czwartek, 22 maja 2014

rozmowy o pracę w Madrycie

Tak się składa, że w swoim życiu miałam dużo więcej rozmów o pracę niż samej pracy.  W różnych miejscach i w różnych językach. Jednak głupota  i ignorancja ludzi pracujących w hiszpańskim HR przebiła wszystko. Wynika to z tego, że nieraz na jedno stanowisko nadsyłanych jest 2000 CV? Czy z niskiej kultury osobistej? Czy bezmyślności? O co pytają na rozmowach kwalifikacyjnych w Madrycie? Poza standardowymi pytaniami o wykształcenie i doświadczenie, zawsze pytają czy mam samochód, tak jakby wszyscy musieli mieć samochód. Jako obcokrajowca pytają mnie o powód mieszkania w Hiszpanii i o pieniądze, choć nie zawsze. I gdzie mieszkam. Niestety to pytanie zawsze jest na moją niekorzyść, bo mieszkam daleko od Madrytu i od wszelakich miejsc potencjalnej pracy.  Co także zauważyłam większość osób ma podejście do ludzi jak do ograniczonych umysłowo, nie wiem z czego, to wynika. O czym świadczą pytania w stylu: a skąd znam j. angielski, a czy na pewno go znam. Panie mój miły, a spróbuj mnie przepytać po angielsku, to się przekonasz, że go znam. Ale miły Pan czy Pani sam najczęściej niewiele jest w stanie wydukać. (Niektórzy znają angielski, nie powiem, że nie, ale głównie pracownicy firm, nie pracownicy HR  )

Dlaczego zatem te rozmowy mnie wkurzają? Po pierwsze są rzeczy, o które nie powinno się pytać, a pytanie pada. Rozmowa tzw. grupowa, chłop się pyta: A co sądzicie o nacjonalizmie w Hiszpanii? Szczęka mi opadła, bo to naprawdę jest moja sprawa, a temat drażliwy. Oczywiście wiedziałam, że cokolwiek powiem, będzie źle i w rzeczy samej tak było. Osłabia mnie też pytanie : A co Pani myśli o tej pracy? A ja nic nie myślę, bo nic nie wiem, stanowisko tajne, nie wiem,  co to za firma, ani gdzie się znajduje, jedyne, co wiem, to że zarobki  zbliżają się do najniższej krajowej, a Pani mnie jeszcze pyta o samochód. Na benzynę wydawałabym 1/3 pensji… a za resztę bym jadała, spać mogłabym pod mostem. Potem kolejna rozmowa, dostaję maila od osoby, która podpisała się tylko imieniem, nie nazwiskiem, okazuje się, że Pani jest Polką. Nie przyznała się do tego, dopiero jej szef mi to powiedział. Czy Pani ta myślała, iż skoro jestem Polką tak samo jak ona, to błagać ją będę o przyjęcie do pracy? Jej szef też mnie osłabił mówiąc, że mogłabym płynniej mówić po hiszpańsku. Zaczęłam się śmiać, bo znam swoje słabe strony, ale po hiszpańsku mówię i piszę płynnie, ba, czasem  nawet łatwiej jest mi coś powiedzieć po hiszpańsku niż po polsku, bo mieszkam to już 3 lata i posługuje się tylko hiszpańskim na co dzień.   

Kolejna rozmowa, wchodzę, czekam na świętą krowę z HR pół godziny, bo jest zajęta. Już nic nie komentuję, ale w duchu szlag mnie trafia. Rozmowa z dwoma Paniami, już nawet nie pamiętam o co mnie pytały, w każdym razie firma wydawała się na tyle poważna, żeby wymagać od Pań maila czy telefonu po rozmowie. I tu miłe zaskoczenie, brawo dla Polaków, zadzwonił do mnie Polak, z którym miałam rozmowę przez Skype, z tej samej firmy, wyjaśniając dlaczego mnie nie przyjęli.  Gdyby ten Pan prowadził rekrutację na miejscu, na pewno by mnie przyjął, ale niestety.

Kolejna uprzejma osoba, dzwoni do mnie kobieta, rozmawiamy po angielsku,  wydaje się poważna i normalna, mówi, że prześle mi maila z warunkami pracy, czekam, nic nie wysłała. Kontaktuje się z nią, żeby się przypomnieć. Odpisuje mi Pan pytając o uczelnię i o osobę kontaktową, ja zdziwiona o co w ogóle chodzi oznajmiam, że uczelnię skończyłam w 2009 roku i nigdy nie studiowałam ani na Erasmusie, ani w Hiszpanii. Po 5 minutach dostaję odpowiedź z kolei od kobiety, że już sobie kogoś wybrali na to stanowisko. Grzecznie się pytam kogo, w sensie jaki profil osoby, żeby mieć to na uwadze  w przyszłości. Na co Pani mi odpisuje, iż nie musi mnie informować, nie musi mi nic pisać i to poufne. I tu się Pani myli, bo wszelkie procesy rekrutacyjne są jawne. Grzecznie, ale złośliwie odpisuję: Dziękuję za informację, są Państwo wyjątkowo uprzejmi.

Sytuacja z tego tygodnia, ostatnia, o której napiszę. Wysyłam CV na stanowisko tłumacza j. polskiego, dostaję odpowiedź na maila- ankieta do wypełnienia. Pytania o doświadczenie, miejsce zamieszkania etc. Ponieważ nie dostaję żadnej odpowiedzi, kontaktuję się z tą osobą z pytaniem jak idzie proces rekrutacyjny. Na co Pani pisze: Na razie mamy rozmowy z Włochami. Skontaktuję się  Tobą jak będę chciała. Napisała to w dość mało uprzejmy sposób, czego po polsku nie da się odtworzyć.


Otóż drodzy pracownicy HR, jesteście tylko pracownikami HR, można wymienić was na tysiąc innych pracowników HR, bo tak naprawdę jest to praca, która nie wymaga wielu kwalifikacji, ale wymaga jednej rzeczy – kultury osobistej, ale tego się nie da nauczyć na żadnej uczelni. Tego uczy życie.

środa, 30 kwietnia 2014

niełatwe macierzyństwo

Większość rządzących namawia kobiety do rodzenia dzieci, przynajmniej tak było w Polsce. W Hiszpanii już nic nie mówią, bo doskonale wiedzą, że przy tak wysokim bezrobociu hasło to będzie wyśmiane, mimo to dużo ludzi decyduje się na potomstwo.

Czy jest łatwo? Nie jest łatwo, nigdzie… ale w Hiszpanii naprawdę jest trudno, pomijając już, że ludzie nie mają pracy, pomijając, że dziecko, to ogromny wydatek, prowadzona jest polityka antyrodzinna moim zdaniem. Po pierwsze urlop macierzyński trwa tylko 20 tygodni. Potem albo masz szczęście i zostawiasz dziecko z dziadkami, idziesz do pracy, albo masz dużo pieniędzy- zatrudniasz opiekunkę, albo zwalniasz się z pracy i zajmujesz dzieckiem. Żal zostawić 3-miesięczne dziecko i iść do pracy na cały dzień,  a pracuje się po 10 godzin, bo godziny pracy w Hiszpanii są specyficzne, od 8.00 do 18.00, od 9.00 do 19.00, wliczając tę kretyńską przerwana obiad, która pół biedy jak trwa godzinę, ale jak trwa dwie albo trzy, a ty pracujesz, jak to często bywa, 40 km od miejsca zamieszkania, to  nie ma cię w domu cały dzień. Która matka ze spokojem może iść na cały dzień do pracy, wiedząc, że zostawia swoje maleńkie dziecko na 12 godzin pod czyjąś opieką.  Wcale niegłupim rozwiązaniem jest się zwolnić i brać zasiłek dla bezrobotnych przez kilka miesięcy, tylko co potem, gdzie do pracy pójść, jak dziecko się odchowa? Hiszpanki decydują się na pierwsze dziecko w wieku 31 lat, tak wynika ze statystyk. Biorąc pod uwagę niesprzyjające okoliczności, wcale mnie to nie dziwi.

Jeśli ktoś narzeka w Polsce na tzw. becikowe, które faktycznie jest małe, to pocieszę go, że w Hiszpanii nie dostaje się ani jednego centa jak urodzi się dziecko. Wyprawkę robią babcie, przyjaciele i koledzy z pracy. Zawsze podkreślam solidarność Hiszpanów, z której naprawdę mogą być dumni.

Do napisania tego tekstu skłoniło mnie świeżo urodzone potomstwo moich dwóch przyjaciółek hiszpańskiej i polskiej. Wniosek jest przykry: nie tylko nie ułatwia się kobietom decyzję o posiadaniu dzieci, ale jeszcze bardzo utrudnia. Chcecie mieć dzieci? Proszę bardzo, ale radźcie sobie sami.


Wielokrotnie oglądałam programy, w których rodzina prosi o pomoc dla swoich dzieci, o jedzenie, o ubranie. Dzieci w Hiszpanii naprawdę są głodne i nie są to wyjątkowe sytuacje, ale coraz częstsze zjawisko. Statystki mówią, że prawie 3 MILIONY dzieci jest niedożywionych!!! Tak przerażające liczby, to wynik bezrobocia. Nie ma pracy, nie ma pieniędzy, nie ma jedzenia.  Wizja utraty pracy, głodu w rodzinie jest teraz najlepszym środkiem antykoncepcyjnym. Chcecie mieć dzieci? To radźcie sobie sami. 

wtorek, 15 kwietnia 2014

Wielkanoc w Hiszpanii

Tradycje związane ze Świętami Wielkanocnymi w Hiszpanii nie mają zbyt wiele wspólnego z polskimi zwyczajami. Najbardziej typowe jest spakować walizki i wyjechać na małe wakacje, zwłaszcza, że to aż 4 dni wolnego, od czwartku do niedzieli. A w niektórych regionach od piątku do poniedziałku.(Madryt świętuje od czwartku do niedzieli. ) Obce są : święcenie pokarmów, malowanie jajek, czy też polewanie się wodą.

Liturgia Wielkiego Tygodnia zaczyna się od Niedzieli Palmowej ( Domingo de los Ramos)pod tym względem akurat jest podobnie. Co charakteryzuje Hiszpanię, to procesje. Procesje są bardzo uroczyste i warte zobaczenia. Z kościołów wyprowadza się przystrojone figury i defiluje się z nimi ulicami miasta. Figury pochodzą często z  XV, XVI w. dlatego maszeruje się z nimi ostrożnie i gdy pada deszcz, co bardzo często się zdarza w Wielkanoc, w ogóle nie wychodzą na ulicę, ku wielkiemu smutkowi oczekujących. Noszenie figury, to zaszczyt, ludzie sami się do tego zgłaszają. Odbywa się to wszystko przy akompaniamencie charakterystycznych pieśni i zapachu kadzideł. Ulicami chadzają zakapturzeni mężczyźni, wyglądają trochę jak średniowieczni kaci, są to tzw. cofardes ( członkowie bractwa religijnego). Najbardziej znane bractwo, to cofardes penitenciales de Sevilla, które właśnie wychodzi na ulice w Wielki Tydzień. 
cofardes 

Najsławniejsze procesje odbywają się w Sewilli, ale tak naprawdę mają one miejsce wszędzie. Procesja wielkanocna jest swojego rodzaju drogą krzyżową, jednakże moim zdaniem jest to dużo bardziej widowiskowe, uroczyste, podniosłe. Do tego stopnia, że nawet mnie, osobę rzadko zaglądającą do kościoła, przechodzą dreszcze jak mam okazję w tym uczestniczyć. W niektórych miejscowościach odbywają się „biegające procesje” z figurami się nie chodzi, ale… biega. Wygląda to dość komicznie, niczym jakieś zawody, mnie ten widok raczej bawi niż zachęca do jakiejś refleksji czy wewnętrznego skupienia.
procesja

Jeśli chodzi o jedzenie wielkanocne, właściwie znane są mi tylko dwa dania, potaje de Semana Santa lub inaczej potaje de vigilia, jest to postna zupa, jedzona w Wielki Piątek. Zupa składa się z ciecierzycy, szpinaku i dorsza. Właśnie dziś ją zrobiłam,  jest trochę pracochłonna, bo najpierw trzeba namoczyć cieciorkę, potem ją ugotować  na wywarze rybnym, następnie podsmażyć cebulę, czosnek, pomidora i szpinak, dodać do zupy. Osobno zrobiłam kulki rybne z dorsza, choć można po prostu dodać kawałki dorsza do zupy. Bardzo ciekawa kulinarna propozycja, zdrowa, smaczna, tania, a co ciekawe nigdy się z tą zupą nie spotkałam w innym okresie niż wielkanocnym.
Drugim daniem typowym dla tego okresu są tzw. torrijas, bułki moczone w mleku, z miodem, cynamonem, a następnie podsmażane. Osobiście nie uważam tego za coś nadzwyczajnego, zdecydowanie wolę polskie wypieki wielkanocne… ale spróbować warto.
torrijas


Przyznam szczerze, że uwielbiam klimat Wielkanocy w Hiszpanii, te wszystkie procesje, zapach kadzidła, wąskie uliczki Toledo, do którego jeździłam, żeby poczuć to coś, czego w Polsce w Wielkanoc chyba nigdy nie doświadczyłam.


Życzę wesołych , spokojnych Świąt, róbcie to, na co macie ochotę, szkoda czasu na obowiązkowe sprzątanie i pieczenie, chyba, że ktoś naprawdę to lubi, a jeśli nie, może lepiej wyjść na spacer z rodziną. 

wtorek, 11 marca 2014

11 marca Madryt

Wsiadam do pociągu, biegnę, żeby zdążyć na stację, udało się, uff. Dzień jak co dzień, w powietrzu czuć wiosnę, kwitną już wiśnie i migdałowce. Jadę do pracy, przysypiam przytulona do szyby. Myślę o rzeczach, które mam do zrobienia. Zadzwonić do lekarza, umówić się na cytologię. Napisać do Debo, bo dawno do niej nie pisałam, kupić szpinak i jogurt. No właśnie, co będziemy jeść dzisiaj na kolację?  Chociaż jest 7 rano już to analizuję, rybę czy kurczaka? O nie, zapomniałam rozmrozić chleb.  Jak wrócę muszę też zrobić pranie i wstąpić po żarówkę. Dlaczego zawsze ja muszę wymieniać te pieprzone żarówki? Lepiej pomyślę o czymś milszym, np. o weekendzie majowym, który się powoli zbliża. Pojedziemy na północ czy może do Andaluzji? Wolę na północ, to już taka majowa tradycja. Boże, jaka jestem śpiąca. Nienawidzę rano wstawać, robi mi się niedobrze. Mdli mnie o tej godzinie. Wlecze się ten pociąg, za chwilę będziemy na Atochy. Jest 7.37.

11 marca 2004 w tzw. cercanias czyli kolejce podmiejskiej w Madrycie, na skutek zamachów terrorystycznych życie straciły 192 osoby, 1858 zostało rannych.

Nie wiedziałam wtedy, że będę w Hiszpanii i że będę jeździć tymi pociągami, przynajmniej od czasu do czasu. Tak jak jeździ codziennie tysiące osób, do szkoły, do pracy, przypadkiem, celowo.  Tym pociągiem mógł jechać każdy. Bomby wybuchły między godziną 7.37 a 7.39 w momencie kiedy w kolejce znajduje się najwięcej ludzi, bo każdy się gdzieś śpieszy o tej godzinie.


Wyobrażam sobie, że wsiadam do tego pociągu i już z niego nie wychodzę, niczego się nie spodziewając i nie myśląc o niczym specjalnym. Dzień jak co dzień. W powietrzu czuć wiosnę, kwitną już wiśnie i migdałowce. 

wtorek, 25 lutego 2014

Paella- krok po kroku

Kiedyś pisałam już o paelli, skąd pochodzi, jakie są z nią związane tradycje, wszystkich zainteresowanych odsyłam do mojego starego blog ( wpis z 11 czerwca 2012 roku).

Dziś podaję przepis, wersji tego dania można znaleźć w Internecie setki, jednak najbardziej tradycyjna paella to paella mixta ( mieszanka ryżu z mięsem i owocami morza).  Na tę paellę podam przepis, można go oczywiście zmodyfikować, zrobić paellę z samym mięsem lub samymi owocami morza.

Najważniejszym składnikiem tego dania jest ryż, najlepszy ryż, to tzw. ryż Bomba, ma okrągłe, grube ziarenka, myślę, że jak się dobrze poszuka, to znajdzie się w jakimś polskim markecie z importowanymi produktami.

Pozostałe składniki, to:  czosnek, szafran, papryka ( może być w proszku, zarówno pikantna jak i łagodna), papryka świeża czerwona pokrojona w paski, fasola płaska i podłużna, tzw. płasko strąkowa, może być też bób, mięso z kurczaka i królika ( z kością, najlepiej udka), jeśli ciężko o królika, może być sam kurczak, a także garść świeżych kalmarów, kilka małży, krewetki oraz tzw. caldo de pescado czyli wywar rybny.
Skąd w Polsce wziąć małże, kalmary? Wiem, że świeże owoce morza nieraz sprzedaje Makro, a mrożone można znaleźć w Biedronce.

Jak zrobić wywar rybny?
Najlepiej jak znajdziecie kawałek świeżej ryby morskiej, trzeba go wrzucić do wody i po prostu ugotować, tego wywaru potrzeba sporo do paelli, najlepiej ze 2 litry. Doskonale do tego nadają się głowy ryby, ości, nie trzeba kupować całej ryby. Wywar solimy.

Jeśli ktoś chce zrobić wersję bez ryb i owoców morza (nie polecam, to już nie to!),  może użyć wywaru mięsnego, rozpuścić w wodzie zwykłą kostkę z kurczaka czy z wołowiny.

Będzie potrzebna duża patelnia! Zaczynamy od podsmażenia mięsa oraz papryki, podgotowujemy fasolkę i bób, a następnie podsmażamy. To samo robimy z krewetkami oraz kalmarami- podsmażamy. Odkładamy na inny talerz. Następnie na tą samą oliwę wrzucamy czosnek, ze 4 duże ząbki, nie kroimy i nie obieramy go ze skórki , wrzucamy w całości, dodajemy paprykę w proszku pikantną i łagodną, podsmażamy, a na końcu szafran lub tańszą wersję, przyprawę do paelli, taką, która da ryżowi żółty kolor. W Hiszpanii używa się też specjalnej papryki zwanej ñora, dodaje się ją w całości, ale nie wiem czy w Polsce da się taką kupić, wątpię…

I teraz najważniejsze, wrzucamy ryż, na 3-4 osoby, dwie, duże szklanki ryżu. Ryżu wcześniej nie gotujemy, wkładamy na patelnię na której jest szafran, papryka i czosnek i zalewamy to wywarem rybnym, tak , żeby  zakryło ryż.  Stopniowo dolewamy wywar aż ryż się ugotuje,  potrwa to ok. 15-20 minut. Jeśli skończy się wywar, dolewamy wody. Kiedy ryż kończy się gotować, dodajemy paprykę, mięso, fasolę, bób, kalmary, krewetki i małże, które „ugotują się” na parze, wcześniej ich nie smażymy , ani nie gotujemy. Układamy wszystko tak, aby ładnie i kolorowo wyglądało. Na końcu zdejmujemy z ognia, przykrywamy czystą ściereczką, ok.5 min. Paella ma być sucha, nie mokra, cała woda musi odparować, jeśli jest mokra, to już raczej jest arroz caldoso (rodzaj„risotto”) niż paella.



Zdejmujemy ściereczkę jak zacznie pachnieć jakby czymś przypalonym, ale nie przypalamy! Ryż na dnie, powinien przykleić się do patelni i tworzy coś, co walencjanie nazywają socarrat. Na końcu skrapiamy wszystko sokiem z cytryny i jemy. Czas przygotowania dania to około 45 min. wydaje się skomplikowane, ale jest bardzo proste, choć przyznam szczerze, że najlepiej podpatrzeć jak ktoś robi, jest później zdecydowanie łatwiej.


Bardzo dobrą paellę jadłam z zielonym groszkiem i borowikami, ryż robi się tak samo, tylko stosuje się wywar z grzybów. Można dowolnie łączyć składniki. Sekretem udanej paelli jest ryż oraz odpowiedni wywar i przyprawy. 
SMACZNEGO!

środa, 19 lutego 2014

Polska rewolucja antyseksualna

Zastanawiałam się czy w ogóle o tym pisać, ale po przeczytaniu artykułu w „The Guardian” [1] stwierdziłam, że poruszę tę kwestię. Obserwuję w Polsce zjawisko, które mnie niepokoi. Chodzi mi o wzrost ludzi o skrajnie prawicowych poglądach oraz o bezkarność Kościoła i księży. Przykro mi to napisać, ale Polska pod względem światopoglądowym jeszcze bardziej się uwsteczniła niż za czasów, kiedy w niej mieszkałam, a znowu nie są to czasy zamierzchłe.

Jak przyjechałam w grudniu do ojczyzny, to na każdym kroku toczyły się jakieś chore debaty o tzw. gender. Co to za jakiś absurd? Ponoć Kościół napisał cały list w tej sprawie, krytykując zjawisko, które istniało od zawsze i które istnieć będzie. Czy księża nie mają się czym zajmować? Czy media muszą w kółko o tym mówić? Słuchając kilku debat na ten temat przeraziła mnie ignorancja środowisk prawicowych w tym temacie, niby znają definicję gender, ale gadają farmazony. Zwłaszcza kobiety, które krytykują to zjawisko. Jedna pani prof. słusznie zauważyła i odpowiedziała takiej osobie: Droga Pani, gdyby nie gender, to nie siedziałybyśmy teraz i nie dyskutowały, bo musiałaby Pani być w domu z dziećmi, a nie robić karierę w polityce.

Kolejna sprawa, która mnie przeraża to Episkopat, który miedzy innymi jest przeciwny podpisaniu konwencji o zapobieganiu przemocy wobec kobiet. Co mam przez to rozumieć?  Czy będzie wreszcie kiedyś taka władza w Polsce, która zrobi porządek z Kościołem? Polska nie jest państwem kościelnym! Pan premier ma bardzo miękką dupę, bo nie umie nic z tym zrobić, a porządek powinien być już zrobiony dawno. Kościół opodatkować, ukracać bzdury, które publicznie mówią księża, łącznie, a może i przede wszystkim te, dotyczące pedofilii.

Oglądam jeszcze inną debatę wprost z Polski, tym razem o edukacji seksualnej, a potem o aborcji. Według niektórych osób edukacja seksualna równa się wyświetleniu filmu pornograficznego, nauką technik felatio czy bukkake. Takie odnoszę wrażenie. Odnoszę też wrażenie, że nie jest dla tych osób istotna sprawa: zdrowia, zapobieganiu temu, aby siedemnastolatka zaszła w niechcianą ciążę. Może dla niektórych edukacja seksualna nie jest ważna, bo sprawy dotyczące seksu  ich nie interesują. Mogę im tylko współczuć, ale nie może być tak, że garstka hipokrytów ogranicza normalnemu społeczeństwu dostępu do tego typu edukacji, która powinna być na porządku dziennym w szkołach!

Ostatnia debata, wypowiada się 24-latka z jakiejś skrajnie kościelno- prawicowej organizacji, nie pamiętam dokładnie jak się ona nazywała. Młoda dziewczyna, jak podkreśla, dziewica, co mnie zresztą w ogóle nie interesuje, bo to naprawdę nie jest sprawa do chwalenia się w telewizji, przekonuje trzy razy starszą od siebie kobietę, że rodzić trzeba zawsze i za wszelką cenę. Dziecko może być rośliną, ale musi się urodzić, kobieta w trakcie porodu może umrzeć, ale musi dziecko urodzić. Pani profesor, która pracowała w wielu krajach i widziała dużo więcej, łapie się za głowę i usiłuje wytłumaczyć dziewczynie, że w Polsce ludzie upośledzeni nie mają szans na normalne życie, nie są ani aktywni zawodowo, ani specjalnie nie widać ich na ulicy. Zarówno matka jak i taki człowiek skazani są na siedzenie w domu, kobieta zajmująca się takim dzieckiem jest niewolnikiem. Nie wszystkie panie muszą się na to zgodzić, wiedząc, że tak będzie. Po to robione są badanie prenatalne, żeby uniknąć  w jakimś stopniu tego typu sytuacji.  

Zawsze jak słucham takich młodych ludzi, wysłałabym ich na obowiązkowe praktyki w ośrodkach dla ludzi upośledzonych, z nieuleczalnymi chorobami genetycznymi.

Niepokojące jest to co się dzieje w Polsce, niepokoją mnie zwłaszcza opinie wygłaszane przez kobiety, które chciałabym wrócić do czasów sprzed emancypacji, nie trafiają do nich żadne argumenty, nie zdają sobie sprawy, że jeszcze kilka wieków temu, nie miałyby nic do powiedzenia, nie było by ich ani w polityce, ani w partii, ani nigdzie poza kuchnią…

wtorek, 14 stycznia 2014

Cudów nie ma, ale lepiej być optymistą.

Nowy Rok. Cudów nie ma, w lustrze ta sama twarz, może nawet trochę bardziej zaokrąglona po Świętach.  Na moje szczęście wkroczyłam w 2014 r. w dobrym humorze i z dużą dawką pozytywnej energii. Doszłam do wniosku, że musi być lepiej, bo po spadku jest wzrost, ot tak po prostu!

Przyznam też, iż czuję się już bardzo zadomowiona w Hiszpanii, pierwszy raz hiszpańska polityka wydaje mi się bardziej obrzydliwa niż jakakolwiek inna. Naprawdę chce się rzygać. Po pierwsze sprawy dotyczące korupcji i okradania państwa przez samą księżniczkę Hiszpanii. Jedyną jej rolą jest nieprzynoszenie rodzinie wstydu, bo naprawdę Infanta Cristina nie ma innych rzeczy do roboty, pracować nie musi, ani martwić się o kredyty, mieszkanie czy tak prozaiczną rzecz, jaką jest przygotowanie posiłku. Tłumaczenie się, że nie wiedziałam, ( nie wiedziałam, że okradam) jest po prostu żałosne. Kolejna sprawa, która burzy mi krew, to zmiana prawa aborcyjnego. O nic innego, tylko o politykę tu chodzi, o rację, o to, aby zmienić dobrze funkcjonujące prawo i uwodnić poprzedniej partii sprawującej władzę brak owej racji. Dotychczasowe prawo aborcyjne, zezwalało na dobrowolną aborcję do 12 tygodnia ciąży bez żadnych dodatkowych warunków. Teraz obecny rząd chce całkowicie zabronić aborcji, jedyne dwa przypadki, gdzie w świetle prawa będzie dozwolona, to  gwałt i ciąża zagrażająca życiu matki. Jeśli okaże się, iż płód jest zdeformowany, albo z poważną chorobą genetyczną, kobieta będzie zobligowana do urodzenia chorego dziecka, chorego, albo takiego, co w miejscu rąk będzie miało nogi…

O bezrobociu, które wcale nie maleje, nie chce mi się nawet wspominać. Kiedy jadę pociągiem do Madrytu, przynajmniej ze dwie osoby naraz żebrzą. Prawie codziennie oglądam program, w którym organizowane są zbiórki pieniędzy na otworzenie nowej firmy, bo niektórzy ludzie dosłownie zdychają z głodu. Takich historii wysłuchuję niemalże każdego dnia. „ Jem chleb z oliwą i posypuję papryką. Pierś z kurczaka dzielę na 4 porcje.” Albo: „Nie jem, bo muszę dać jeść swojemu sześciomiesięcznemu dziecku, ważyłam 54 kg teraz ważę 37 kg.” I ciągle powtarzają się słowa:  czuję się winny/ winna, bo nie pracuję. Ludzie czują się nic nie warci. Jakkolwiek patetycznie by to zabrzmiało, wszystko mnie boli jak tego słucham. Chyba najbardziej poruszyła mnie historia dwojga ludzi, w wieku mniej więcej moich rodziców, którzy postanowili zostawić wszystko i przenieść się do Madrytu, aby otworzyć sklep i być blisko syna, który ma zaburzenia psychiczne, w związku z czym potrzebuje ciągłej kontroli oraz opieki, ale z  drugiej strony jest bardzo utalentowanym studentem fizyki. Mężczyzna płakał i obwiniał się, że nie może znaleźć pracy. 50 lat, to już za dużo, żeby iść do pracy… Myślę, iż mężczyźni dużo gorzej odnajdują się w takim położeniu, czują się upokorzeni, bezwartościowi i odpowiedzialni za sytuację.


Myślę także, że pierwszym krokiem do wyjścia z bezrobocia w tym kraju jest przestać się obwiniać i odzyskać wiarę we własne możliwości, łatwe ? Nie, sytuacja przerosła wiele osób, które wydawały się być niezłomne. Niemożliwe? Nie. Coś za co cenię Hiszpanów, to niezwykłe poczucie solidarności, wzajemne wsparcie i nieprzeciętny optymizm, mimo wszystko. Wreszcie się tego nauczyłam.