, nawet zaczęła pracę, ale za 400 euro w Madrycie, niewiele da się zrobić, a tylko praca na pół etatu i to za marne grosze, były w perspektywie. Wraca, spróbowała i wraca. Żałuję, że jej się nie poszczęściło, ale niestety realia są jakie są. Praca jest dla wybranych. Gdyby nie Enrique, dawno bym stąd wyjechała, mogę sobie kochać ten kraj i jego krajobrazy, zachwycać się jedzeniem, ale bez pieniędzy, to nawet umrzeć się nie da, bo cię nie stać na trumnę. Wszystkich tych, którzy porywają się z motyką na słońce, lojalnie uprzedzam, nie pchajcie się gdzieś, gdzie nie ma szans... Do kraju ogarniętego kryzysem, dżumą, ebolą, tam, gdzie może was spotkać rozczarowanie. Czasem lepiej oszczędzić sobie frustracji, choć zawsze można próbować, żeby odczuć coś na własnej skórze. 
Telefon od znajomej, wyrzucili ją z pracy po czterech latach, bez powodu. Zmienił się właściciel firmy i wyrzucił wszystkich na bruk, jeszcze jej powiedział, że jej profil nie nadaje się do firmy. Mógł sobie oszczędzić tych bzdur, tych głupich słów. Na szczęście za nieuzasadnione wyrzucenie z roboty, należy się odszkodowanie, ale niesmak pozostaje. 
W tym roku w Hiszpanii są wybory parlamentarne, obecny premier przechwala się jak tu się poprawiło odkąd on objął rządy. Z kim bym nie rozmawiała, to raczej się ludziom pogorszyło. Kolega po ekonomii, z wieloletnim doświadczeniem w bankach korporacyjnych, zarabia o połowę mniej, z 2000 euro spadł na 1000. Powiedział, że kończąc studia, miał lepszą pensję... Temu zabrali, tamtemu obcięli. 
W najgorszej sytuacji są obecni 30-latkowie. Kiedy kończyli studia i gwałtownie wzrosło bezrobocie, pozamykały się firmy. Ani szans na praktyki, ani perspektyw na pracę.  Znający języki wyjechali do Norwegii, Niemiec, Francji. A reszta? Włóczenie się od jednej rozmowy na drugą, akceptowanie prac jednodniowych, udzielanie korepetycji, cokolwiek, byleby nie usiąść i nie zapłakać. 
Gdy Hiszpanie, mówili mi jak tu wygląda sytuacja, nie wierzyłam, Enrique przemilczał, bo chciał, żebym do niego przyjechała. Nie wiem czy bym to zrobiła, gdyby ktoś mi powiedział,że zawodowo nie tylko nie będę się rozwijać, ale się cofnę. Może popracowałabym dłużej w Polsce? Może gdzie indziej? Choć niczego mi nie brakuje pod względem materialnym i staram się to doceniać, to co mam, czasem zadaję sobie pytanie: po co tyle się uczyłam? Jednakże z pokorą przełykam codzienną dawkę goryczy i rozczarowań, czekając na weekend, gdzie mogę zapomnieć o porażkach, nacieszyć się tym, co najlepsze ma Hiszpania.

poniedziałek, 9 lutego 2015

o manianach

Jeśli chodzi o tegoroczną zimę, to czuję się jakbym była w Polsce, otóż jest zimno! Codziennie,niezmiennie od stycznia, albo wieje jakby się ktoś powiesił, albo jest mroźnie. Śniegu nie ma, ale to tylko dlatego, że Aranjuez jest w dolinie, wystarczy się przejechać 60 km na północ i można jeździć na nartach. Na dalszej północy (Kantabria, Asturias) nawaliło tyle śniegu, że niektórzy nie są w stanie wyjść z domu. 


W zeszłą środę musieliśmy jechać do Kartaginy i po drodze była taka zamieć, że już widziałam się w rowie, na szczęście na strachu się skończyło. Jednym słowem, a właściwie trzema: zimo idź w cholerę. Męczy mnie zima, męczy mnie też ludzka głupota. Przyznam szczerze, że teraz już rozumiem skąd się wzięło powiedzenie "odwalać manianę". Hiszpanie są w tym mistrzami. Po pierwsze są nieodpowiedzialni, po drugie niesłowni, po trzecie udają głupków jak ktoś im zwróci uwagę. 
Umawiam się z ludźmi, którzy koniecznie, na gwałt chcieli się uczyć angielskiego, czekam całą sobotę na telefon od nich, nie dzwonią. Za dwa dni odzywa się facet: przepraszam, ale coś nam wypadło. Tak ciężko jest zadzwonić do kogoś i poinformować? W końcu się pojawiają, wpadli na genialny pomysł, żeby mieć lekcje na Skypie o 7 rano, będę jeść śniadanie i się uczyć. Ludzie wykształceni, z dobrą pracą, wydawać by się mogło, mający większą wyobraźnię.A jednak ją mają-  rozmyślają się. 
Idę na basen, jak się można domyśleć, żeby się zrelaksować, a nie zdenerwować. Są tam trzy szatnie, dla dzieci, kobiet i mężczyzn. Na drzwiach szatni damskiej jest wyraźnie napisane, że to szatnia dla KOBIET, nie dzieci i zabrania się używania jej przez dzieci poniżej dziewiątego roku życia. Nie, jedna z drugą idiotką, musi wejść ze swoimi wrzeszczącymi bachorami i zakłócać spokój innym. Dziś zwróciłam pani uwagę, to jak grochem o ścianę. Już pomijam milczeniem moje sąsiadki, które latem wysiadują do 24.00 na ławce przed oknem i plotkują podczas, gdy ich ukochane dzieci drą się tak ,że słychać je w Madrycie. 4-godzinne wrzaski są nie do wytrzymania, a zaczynają się wtedy, gdy ludzie wracają z pracy. O właśnie, zima ma swoją zaletę- błogosławioną ciszę. 
Kolejna sprawa, która wyprowadziła mnie niedawno z równowagi- Cyganie. Zadłużony na 30 000 euro konstruktor budynku, w którym mieszkamy, postanowił wynająć jedno z mieszkań Cyganom. Nacja ta słynie z tego, że za nic nie płaci, także będziemy się musieli na nich składać. O Boże, widzisz to i nie grzmisz...
Mogłabym mnożyć takie przykłady głupoty i bezmyślności, niedaleko szukając, jedna,a właściwie dwie,  z dobrze mi znanych osób bierze kredyt hipoteczny na 50 lat, kupuje przeogromny dom, płaci co miesiąc ratę ponad 1000 euro. Rata jest większa od pensji, a zatem, jeśli ktoś z tego małżeństwa straci pracę,  nie mają za co żyć. Jeszcze narzekają,że na nic nie mają pieniędzy. To tak jakby nie mieć pracy i zrobić sobie siódme dziecko, a potem płakać, iż nie ma co jeść. 
Mam coraz mniejszą tolerancję na głupotę i coraz bardziej nie lubię ludzi, zwłaszcza tych, którym mózg odmawia posłuszeństwa lub co gorsza, nie wiedzą, do czego służy. 


czwartek, 8 stycznia 2015

zdejmuję stare buty i je wyrzucam

Zdejmuję stare buty i zakładam nowe, wyrzucam wszystkie stare rzeczy. Od nowa, od nowa, od zera, wszystko zacznę od nowa. Ten scenariusz powtarza się co roku,pod koniec roku, a raczej na początku nowego. Wszystko ma się zmienić, polepszyć. O ile buty można po prostu wyrzucić i kupić nowe,  zrobić przemeblowanie we własnym życiu jest nieco trudniej. Zawsze jest coś, co chciałoby się zmienić, wyrzucić, zapomnieć, wymazać. Noworoczne przyrzeczenia, noworoczne pitu-pitu, bzdury i farmazony. Bo jak mam coś zrobić, to robię to od razu, albo powoli, zgodnie z planem, ale plan zaczynam realizować od razu. 
Największa noworoczna obiecanka-cacanka, to dieta-cud. Schudnę 15 kg. Błąd. Żeby tyle schudnąć, trzeba by naprawdę radykalnie zmienić swoje życie. Lepiej sobie założyć coś bardziej realnego. Fajnie jak zrzucę 5 kg i w tym celu, będę mniej jeść i min. 3 razy w tygodniu uprawiać sport. Kolejny błąd. Na sport może zabraknąć czasu, choć to kiepska wymówka dla kogoś pragnącego schudnąć. Wystarczy założyć sobie, że co drugi dzień pójdzie się na taki min. 50 minutowy spacer, szybkim krokiem, nie tempem żółwia. Niech nie przyjdzie komuś do głowy nagle zacząć biegać, bo następnego będzie miał takie zakwasy,że nie będzie mógł nawet chodzić. Głupim pomysłem jest też kupowanie rocznych karnetów, jeśli naprawdę nie ma się zamiaru regularnie chodzić na siłownię. 
Kolejna obiecanka, to zmiana lub znalezienie pracy. Sama się nie zmieni, ani nie znajdzie, niestety trzeba w to włożyć dużo trudu,chyba, że ktoś ma dobre znajomości. Poza tym, to żmudne poszukiwania, wielokrotnie żenujące rozmowy i nieraz upokarzające zachowanie po drugiej stronie. Uzbroić się w cierpliwość i nie poddawać się jak coś nie idzie po naszej myśli. 
Numer trzy jeśli chodzi, o noworoczne MUST CHANGE- nauka czegoś nowego. Zapiszę się na kurs tańca, nauczę nowego języka, pójdę na studia. Im więcej celów, tym większe prawdopodobieństwo, że skończysz bardziej sfrustrowany. Wybierzmy sobie jeden, najważniejszy cel naukowo-rozwojowy. Dzięki studiom, będę lepiej zarabiał w pracy, dostanę awans- ok, warto w nie zainwestować. Studia, bo większość moim znajomych je ma, a mama doradza, że tak lepiej- nie idę na te studia. Takie rzeczy warto robić tylko i wyłącznie dla siebie. Kurs tańca - jak najbardziej, ale również warto przekalkulować czy na pewno znajdzie się na niego czas i czy taniec jest tym, co kochamy. Wbrew pozorom, to bardzo, bardzo duży wysiłek fizyczny i ciężka praca! 
Numer cztery - ;) pół żartem, pół serio. Przeczytam 54 książki w tym roku. Cel zupełnie bez sensu, bo ci, którzy czytają i tak czytać będą, tak to zwykle bywa, a ci, co nie czytają, nagle po 30 latach nie zaczną namiętnie czytać. Takie rzeczy wynosi się z domu, miłość do książek wysysa się z mlekiem matki, tego nie uczą w szkole, a na pewno lektury obowiązkowe, do tego nie zachęcą. Czytajmy regularnie, wykorzystując na to czas w autobusie, pociągu czy w niedzielne popołudnie. Nie frustrujmy się z powodu 10 książek, których nie udało się przeczytać, a pomyślmy o 5, które przeczytaliśmy i były świetne. I co najważniejsze, nie zmuszajmy się do czytania, czegoś, co ponoć wielkim autorem jest, a w ogóle nam się nie podoba. ( Reguła ta nie dotyczy studentów filologii).
Lepiej postawić sobie mniejsze, a realniejsze cele, niż wielkie i ambitne i nie zrobić niczego. A najważniejsze: bądźmy szczęśliwi w Nowym Roku!