piątek, 15 grudnia 2017

Boże Narodzenie w Hiszpanii- z czym to się je?

Święta Bożego Narodzenia to czas, kiedy dużo mówi się i myśli o jedzeniu. Dobre gospodynie już od początku grudnia planują świąteczne menú... Co przezorniejsi robią część zakupów już pod koniec listopada i mrożą niektóre rzeczy. Mrozi się zwłaszcza ryby i owoce morza, które na kilka dni przed Wigilią osiągają zawrotne, horrendalne wręcz ceny. Np. jednym z najdroższych produktów są angulas- malutkie węgorze, które kosztują w tym okresie nawet 600 euro za kilogram. Ale jest to już przykład ekstremalny.

Hiszpańska kolacja wigilijna jest dość zróżnicowana, w dużej mierze, to co znajduje się na stole, zależy od regionu. Na pewno na każdym stole nie może zabraknąć przystawek, zwłaszcza owoców morza takich jak: krewetki, kraby, homarce, ośmiornice, almejas (rodzaj skorupiaka, po polsku sercówka), etc. A także wszelkiego rodzaju pasztetów, serów, wędlin. Danie główne to najczęściej jakaś dobra ryba lub bardzo często też- pieczone mięso, typu indyk, koźlina, baranina, prosię.

Na deser obowiązkowo szampan i słodycze charakterystyczne dla Świąt Bożego Narodzenia, takie jak np. marcepany, turrony, polvorones (rodzaj ciastek), większość z dużą ilością orzechów, migdałów i miodu. Hiszpańskie słodycze bardzo przypominają arabskie smakołyki.
            
                 turrón -typowy świąteczny deser z migdałami


Oprócz tego każdy region ma swoje wyjątkowe, tradycyjne i niepowtarzalne danie.

I tak: np. w Galicji je się przede wszystkim owoce morze, kraby, skorupiaki oraz ośmiornice ( el pulpo-ośmiornica), a także gotowanego kalafiora z dorszem, wszystko suto zakrapiane białym winem albariño.

            
              las necoras- rodzaj kraba


Asturias- mistrzowskie danie to koźlina podlana cydrem. Tuż obok, czyli w Cantabrii, je się ślimaki w specjalnym sosie (zrobionym z cebuli, czosnku, papryki, pomidorów i gałki muszkatałowej), a na deser serwuje się ciasteczka faszerowane masą z orzechów,  z dodatkiem miodu i anyżku.


W Kraju Basków oprócz ryb, takich jak np. besugo (leszcz morski), je się kapustę z czosnkiem i oliwą. W Navarra spożywa się ryby w sosie ajoarriero, jest to rodzaj pasty, utartej w moździerzu, zrobionej z ziemniaków, czosnku, jajka i oliwy, pałaszuje się też szparagi, z których słynie ten region. 

                          


La Rioja, słynąca oczywiście z doskonałego wina, oferuje danie, które dla Polaków dziwnie zabrzmi, ale jest naprawdę dobre. Cardo con almendras, czyli łodygi ostu z migdałami... Oset kojarzy się z kolcami, ale spokojnie, nikt kolców nie je. ( Przy okazji- ciekawostka, istnieje powiedzenie: "comer los cardos" (jeść osty), które oznacza relacje, z niekoniecznie pięknymi kobietami, czy też mężczyznami.) W Aragón je się osty, ale z beszamelem.

                 
                 łodygi ostów z sosem migdałowym

Katalonia ma swoje canelones, czyli faszerowany mięsem makaron, pod beszamelem, spożywa się go tradycyjnie 26 grudnia. A także sopa de galets, czyli zupa z makaronem w formie ślimaków, z dodatkiem mięsa.  Podobne dania szykuje na Święta Walencja

sopa de galets

W Murcia przygotowuje się, przed wszystkim, typowe słodycze, ciastka z dodatkiem owoców cytrusowych i anyżku. W Madrycie królują pieczone mięsa, baranek i prosię, podaje się jej z dodatkiem czerwonej kapusty lub sałaty z granatem. Castilla y León słynie ze specjalnie pieczonego, młodego świniaka, najlepsze są z tradycyjnego, opalanego drewnem pieca.  

pieczone prosię 


W Toledo w tym okresie je się dużo marcepanu. Extremadura serwuje w Święta indyka z truflami, pieczoną baraninę i kurczaka w sosie pepitoria (sos własny z mięsa z dodatkiem mielonych migdałów i ugotowanego jajka), nie zabraknie też deseru z mandarynek- mandarinas gratinadas (mandarynki z dodatkiem miodu, cynamonu i żółtek). W Andaluzji znajdziemy na stole przystawki w postaci oliwek i szynki, a jako danie główne podaje się np. caldo de Jerez ( zupa podobna do rosołu z dodatkiem wina z Jerez), indyka z truflami czy gulasz wołowy z czerwonym winem. 

W Hiszpanii je się dużo cały rok, Święta Bożego Narodzenia nie stanowią tu wyjątku od reguły, jak zwykle każdy znajdzie coś dla siebie. To co, w jakim regionie chcielibyście spędzić Święta ?






wtorek, 12 grudnia 2017

5 ważnych książek przeczytanych w 2017 roku

Co prawda w 2017 r. przeczytałam więcej niż 5 ważnych książek, ale postanowiłam wybrać 5 pozycji. Może ktoś nie ma jeszcze pomysłu na prezent?

1.Martin Caparrós "Głód"

Głośny reportaż, opisujący w bardzo szczegółowy sposób problem, który może dotyczyć każdego z nas- głodu.  Autor odbywa podróż od Afryki po Stany Zjednoczone... Czytając tę powieść nie opuści Cię poczucie winy i wstydu, możne nawet zrezygnujesz z jedzenia mięsa, a przynajmniej je ograniczysz... 

Dla kogo? Dla wszystkich, lektura obowiązkowa!



2. Samar Yazbek "Moja podróż do pękniętego serca Syrii"

Reportaż stworzony przez syryjską dziennikarkę, która wyemigrowała do Francji i wraca do swojej ojczyzny, nielegalnie. Naraża się na utratę życia, po to, aby opisać, co tak naprawdę dzieje się w Syrii. Jest to punkt widzenia kogoś, kto mieszkał tam całe życie i zna kraj od podszewki. Autorka zdaje sobie sprawę, iż sytuacja jest beznadziejna i konflikt będzie trwał latami. Podkreśla, że tak naprawdę już sami Syryjczycy nie wiedzą, o co tak naprawdę toczy się wojna. Książka pozostawi czytelnika w poczucie totalnej bezradności. 

Dla kogo? Dla wszystkich, a zwłaszcza dla tych, którzy mają dużo do powiedzenia w sprawie uchodźców...



3.Janinie di Giovanii "Tamtego ranka, kiedy po nas przyszli. Depesze z Syrii"

Kolejny reportaż związany z tematyką konfliktu w Syrii. Zupełnie inny od poprzedniego, bo pisany z punktu widzenia reportera, osoby wykonującej swoją pracę. Jest dużo brutalniejszy od poprzedniego, szczegółowe opisy tortur, gwałtów, rodzajów bomb. Sama Janine podkreśla, iż wiele wojen widziała, ale ta wywarła na niej najstraszniejsze wrażenie, Giovanii towarzyszy ogromne poczucie winy, że w każdej chwili może wrócić do Europy do swojego syna, a jej bohaterowie są tu uwięzieni. Zwraca uwagę na wielu reporterów, którzy stracili życie  zdając relacje z wojny. Pisze o porwaniach tych ludzi dla okupu, o okrutnej śmierci w postaci ścięcia głowy... 
To bardzo ważna lektura, otwiera oczy europejskiemu czytelnikowi. Wojna nie zaczyna się dając nam ostrzeżenia, jednego dnia wychodzisz do pracy jak zwykle, a drugiego nic nie funkcjonuje już normalnie. Nie działa prąd, nie ma jedzenia w sklepach, nie można kupić podpasek, aspiryny, bluzki. Wracają choroby, o których już wszyscy zapomnieli, nie możesz się umyć, bo nie ma wody....

Dla kogo? Dla każdego Europejczyka. 



4.Anna Malinowska "Brunatna kołysanka"

To historia o polskich dzieciach uprowadzonych przez niemieckich nazistów, umieszczonych w domach dziecka przy Lebensbornie. Dzieci zostawały poddane procesowi zniemczenia, a następnie wysyłane do niemieckich rodzin. Autorka przeprowadza wywiady z ofiarami porwań. Każda z osób boryka się z problemem szukania własnej tożsamości. Wiele opowieści jest dramatycznych: "Miałem dwie matki i dwóch ojców... ", "Gdy odnalazłem swoją biologiczną matkę, nie mogliśmy się już dogadać.", "Pojechałam do odnalezionego brata, do Niemiec i tylko się kłóciliśmy.".
Jedna z ciekawszych książek jakie czytałam, związanych z tematyką powojenną. Anna Malinowska przypomina też o prawniku Romanie Hrabarze, który poświęcił całe swoje życie pomagając w odnajdywaniu rodzin, wywiezionych do Niemiec dzieci.

Dla kogo? Dla wszystkich, którzy chcą spojrzeć na powojenne historie z innego punktu widzenia. Świetnie się czyta.



5.Małgorzata Halber "Najgorszy człowiek na świecie"

Książka już nie najnowsza, powieść-studium alkoholika i alkoholizmu. Krytyka tzw. Warszawki i środowisk korporacji. Chyba każdy, kto ją przeczyta i pije alkohol, zastanowi się... czy ja czasem nie za dużo piję? Czy oby na pewno, nie mam z tym problemu? Gdzie znajdują się granice? Kiedy powinna nam się włączyć czerwona lampka? Lektura szczera do bólu, soczysty język, trafne komentarze, poczucie humoru. Bardzo pozytywne zaskoczenie, czyta się bardzo szybko i łatwo, ale na pewno nie są to głupoty.

Dla kogo? Dla wszystkich, zwłaszcza zmęczonych hipokryzją... 


piątek, 8 grudnia 2017

Hiszpania Święta Bożego Narodzenia - El caganer - kilka słów o srającym pasterzu

El Belén, czyli szopka, to nieodzowny element dekoracji świątecznej, w niemalże każdym hiszpańskim domu. Cieszy się większą popularnością niż choinka. Tradycyjnie w szopce znajdują się: Jezus, Maryja, Józef, pasterze, Trzej Królowie, zwierzęta, w tym przede wszystkim: muł i wół. 

Katalonia i część Walencji postanowiła umieścić, w tej sielskiej scenie narodzenia pańskiego, także figurkę robiącego kupę pasterza, tzw. el caganer. To zresztą nie tylko hiszpański pomysł, srający ludek znajduje się także w szopce we Włoszech i w niektórych krajach Ameryki Południowej. 




Trudno jednoznacznie stwierdzić, skąd wziął się ten pomysł. Jedni twierdzą, że caganer pochodzi z XIV w. , inni mówią o wieku XVII. Pomijając kontrowersje, jakie może wzbudzać umieszczenie obok Jezusika takiej uroczej scenki rodzajowej, trzeba przyznać, że chwała Katalończykom za poczucie humoru.





Figurka absolutnie nie ma za zadanie nikogo obrażać, ani też umniejszać istoty narodzin Jezusa Chrystusa.  Jest to symbol zdrowia, pomyślności i bogactwa, caganer zwraca Matce Ziemi, to co do niej należy... Postać ta, z początku, miała formę pasterza, natomiast obecnie bardzo się skomercjalizowała. Robiące kupę ludki, to także postaci ze współczesnego świata: Putin, papież, Donald Trump, Marylin Monroe. Znajdziemy wszystko, czego dusza zapragnie... I choćby ktoś się gorszył tym pomysłem, każdy przyzna, że motywy skatologiczne są nam jednak bardzo bliskie... 

czwartek, 30 listopada 2017

Nauka języka hiszpańskiego- jak skutecznie się uczyć?

Wiele razy się spotkałam ze stwierdzeniem, że hiszpański to prosty język. Opinię tę wygłaszali wszyscy ci, którzy języka nie znają. Może bierze się to stąd, iż kojarzy się z krajami hiszpańskojęzycznymi- luz bluse - słońce. Owszem, nie jest to najtrudniejszy język na świecie, stosunkowo łatwo się nauczyć mówić, czytać, przynajmniej na podstawowym etapie. Schody zaczynają się później, bo gramatyka wcale już taka prosta nie jest, a odmiana czasowników może śnić się po nocach. Ale warto się postarać, bo hiszpański, to piękny język i bardzo przydatny!


A zatem, jak skutecznie się uczyć? 

Dotyczy, to właściwie każdego języka, nie tylko hiszpańskiego. Trzy, najważniejsze zasady, to:

1. Systematyczność
Jeżeli już podejmiemy decyzję o nauce języka, choćbyśmy mieli po 4 lekcje w tygodniu, słówka same nie wpadną do głowy! Trzeba czytać, powtarzać, słuchać. Zdecydowanie korzystniej jest mieć nawet mniej zajęć, ale przynajmniej postarać się do nich przygotować. Najlepiej poświęcić pół godziny dziennie dwa, trzy razy w tygodniu, na powtarzanie. 

2.Urozmaicenie 
Czyli inaczej- brak nudy. Nie da się nauczyć języka studiując samą gramatykę, albo powtarzając same słówka. Nauka hiszpańskiego opiera się na czterech, ważnych fundamentach, są to: PISANIE, CZYTANIE, MÓWIENIE, SŁUCHANIE. Osobiście, na pierwszym miejscu postawiłabym na MÓWIENIE, bo o to przecież chodzi w nauce języka. MÓW, nawet jak na początku robisz błędy, to MÓW. Co z tego, że świetnie znasz gramatykę, skoro nie umiesz, boisz się wykorzystać ją w praktyce? 

3.Wsparcie, czyli dobry nauczyciel
Choć są osoby, które uczą się same, dobry nauczyciel jest dla większości ogromnie ważny. Po pierwsze, aby zmobilizować ucznia do nauki, po drugie, aby nim odpowiednio pokierować. Nauczyciel, to trochę jak dyrygent. Niby orkiestra mogłaby bez niego grać, ale z nim gra o wiele lepiej. 

Nauka języków nie jest trudna, ale trzeba od początku zrozumieć, że nikt za nas tego nie zrobi. Nikt nie wbije nam wiedzy do głowy młotkiem. Ani cudowny kurs, ani najlepszy nauczyciel, ani magiczne sposoby. Tylko od nas i od naszej silnej woli oraz chęci, zależy  nasz sukces!

I oczywiście zapraszam do mnie na HISZPAŃSKI! :)


środa, 22 listopada 2017

kilka faktów o słońcu w Hiszpanii

"Un rayo de sol, oh, oh, oh, / me trajo tu amor, oh, oh, oh." * ( Promień słońca przyniósł mi twoją miłość.) Tak śpiewał zespół Los Diablos w latach 80-tych. El sol, słońce, rzecz nieodzownie i słusznie kojarzona  z Hiszpanią. Mieszkańcy tego kraju mają szczęście, że w większości regionów słońce świeci przez przynajmniej 200 dni w roku, a np. malageńczycy widzą słońce przez ponad 300 dni  w roku. 

Dla tęskniących za promykami słońca, polecam 5 miast z najlepszym klimatem w Hiszpanii: 
-Las Palmas (Gran Canaria) ze średnią temperaturą 20 stopni C. 
-Malaga średnia temp. 18,5 stopni C i  około 3000 godzin słońca w roku.
-Palma de Mallorca (Majorka) 
-Huelva 
-Vigo ( nietypowo, bo to miasto w Galicji, która słynie z deszczowego klimatu, ale to miejsce stanowi swojego rodzaju wyjątek, średnia temp. to 14,9 stopni C , łagodna zima i  łagodne lato)



Kolejny fakt o słońcu jest raczej powodem do wstydu... Hiszpania ma bardzo głupią politykę dotyczącą pozyskiwania energii słonecznej. Ktoś, kto posiada panele słoneczne i chce wyprodukować z nich energię, nawet na własne potrzeby, musi płacić państwu duży podatek. Efekt jest taki, że w kraju, gdzie większość energii można by pozyskiwać w ten sposób, prawie nikt nie instaluje paneli, gdyż po prostu mu się to nie opłaca. Państwo zamiast wspierać obywateli, robi wszystko, by ludziom nic się nie chciało i nie opłacało, zmusza do korzystania z płatnej energii, a prąd w Hiszpanii jest bardzo drogi.

Następna rzecz, to swoisty ewenement: Na Półwyspie Iberyjskim ludzie cierpią na brak witaminy D... Wydaje się to nieprawdopodobne, ale tak właśnie jest. To tutaj, na słońce każdy uważa. Latem siedzi się w chłodnym i zacienionym pomieszczeniu, uciekając przez spiekotą. (Poza okresem wakacyjnym, gdzie spędza się więcej czasu na plaży i oczywiście na słońcu.) Zimą, już nawet z przyzwyczajenia, niektórzy smarują się kremem z wysokim filtrem. W kawiarniach widać ludzi z krótkim rękawem, zerkających w stronę złotej kuli, ale na ogół są to zagraniczni turyści... 

Dzięki tej przezorności i ostrożności w korzystaniu ze słońca, to nie w Hiszpanii występuje najwięcej przypadków zachorowań na raka skóry. ( Kraje o najwyższym współczynniku zachorowań na raka to Skandynawia i Niemcy.) Od dziecka każdy Hiszpan uczy się, że z tym ciałem niebieskim należy postępować roztropnie. Obficie smarować się kremami, nie wychodzić latem z domu w godzinach największego skwaru, pić dużo wody i nosić kapelusz. Prawie nigdy też nie widziałam "spieczonych na raka" Hiszpanów. Ludzie opalają się z głową. Za to widok czerwonego jak burak Szweda czy Anglika jest, w lipcu na plaży, jak chleb powszedni... 



I ostatni fakt: Słońce, w odpowiedniej dawce ( od 10 minut do 1 godziny dziennie), poprawia humor, poprawia odporność organizmu, reguluje wytwarzanie melatoniny (hormonu snu), pomaga w leczeniu niektórych chorób skóry, takich jak trądzik. 

Oczywiście słońce nie rozwiąże wszystkich naszych problemów, ale niewątpliwie sprzyja nie wyolbrzymianiu ich. Spacer po parku, w piękny słoneczny dzień, jest najlepszym lekarstwem na wszystkie smutki. 




* Piosenka zespołu Los Diablos https://www.youtube.com/watch?v=nXCVkGvFo4Y

wtorek, 14 listopada 2017

5 mitów dotyczących Hiszpanii

Ileż to razy słyszałam zachwycających się Hiszpanią turystów: Ach, tu jest jak w raju. Raj jest wszędzie, gdzie są wakacje, a my beztrosko pijemy sobie drinka z palemką. A kraj, jak to każdy kraj, ma swoje wady i zalety. Choć zawsze powtarzam, że Hiszpania na odpoczynek jest miejscem idealnym. Każdy znajdzie coś dla siebie, góry, morze, wsypy, pustynie, lasy, wszędzie dobre jedzenie i mili ludzie.

Co zatem ze stereotypami?

1. W Hiszpanii jest zawsze gorąco.

Nieprawda, zimą jest naprawdę zimno, zwłaszcza w centrum i w górach, pada śnieg, istnieją przymrozki. Choć każdy region jest inny, np. w ARANJUEZ (pod Madrytem), w którym mieszkam, w styczniu nad ranem dochodzi nawet do minus 8 stopni. W dzień zawsze jest dużo cieplej, nawet +15, ale rano lepiej ubrać czapkę i rękawiczki. Śmieszy mnie, jak widzę w grudniu, w Madrycie, turystów w sandałach. Jedyne, czego się nabawią, to kataru... Ponadto bardzo zimno jest w hiszpańskich domach, ogrzewanie jest na tyle drogie, że używa się go oszczędnie, a w wielu mieszkaniach, zwłaszcza nad morzem, ogrzewania w ogóle nie ma. Niby nie jest zimno, bo temp. min. to 10 stopni, ale przy wietrze przestaje być miło. I choć dziwnie to zabrzmi, w żadnym innym miejscu nie zmarzłam zimą tak, jak w Hiszpanii nad morzem...



2. Hiszpanie są otwarci.

Zawsze powtarzam, że co innego być otwartym, a co innego być ekstrawertykiem. Niby to samo, ale jednak nie. Hiszpanie są na co dzień raczej pomocni, uśmiechnięci i dobrze nastawieni do świata. Na pewno życzliwi i sympatyczni, sprawia to wrażenie owej otwartości... Ale... tak naprawdę większość, zwłaszcza, w małym miastach, nigdy nie wyściubiło nosa poza swoje pueblo. Nie lubią się uczyć języków, przez co sami zamykają sobie okno na świat, ciężko ich też przekonać, że istnieje inne jedzenie poza hiszpańskim. Choć sporo się w tej kwestii zmienia, młodzi ludzie więcej podróżują niż ich dziadkowie, przez co są bardziej otwarci, ale nadal mentalność niektórych jest dość specyficzna. Łatwo tu o znajomych, kolegów, ludzi z którymi można iść na piwo i porozmawiać o głupotach, ale żeby się z kimś naprawdę zaprzyjaźnić, to już inna historia.

3. W Hiszpanii je się same ryby i owoce morza.

Kolejny mit. Znam dużo Hiszpanów, którzy ryb w ogóle nie lubią... Owoce morze są dość drogie, na pewno codziennie się ich nie je. Natomiast mięso spożywa się w każdej postaci i każdego rodzaju: świnie, owce, krowy, byki. Nic się tu nie zmarnuje, przysmakiem jest tu np. świńskie ucho czy byczy ogon. Ucha nie lubię, ze względu na chrząstki, natomiast gulasz z ogona jest jednym  z moich ulubionych dań. To tak naprawdę gulasz wołowy, z warzywami, duszony w winie, czasem z dodatkiem grzybów lub czekolady. Innym mięsnym daniem są skórki świńskie lub boczek (toreznos), chrupiące i bardzo kaloryczne. W Katalonii spotkałam się z sałatką z szynkami i kiełbasami, a w regionie Soria (gdzie jest zimno i ciało aż się samo prosi o kalorie) z ogromną ilością wszelkiej maści skórek i boczków. Hiszpania, to chyba jedyny kraj, w którym je się grillowane flaki.  Zarajos - typowe danie dla regionu Cuenca
- jelita jagnięce, marynowane, a następnie zwijane na patyk jak szaszłyk, smażone lub pieczone w piecu.



4. Siesta - spanie po południu

Byłoby cudownie, gdyby ten mit okazał się prawdziwy i dałoby się spać w ciągu dnia, ale tak nie jest. Siesta- czyli przerwa w pracy w godz. 14.00-17.00 służy tak naprawdę temu, żeby pójść do domu i zjeść obiad. Pół biedy jak ktoś mieszka blisko miejsca zamieszkania, ale jak trzeba gdzieś dojechać? Jest to strata czasu. Rozumiem jeszcze, że tak funkcjonują sklepy, ale robić nawet godzinną czy dwugodzinną przerwę w biurze, nie ma zbytniego sensu. Hiszpania słynie z długiego dnia pracy, ale (niestety) z bardzo niskiej efektywności. Przerwa na śniadanie, przerwa na obiad, ludzie zamiast się skupić na robocie, są rozproszeni... 

5. Korrida, palmy i flamenco

Z tymi trzema rzeczami często kojarzy się ten kraj. Palmy są, ale nie wszędzie, w środkowej Hiszpanii ciężko je znaleźć, jeśli ktoś lubi to drzewo, to polecam Andaluzję i wybrzeża (nie północne). Korrida- to w tej chwili dość kontrowersyjny temat, coraz więcej miast odchodzi od tej barbarzyńskiej tradycji, choć nadal ma wielu zwolenników, zwłaszcza w Andaluzji. Regularnie organizowane są protesty przeciwko walce byków, dla wielu Hiszpanów nie jest to tradycja, a zwyczajna rzeź... Flamenco- i znowu polecam Andaluzję, żeby je zobaczyć, znajdują się tam najlepsze szkoły tańca, co za tym idzie, można tam popatrzeć na najlepsze występy. Andaluzyjczycy mają coś w sobie, że lubią śpiewać, nucić, siedzieć sobie z gitarką i grać. Jesteś w barze, pijesz wino i nagle ktoś sam z siebie, zaczyna tańczyć... i nie trzeba specjalnie szukać koncertu. 

czwartek, 2 listopada 2017

gotycki cmentarz w Comillas

Deszcz, jesienna słota, zbutwiałe liście- nie brzmi zachęcająco... Ale jeśli ktoś lubi zwiedzać cmentarze, to listopad jest chyba najlepszą na to porą. Blask świec, posągi, ciemność- przypominają nam, że nic nie trwa wiecznie. 

Jednym z najciekawszych cmentarzy, jakie widziałam, jest cmentarz w miejscowości Comillas ( w regionie Cantabria), na północy Hiszpanii. 
Położony na samym wzgórzu, widać go z każdego punktu miasta, a z samego cmentarza rozpościera się piękny widok na morze. 



Został zaprojektowany i zbudowany w 1893 roku, na ruinach XV w. kościoła, przez modernistycznego architekta Lluisa Domenecha i Montanera. Można powiedzieć, że jest w stylu gotyckim, na który wtedy panowała moda. Punktem charakterystycznym cmentarza jest ogromny pomnik Anioła Zagłady. Monument robi niesamowite wrażenie, zwłaszcza jak przyjdzie się to miejsce oglądać w nocy. Klimat, który panuje w tej nekropolii jest naprawdę niesamowity, rodem z powieści gotyckich. Niejeden reżyser horroru nie powstydziłby się nakręcenia tu filmu. Zatem, jeśli przypadkiem będziecie na północy Hiszpanii, najlepiej w ciemny, listopadowy wieczór- warto się tu wybrać. 


 wzgórze i wejście na cmentarz,już z daleka widać pomnik Anioła Zagłady


Anioł Zagłady spoglądający na wszystko z góry


 grób z widokiem na morze...






czwartek, 26 października 2017

"A w knajpach zaczyna się picie" - kilka słów o tęsknocie

"Jesienią zawsze zaczyna się szkoła
A w knajpach zaczyna się picie
Jest tłoczno i duszno, olewa nas kelner
I tak skończymy o świcie" 

Pamiętam, jak co roku jesienią,w polskim radiu, grali często piosenkę T-Love- Warszawa. Wywoływało to we mnie jakąś dziwną tęsknotę. Pamiętam, dawno temu, moją drogę do znienawidzonego liceum i chęć, żeby najlepiej zamknąć się w tej knajpie, wśród zapachu skwaśniałego piwska, i wtedy jeszcze- papierosów. 
Gdy niedawno przeczytałam wywiad z Muńkiem Staszczykiem i dowiedziałam się, że pisał ten tekst w Londynie, na emigracji, jeszcze bardziej go polubiłam. W tym utworze jest esencja nostalgii za swoim miastem. Za starymi kątami. Za ławką, na której się umawiałeś w każdą środę, z najlepszym kumplem. Za smakiem piwa,  z zieloną etykietą. Za ulubionym lumpeksem. Zapachem miasta, jego przestrzenią. Energią, jaką ci daje. 

I wędrując po nim, w tej wyimaginowanej czasoprzestrzeni, myślisz, co byś zrobił, gdybyś tam teraz był. Tęsknisz nawet za parkiem, za deszczem. Za tym aromatem zgnilizny i stęchlizny. Za liśćmi przyklejającymi się do podeszwy butów. Za ponurymi spojrzeniami ludzi, towarzyszy niedoli, w te ponure dni. Za szukającymi usprawiedliwienia, w beznadziejnej pogodzie, słowami: No to co? Idziemy się napić? lub jeszcze bardziej uzasadnionym: W taką pogodę, to nic tylko iść do baru! 

Jesienią, pod koniec października, dni są coraz krótsze, a wszystkie tęsknoty coraz dłuższe, coraz bardziej lepkie, o zapachu deszczu i podstawki pod kufel z piwem. 



Tekst dedykowany kochanej Łodzi, pieprzonej Łodzi. 

wtorek, 26 września 2017

miłość

Maj.Telefon. Od osoby, od której nigdy bym się go nie spodziewała, bo na co dzień nie rozmawiamy ze sobą.
-Coś się stało w miejscu, gdzie pracuje Enrique, znowu pożar. Wszystko z nim w porządku?
Zmroziło mnie, kolejny pożar wydaje mi się surrealistyczny.
-Na pewno nic poważnego, może to nie jego firma, nie ma się, co z góry martwić. Zaraz do niego zadzwonię, bądź spokojna.
Wiem jednak, że jeśli coś się tam paliło, to u nich. Dzwonię. Nie odbiera. Dzwonię drugi i trzeci raz. Cisza. Dzwonię na komórkę służbową. Odbiera kolega. Źle. Na chwilę tracę zimną krew i nie wiem co mówię, ktoś po drugiej stronie pyta się czy go słyszę, ja słysząc go, mówię że nie. I tak trzy razy. W końcu biorę się w garść.
-Co się znowu dzieje? Był u was pożar, gdzie jest Enrique?
-Tak, był wybuch, ale nikomu nic się nie stało, E. ma trochę poparzone plecy,czeka na karetkę. Poinformuję cię do jakiego szpitala go przewiozą.

Stoję w samym centrum Madrytu i mam wrażenie, że śnię znów ten zły sen o pożarze, że zaraz się obudzę. To już trzeci pożar, który przeżywam na własnej skórze.

Dzwoni telefon, wiem już, gdzie mam jechać, idę do pociągu, droga dłuży się, ale jestem dziwnie spokojna. On żyje, tylko trochę się poparzył. Na stacji czeka na mnie przyjaciel, jedziemy razem do szpitala.

E. leży na intensywnej terapii na oddziale poparzonych. Czeka aż go opatrzą, my czekamy, żeby wejść. Pozwalają nam wejść, nie opatrzyli go jeszcze. Twarz osmolona, ale w porządku, plecy to wielkie bąble, a z rąk zwisa skóra. Najbardziej zmartwiły mnie te ręce. E. w szoku i pod taką ilością narkotyków, że wydaje się nawet zadowolony i uśmiechnięty. Rozmawiamy, żartujemy. Musimy wyjść, bo jedzie na zabieg i założenie opatrunków. Bombarduje mnie tysiąc telefonów: jak się czuje, co się stało, czy można go odwiedzić. Wszystkim powtarzam to samo, jak automatyczna sekretarka. Jest mi już obojętne, co mówię, niektórych telefonów nie ma siły odebrać. 

Znów pozwalają nam wejść do niego. Wygląda jak mumia, od pasa w górę obandażowany, gada różne bzdury, ale humor mu dopisuje.

Kolejne dni płyną swoim szpitalnym  rytmem, rozmowa z lekarzem, nakarmienie chorego, spanie. Nie miałam pojęcia jak męczący jest szpital, wychodzisz z niego tak wykończony, że jedyne co daje ukojenie, to sen, o ile możesz spać. Nikt nie pyta jak się czujesz, wszyscy pytają o chorego.

Wchodzisz na oddział poparzonych, który przypomina scenę z horroru. Większość ludzi leży nieprzytomna, niektórzy w stanie śmierci klinicznej. W końcu można się do tego przyzwyczaić, jak do wszystkiego. Na intensywnej terapii są lepsze i gorsze dni. Najgorsza jest bezsilność. Kiedy widzisz jak bardzo ktoś cierpi, a nie możesz mu pomóc. Jak zwija się z bólu i płacze, albo jak trzęsie się z 39 stopniową gorączką i z podejrzeniem infekcji. Albo jak nie chce jeść, bo jest taki słaby, a ty, chcąc nie chcąc, go do tego zmuszasz. W środku aż cię skręca patrząc na to wszystko, masz ochotę po prostu się wyrzygać, długo i dokładnie. A tu codziennie trzeba wziąć się w garść, wstać, zjeść, umalować i być w dobrej formie.

Słuchanie historii innych ludzi, niewiele pomaga, choć mają gorzej, choć bycie przytomnym na intensywnej terapii, to szczęście. Co jakiś czas pojawiają się bardzo czarne myśli, a co by było gdyby... Gdyby nie uciekł w porę... takie myśli są niebezpieczne, bo powodują, że kręci ci się w głowie i spadasz w przepaść, atakuje cię przeraźliwy lęk, wciąga cię niczym wir, za każdym razem trudno jest wrócić do normalnego świata, normalnego myślenia. Choć z tygodnia na tydzień lęk jest coraz mniejszy, oddala się gdzieś. Nie ma czasu w nim tkwić, za dużo rzeczy jest teraz do zrobienia. 

Czerwiec. W domu, po prawie miesięcznym pobycie. W końcu dom. Jest wszystko, oprócz morfiny i jej pochodnych. Boli go brzuch, źle je, trzy noce z rzędu nie śpi. Szuka winny we mnie. Ja też nie śpię, boli mnie brzuch, ale z nerwów. 

Cały miesiąc upływa pod znakiem zmiany opatrunków, nadal trzeba jeździć do lekarza, co 2 dni. Goi się dobrze. Teraz nieznośne jest swędzenie, na które jedyne co, to dają leki antyhistaminowe. I bezsenność. Jak spać na plecach, które są wielką, gojącą się raną? W dodatku jest gorąco, cholernie gorąco, już w czerwcu. Bandaże co chwilę się przesuwają, nie wiadomo jak się ułożyć. Popraw mi gazę, popraw mi bandaż. Dni upływają pod znakiem pracy pielęgniarskiej, najgorsze, że twój dyżur trwa 24 h i nikt ci w niczym nie pomoże. Jesteś sam, ty i pacjent. Popraw mi gazę, przesunął mi się bandaż, boli mnie ucho, swędzi mnie ręka, boli mnie brzuch. Zeskrobywali mi strupy z ręki, zeskrobywali mi strupy z ucha. Słuchasz tego i już nic nie mówisz, bo co możesz na to poradzić... Jesteś nie mniej zmęczony niż chory. 

Te małe awanturki, że źle umyłaś mu głowę i zmoczył się bandaż przy uchu, że nic z tego nie rozumiem, bo to nie ja jestem pokrzywdzona. Milczę, wychodzę z pokoju, płaczę, płaczę ze zmęczenia. Jak to możliwe, że ktoś, kogo kochasz zaczyna ci brzydnąć, po prostu nie możesz już na niego patrzeć. A tu trzeba trwać, pomóc, zrobić obiad, zmienić prześcieradła, umyć, posmarować kremem. Wszystkie czynności przestają być pozbawione jakiejkolwiek intymności, jesteś ty i mężczyzna, który narazie nie jest mężczyzną, ale chorym człowiekiem. 

I dziękuj Bogu, iż to chwilowe, to nie śmiertelna choroba, ani choroba przewlekła. Nie jesteście skazani na siebie przez wiele lat. Czy kiedykolwiek zastanawiałeś/aś się nad tym co by było, gdybyś musiał się zastosować do formułki : I że cię nie opuszczę w zdrowiu, ani w CHOROBIE? Prawda, że to łatwo jest wyklepać, powiedzieć jak wszystko jest w porządku, jesteście młodzi i piękni.  I zdrowi. Czy kiedykolwiek zdarzyło ci się ocenić kogoś, kto po prostu nie wytrzymał i zostawił swoją chorą żonę/męża/matkę/ojca, bo nie miał już siły się nim zajmować? Patrzeć na jego ból, cierpienie i słuchać żalu do całego świata, nie wyłączając ciebie samego? Że tak naprawdę, najlepiej by było, gdybyś sam był chory i cierpiał tak samo jak on. Czy przyszło ci do głowy nazwać kobietę dziwką, bo zdradza swojego chorego męża, bo od czasu do czasu potrzebuje pobyć z mężczyzną, a nie z kaleką? 

Może gdzieś tam, kiedyś, w odległej galaktyce myślałaś, że przyjdzie taki dzień, w którym on/ona będzie stary  i trzeba będzie mu pomóc umyć głowę, nogi i dupę. Ale nie myślisz o tym jak masz 30 lat, bo jesteś piękny i młody, choroba cię nie dotyczy, ani starość, ani bezradność. To jest sajens fikszyn. A tu nagle, z dnia na dzień, łubudu - znajdujesz się w sytuacji, gdzie nie wiesz jak się nazywasz, jesteś chory, bardzo chory, od najbliższych godzin zależy czy w ogóle przeżyjesz, choć lekarz powtarza, że twój stan jest stabilny. Na szczęście jesteś tak naćpany, iż nie zdajesz sobie do końca sprawy z tego, ale twoi bliscy tak. I to im robi się kula w żołądku, której nie sposób się pozbyć. Nie można jej nawet wyrzygać. Z dnia na dzień możesz stracić wszystko, nawet urodę. To dlatego zmiany opatrunków na oddziale poparzonych są tak bolesne, bo chcą ci uratować rękę, twarz, żeby nie było blizn. I zagojoną skorupę zdrapują szczotką.

Lipiec. Sierpień. Wrzesień. Powoli wraca normalność. Po niektórych ranach nie ma już śladu, inne dobrze się goją, powoli skóra staje się znów biała. Trzeba tylko unikać słońca i smarować się kremami przez cały dzień, poza tym wszystko w porządku. Wróciła wręcz nuda, względny spokój, zdrowy sen. Radość. Tylko do dziś budzę się z bólem szczęki i pięści, odruchowo zaciskam zęby oraz pięści, ciągle gotowa do walki. O tych, których najbardziej kocham.

środa, 6 września 2017

wrzesień- najlepszy czas na przyjazd do Hiszpanii

Nastał wrzesień, z całą swoją łagodnością i aromatem dojrzałych jabłek, pomidorów i jeżyn, które są za słodkie nawet na likier. Wiosna minęła w czterech ścianach i pozostawiła bardzo gorzki posmak, sprawiła, że już nie lubię maja, chyba nigdy więcej go nie polubię. A lato, jak to lato, zbyt gorące, ale też zbyt krótkie jednocześnie, a przynajmniej w tych chwilach, gdy na świat spogląda się z perspektywy piasku na plaży.Czas powrotu do rutyny, codziennych zajęć, pracy. Lecz też czas fiest, świąt patronów miasta, uroczystości w stylu dożynek...
  


Wrzesień i początek października, to zdecydowanie najlepszy okres na przyjazd do Hiszpanii, zarówno nad morzem jak i w mieście jest przyjemnie. Wciąż jest ciepło, ale już nie gorąco. Na plaży nie ma dzikich tłumów, a w mieście żaru. Ceny też są znacznie bardziej korzystne niż np. w sierpniu. Loty i hotele mogą być nawet o połowę tańsze. Miasta powoli wkraczają w swój codzienny rytm, dzieci szykują się do szkoły, a w knajpach zaczyna się picie, jak śpiewał Muniek Staszczyk. Można podpatrzeć życie mieszkańców, które wraca do swojego powakacyjnego rytmu. 

A zatem? Zapraszam do Hiszpanii, nie tylko w upalny sierpień, ale przede wszystkim we wrześniu!


poniedziałek, 5 czerwca 2017

Cztery wiersze o goryczy

Smoła

Kleją mi się rzęsy
ciężkie od smoły
jestem tak zmęczona, 
że nie mogę otworzyć oczu.
Nie chcę dziś na Ciebie patrzeć,
choć bardzo Cię kocham
kleją mi się rzęsy
ciężkie od smoły.


Półka

W lewo, w prawo
z góry na dół
z dołu w górę.
Ciąży mi głowa 
jak piłka lekarska
jakby ważyła ze 100 kg.
Pomysły zatykają mi czaszkę
sklejają się złącza
jak płatki sezamowe.
Myśli kotłują się
jak chmury przed burzą.

W lewo, w prawo
w górę, w dół

Zdejmuję głowę 
odkładam ją na półkę.
Śpię spokojnie
nie męczą mnie dziś koszmary.


Skrzydła

Odpinam dziś skrzydła,
przecieram pióra
i chowam je do szafy.

Nie lecę, spadam.

I choć wiem, 
że upadek będzie bolał
muszę skoczyć.

Tak po prostu, po ludzku.

Spadam na dno 
piekła.

Szarymi ulicami biegną sieroty.
Ludzie bez marzeń
z dnia na dzień
łyk piołunu od poniedziałku do piątku
łyk wiśniówki w sobotę.

Pęcherze, rany, blizny.
Ropa w miejscu skrzydeł.

Jeszcze tylko tydzień.
Nie mogę być dobrym aniołem
nie rozumiejąc ludzi.

Smaruję ramiona hydrokortyzonem.
Doklejam skrzydła
już nie pasują...


Beczka

Wrzucili mnie do beczki,
a może sama spadłam,
nawet nie zauważając kiedy.

Kręcę się w kółko,
wciągnęły mnie wiry.
Kręci mi się w głowie
jak na karuzeli.

Jestem w beczce,
z której ciężko się wydostać.

I nic by nie stało na przeszkodzie,
żeby na zawsze tu zostać

ale to beczka z dziegciem.


2.06.2017 ARANJUEZ





poniedziałek, 24 kwietnia 2017

Nie lubię poniedziałku! - o niemotywacji

"Wszystko mogę." "Zaczynamy nowy, wspaniały tydzień." "10 rzeczy, które będę robić w tym tygodniu." Takie hasła i inne, podobne, krążą w sieciach społecznościowym w poniedziałkowe poranki. Zwłaszcza w tzw. grupach wsparcia. Wszyscy się wzajemnie motywują, do pracy, do działania, do podejmowania nowych wyzwań. 

Poniedziałek wydaje się być dniem najcudowniejszym z całego tygodnia. Moc energii płynie z każdej strony, niczym strumień świadomości. A ja się tak po ludzku zastanawiam, czy my naprawdę w to wierzymy? Że ten dzień jest magiczny, i nagle, w poniedziałek mogę wszystko? Schudnę, znajdę nową pracę, posprzątam szafę i upiekę ciasto. 

Chyba rzeczywiście lepiej starać się motywować niż narzekać od rana, ale ile w tym jest prawdy, a ile zmuszania się do nowo tygodniowej rzeczywistości. Ile dosypywania cukru do dziegdziu? Będę szczera, ja nie lubię poniedziałku, po prostu. Może nawet nie tyle, co nie lubię, ale wolę zdecydowanie piątek, piątek, piąteczek, piątunio. Wolę też sobotę i nawet czwartek. Ale poniedziałek... no cóż. Po weekendzie, gdzie spędzasz czas jak chcesz i z kim chcesz, szara, poniedziałkowa rzeczywistość, mnóstwo rzeczy do zrobienia, niekoniecznie przyjemnych. Ależ nie! Nowe wyzwania, nowa energia. Jestem przekonana, że u niektórych myśl o nowym wyzwaniu kończy się wraz z pierwszym dźwiękiem wrzeszczącego budzika. Wystarczy spojrzeć na twarze ludzi w autobusach  w piątek i w pierwszy dzień tygodnia. Mowa ciała, we wszystkich językach wyglądająca tak samo...



Gdzie zatem ta moc, ta radość, ta wiara w siebie? Jest zapewne jedna grupa, która owszem, cieszy się z poniedziałków. Rodzice. Po całym weekendzie  z dziećmi, chwila ciszy w pracy może być kojąca... Wtedy tak, lubimy ten dzień, a przynajmniej chociaż troszkę.  Nie dołączę zatem do entuzjastów tego dnia. Po prostu go nie lubię, choć ma on swoje plusy, jak powrót do rutyny treningowej. Lubię sport, a w niedzielę daję odpocząć swoim nogom. Także, jednak tak, jest coś pozytywnego. Lecz nie wierzę, że nagle zaczniemy coś robić z uśmiechem na twarzy i podejmiemy 10 wyzwań. Pracować nad sobą trzeba codziennie, nie tylko w poniedziałek, nie tylko od nowego miesiąca czy roku. 

Statystyki mówią, iż jest to najmniej produktywny dzień w pracy. Ludzie są ospali, mało aktywni i rozkojarzeni. Czynności wykonują wolniej i z większym trudem. Jeśli ktoś chce podjąć nowe wyzwania, zmienić swoje życie, wierzyć w to, że wszystko się da, może lepiej zacząć od wtorku... 

Przepraszam, ale ja nie lubię poniedziałku, tak po prostu.