Pokazywanie postów oznaczonych etykietą życie zagranicą. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą życie zagranicą. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 4 grudnia 2018

Żałuję, że mnie tam nie ma...

Są takie dni, że jestem tu tylko ciałem, duchem jestem gdzie indziej. W ojczyźnie. W rodzinnym mieście. Pod starym trzepakiem obok domu rodziców.

Mieszkanie poza swoim krajem ma swoje ciemne strony, o których rzadko ci ktoś powie i nie zrozumiesz tego, dopóki sam nie zaczniesz żyć takim życiem. 
W dni powszednie nie zastanawiasz się nad tym, bo nie ma ani czasu, ani potrzeby. Gorzej, gdy nadarzy się jakaś specjalna okazja. Święta, urodziny, imieniny, rocznice. Wesela, pogrzeby. Nie zawsze można wsiąść w samolot i być na miejscu. Ze względu na odległość, brak czasu, brak pieniędzy. 



To ciągłe wybory między czymś ważnym, a ważniejszym. Między tym, kto się na Ciebie obrazi, a kto bardziej cię zrozumie. Różne wydarzenia przeciekają ci przez palce i jedynie niemyślenie o nich sprawia, że nie czujesz się źle. Urodziny mamy, urodziny siostry, Dzień Matki, Dzień Babci. Rocznica ślubu, ślub, na który nie dasz rady przyjechać. To jednocześnie smutek, wyrzuty sumienia jak i czasem złość. Złość, bo ktoś oczekuje przeprosin czy usprawiedliwienia. Bo kogoś zawiodłeś. Nieważne, że chodzisz w takie dni jak zombie, bo na odległość nic nie możesz zrobić. 

Nie uściskasz babci, która kończy 85 lat i nie wiadomo jeszcze, ile razy będzie świętować swoje urodziny. Nie pójdziesz do kawiarni z mamą, ani w Dzień Matki, ani w jej urodziny, ani nawet w zwykły weekend. Ba, nawet się z nią nie zdążysz pokłócić, obrazić, przeprosić. Nie da rady być przy dziadku w dniu jego operacji, ani nawet tydzień po. Nie możesz być z przyjaciółką, gdy rodzi się jej pierwsze dziecko, ani gdy innej, ciężko chory syn, leży w szpitalu. Nie upijesz się z przyjacielem z okazji jego awansu, ani nie przytulisz go, żeby pocieszyć po śmierci ojca. 

I choć twoje życie jest już daleko od tego, co tam... to pewne rzeczy się nie zmieniają. Ludzie bliscy są bliscy nadal albo nawet ważniejsi, bo dopiero dystans uświadamia ci, jak bardzo są istotni. Walczysz z tęsknotą, wyrzutami sumienia i jednocześnie masz prawo do życia tam, gdzieś chcesz, z kim chcesz i jak chcesz. 



Do tego dochodzi dziwny sposób rozumowania niektórych ludzi. "Mieszka za granicą, to na pewno ma lepiej." Więcej zarabia- w przypadku Szwecji. Ma lepszy socjal- w przypadku Anglii. Ma więcej słońca- w przypadku Włoch. "Wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma." Jak ktoś kiedyś mądrze powiedział... 

Z jednej strony to miłe, gdy ktoś pyta się ciągle, kiedy przyjedziesz, a z drugiej strony, to równie miłe jak ktoś pofatyguje się, żeby cię odwiedzić albo przynajmniej zadzwonić. (W Europie nie ma już praktycznie roamingu!) Samoloty latają w obie strony dokładnie tak samo. I jeśli to ten sam kontynent, ceny też nie są horrendalne. 

Mijają lata i zarówno tu jak i tam, czujesz się jednocześnie u siebie i nie u siebie. Czasem jesteś tu tylko ciałem, a gdzieś tam, w odległej galaktyce duchem.

poniedziałek, 1 września 2014

3 lata w Hiszpanii

Pamiętam jak ciągle śniłam sen: pakuję walizki i nie udaje mi się zdążyć na samolot, odjeżdżają pociągi, wszystko ucieka mi sprzed nosa. Po trzech miesiącach koszmar przestał mnie dręczyć.

To się stało naprawdę, z tym, że nic nie uciekło, spakowałam się i wsiadłam w samolot  z biletem w jedną stronę. W sierpniu minęły trzy lata odkąd tu mieszkam.  Czas płynie coraz szybciej, przecieka  przez palca jak woda, nic nie jest w stanie tego zmienić.

Nigdy nie żałowałam swojej decyzji, choć siedzenie w jednym miejscu zaczyna mnie męczyć. Stabilizacja. Dla niektórych, to coś upragnionego, ale raczej nie dla mnie.

Właściwie, to wreszcie mogę napisać, że czuję się jak u siebie w domu. Czuję i jestem u siebie. Denerwuje mnie tu tyle spraw, począwszy od premiera, a na ludziach nie mówiących „dzień dobry” kończąc, że naprawdę stałam się 100% obywatelem Hiszpanii.

Jednocześnie naprawdę lubię ten kraj, przede wszystkim za poczucie wolności, które daje. Media nie bombardują tu informacjami o papieżach, kościołach, religii. Wiara każdego jest jego prywatną sprawą, nikogo to nie obchodzi. Nie ma wpływu na życie, na pracę, na ustawy w sejmie.  Nie ma też dyskusji ze słowem „gej” w tle. O orientacji seksualnej drugiego człowieka również się nie rozmawia. A już niedopuszczalne jest obrażanie kogoś z tego powodu. Mówię o debatach publicznych, co się mówi na prywatnym spotkaniu, nawet jak jest to niepoprawne politycznie, to już inna sprawa. Choć również prywatnie nikt się tym specjalnie nie emocjonuje. Oddycha się czystym powietrzem, ten smrodek kościelny, ta stęchlizna „dydaktyczna”, nie istnieje.  

Lubię ten kraj także za jego różnorodność. Pod względem geograficznym: deszczowa i chłodna północ, suche jak pieprz centrum , śródziemnomorskie klimaty na całym wybrzeżu wschodnim oraz mała pustynia na południu. Plus oczywiście wyspy  i każda ze swoim mikroklimatem. Hiszpania jest piękna. Naprawdę. Dzięki temu tutejsza kuchnia jest tak bogata, w menu hiszpańskim znajdziecie wszystko począwszy od gazpacho na gorące dni, poprzez wszelkiego rodzaju ryby, owoce morza, mięsa, a na zwykłej fasolowej kończąc. Hiszpanie z każdego dania potrafią zrobić małe dzieło sztuki.

Dwie najważniejsze rzeczy, za które kocham Półwysep Iberyjski: szacunek do tradycji, przejawiający się w specyficzny sposób, w postaci fiest, nie rocznic smutnych i wzniosłych, lecz obchodzenia świąt  w sposób najbardziej radosny z możliwych. (Za wyjątkiem Wielkiego Tygodnia, to jedyne święto obchodzone bardzo uroczyście, podniośle.) Fiesty, których tradycja sięga nieraz XVI w. a przetrwały do dziś. Najbardziej dziwaczne mogłoby się zdawać. Palenie woskowych kukieł, oblewanie się litrami wina czy procesja pijacka. Ważne by być razem i cieszyć się chwilą, przyjaciółmi i życiem.  Drugą rzeczą są sami ludzie, normalni ludzie, jak pani, co sprzedaje majtki na rynku, jak listonosz, pan z rybnego, barman, kelner. Ludzie zwyczajnie mili, uprzejmi, uśmiechnięci, nie narzekający na wszystko, a mający, JAK KAŻDY, sporo problemów. Ciągle nie mogę przyzwyczaić się do uśmiechu. Do tego, że jest niedziela, idę kupić mięso na grilla i facet nie narzeka na pracę w niedzielę, ale z uśmiechem od ucha do ucha, kroi dla mnie kiełbasy.



Hiszpania nie jest jednak rajem. Nie brakuje chamstwa, złodziei, bezmyślności, bezczelności. Nie jest to państwo, które pomaga swoim obywatelom w jakikolwiek sposób. Bezrobocie wciąż sięgające ponad 25% bez większych szans na zmiany, pensje niskie, umowy o pracę nic niewarte albo na niekorzyść pracownika. ( Dla przykładu koleżanka pracuje prawie 50 godzin tygodniowo, a umowę ma na pół etatu). Urlop macierzyński niecałe trzy miesiące, pomoc dla rodzin z dziećmi- praktycznie zerowa. Kredyty za mieszkania na fatalnych warunkach, jedne z najgorszych w Europie. Wiele, wiele innych spraw, o których nieraz pisałam i pisać będę, wolę jednak tutaj na tym poprzestać. Przez 3 lata nauczyłam się jednej ważnej rzeczy: optymistycznie patrzeć w przyszłość i mając do wyboru narzekanie albo chwalenie się tym, co dobre, wybieram to drugie.