czwartek, 24 września 2015

polędwiczki z dzika

Powoli lato dobiega końca,jeszcze czuć je w smaku pomidorów, widać w opaleniźnie. Choć w dzień jest gorąco, to noce są chłodne i jesienne. Zawsze tak szybko zleci,  a potem następuje długa i nudna zima. Nie przekonuje mnie wizja kominka,herbatki i śniegu. Zdecydowanie wolę parne noce,  mojito, zapach morza i szum fal. Choć czerwiec, lipiec i połowę sierpnia przeklinałam na czym świat stoi, bo ukochane lato było piekielnie gorące, to i tak dopadała mnie jakaś przedjesienna nostalgia. Summertie sadness jak śpiewa jedna z amerykańskich piosenkarek. Za to w sobotę byłam na weselu i śmiać mi się chce jak sobie je przypomnę, czasem tak niewiele trzeba,aby sobie uświadomić, że ma się szczęście. Szczęście w postaci normalnych przyjaciół na przykład.

Ślub dziewczyny z Katalonii z chłopakiem z Asturias. Większość gości Katalończycy. Mam ochotę napisać coś, co nie przystoi, ale samo mi się nasuwa: snoby albo prościej "wyższa pierdolencja". Ślub wzięli kilka dni wcześniej,więc goście uczestniczyli w samej ceremonii weselnej. Zaczęło się od czekania na dwie osoby, które sporo się spóźniły. 90 osób musi czekać na dwóch gości. Gdyby to była moja uroczystość, nie czekałabym. W końcu przybyli, zatem czas na przemowy. Siostra pana młodego: A właściwie,to nie musieli brać ślubu,mieszkali ze sobą i żyli,ślub nie był im potrzebny. Myślę sobie: a co to za głupi komentarz... Następna przemawia przyjaciółka panny młodej,dowiadujemy się, że świeżo upieczona żona zabroniła na wesele przychodzić  z dziećmi. Takich rzeczy się nie zdradza, a swoją drogą jak się ma przyjaciół, którzy mają dzieci, to nie wypada zabraniać przychodzenia im z ich pociechami... Na końcu przemawiał przyjaciel młodego, jedyny normalny,moim zdaniem. 

Po części oficjalnej,nastąpiła ta nieoficjalna, a najbardziej oczekiwana: jedzenie i picie. Koktajl, czyli drobne przekąski przed daniem właściwym, były bardzo smaczne, aż żałuję, że nie zjadłam więcej, bo kolacja była skromna. Ziemniak z sosem pieczarkowym, a na drugie polędwiczki , które miały być z dzika, a były ze zwykłej świni. Za to dowiedziałam się, iż panna młoda miała szpilki jednego z bardziej znanych projektantów, goście mogą zjeść świnię. Nie czepiałabym się cudzych butów, bo to w czym się staje na ślubnym kobiercu, jest prywatną sprawą, ale jeśli się to podkreśla i tym chwali... podczas gdy na stole zamiast dzika, leży świnia... złośliwość nasuwa się na usta. 

Młoda żonka zajmuje się profesjonalnie modą, zdaje się , że wiele jej koleżanek też. Suknie zaproszonych kobiet były bardzo ciekawe. Od świetnie zaprojektowanych strojów, za które trzeba zapłacić miesięczną pensję, po sukienki, w których,jak się wyraziła moja koleżanka: nie poszłabym nawet po ziemniaki do sklepu. Najciekawiej prezentowała się dziewczyna w różowych włosach,a'la kucyk Pony, do tego dobrała sobie wściekle fioletową suknię,dzięki czemu zyskała ksywkę lombarda (hiszp. kapusta czerwona). Oraz Myszka Miki, czyli całkiem fajnie ubrana kobieta z ogromną, czarną wstążką na głowie. 

Rzadko mi się zdarza nudzić się gdziekolwiek, a już tym bardziej na weselu, ale z całym tym katalońskim towarzystwem wynudziłam się jak mops. Nie dało się tam z nikim porozmawiać. Najnormalniejsi byli przyjaciele pana młodego, ale upili się tak szybko, że nie było szans na nic. Często się słyszy jacy to otwarci są Hiszpanie, a ja po 4 latach mieszkania w tym kraju, powiem, że nie wszyscy. Co więcej , uważam, że są bardzo hermetycznym narodem. Zakochanym w samym sobie i w swoim kraju, co akurat się chwali, bo dzięki temu są szczęśliwym narodem. 

Najsympatyczniejszym gościem okazał się ... Anglik. Właściwie jedyna osoba, z którą szczerze pogadałam. Anglik bardzo krytykował pracę w Hiszpanii i marnotrawstwo czasu na Półwyspie Iberyjskim. Zresztą po 4 latach mieszkania w Madrycie, wyprowadził się do Londynu. Nigdy jeszcze nie byłam na weselu, które nie tylko mnie wynudziło, a jeszcze skłoniło do nieciekawych refleksji na temat gatunku ludzkiego. Cóż, na wesele z Katalończykami nikt mnie już nie namówi! 

I jeszcze jedno na koniec tego złośliwego tekstu, w łazience dla kobiet panna młoda zostawiła koszyczek z przyborami do pielęgnacji typu: pilniczki, plastry, dezodorant, podpaski i szczotka do włosów. Nad ranem nie było ani pilniczków, ani szczotki do włosów, ani dezodorantów. Ciekawe, komu były tak bardzo potrzebne, że wziął je ze sobą. A może ktoś za dużo wydał na markowe buty i zabrakło mu pieniędzy na dezodorant?





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz