czwartek, 30 listopada 2017

Nauka języka hiszpańskiego- jak skutecznie się uczyć?

Wiele razy się spotkałam ze stwierdzeniem, że hiszpański to prosty język. Opinię tę wygłaszali wszyscy ci, którzy języka nie znają. Może bierze się to stąd, iż kojarzy się z krajami hiszpańskojęzycznymi- luz bluse - słońce. Owszem, nie jest to najtrudniejszy język na świecie, stosunkowo łatwo się nauczyć mówić, czytać, przynajmniej na podstawowym etapie. Schody zaczynają się później, bo gramatyka wcale już taka prosta nie jest, a odmiana czasowników może śnić się po nocach. Ale warto się postarać, bo hiszpański, to piękny język i bardzo przydatny!


A zatem, jak skutecznie się uczyć? 

Dotyczy, to właściwie każdego języka, nie tylko hiszpańskiego. Trzy, najważniejsze zasady, to:

1. Systematyczność
Jeżeli już podejmiemy decyzję o nauce języka, choćbyśmy mieli po 4 lekcje w tygodniu, słówka same nie wpadną do głowy! Trzeba czytać, powtarzać, słuchać. Zdecydowanie korzystniej jest mieć nawet mniej zajęć, ale przynajmniej postarać się do nich przygotować. Najlepiej poświęcić pół godziny dziennie dwa, trzy razy w tygodniu, na powtarzanie. 

2.Urozmaicenie 
Czyli inaczej- brak nudy. Nie da się nauczyć języka studiując samą gramatykę, albo powtarzając same słówka. Nauka hiszpańskiego opiera się na czterech, ważnych fundamentach, są to: PISANIE, CZYTANIE, MÓWIENIE, SŁUCHANIE. Osobiście, na pierwszym miejscu postawiłabym na MÓWIENIE, bo o to przecież chodzi w nauce języka. MÓW, nawet jak na początku robisz błędy, to MÓW. Co z tego, że świetnie znasz gramatykę, skoro nie umiesz, boisz się wykorzystać ją w praktyce? 

3.Wsparcie, czyli dobry nauczyciel
Choć są osoby, które uczą się same, dobry nauczyciel jest dla większości ogromnie ważny. Po pierwsze, aby zmobilizować ucznia do nauki, po drugie, aby nim odpowiednio pokierować. Nauczyciel, to trochę jak dyrygent. Niby orkiestra mogłaby bez niego grać, ale z nim gra o wiele lepiej. 

Nauka języków nie jest trudna, ale trzeba od początku zrozumieć, że nikt za nas tego nie zrobi. Nikt nie wbije nam wiedzy do głowy młotkiem. Ani cudowny kurs, ani najlepszy nauczyciel, ani magiczne sposoby. Tylko od nas i od naszej silnej woli oraz chęci, zależy  nasz sukces!

I oczywiście zapraszam do mnie na HISZPAŃSKI! :)


środa, 22 listopada 2017

kilka faktów o słońcu w Hiszpanii

"Un rayo de sol, oh, oh, oh, / me trajo tu amor, oh, oh, oh." * ( Promień słońca przyniósł mi twoją miłość.) Tak śpiewał zespół Los Diablos w latach 80-tych. El sol, słońce, rzecz nieodzownie i słusznie kojarzona  z Hiszpanią. Mieszkańcy tego kraju mają szczęście, że w większości regionów słońce świeci przez przynajmniej 200 dni w roku, a np. malageńczycy widzą słońce przez ponad 300 dni  w roku. 

Dla tęskniących za promykami słońca, polecam 5 miast z najlepszym klimatem w Hiszpanii: 
-Las Palmas (Gran Canaria) ze średnią temperaturą 20 stopni C. 
-Malaga średnia temp. 18,5 stopni C i  około 3000 godzin słońca w roku.
-Palma de Mallorca (Majorka) 
-Huelva 
-Vigo ( nietypowo, bo to miasto w Galicji, która słynie z deszczowego klimatu, ale to miejsce stanowi swojego rodzaju wyjątek, średnia temp. to 14,9 stopni C , łagodna zima i  łagodne lato)



Kolejny fakt o słońcu jest raczej powodem do wstydu... Hiszpania ma bardzo głupią politykę dotyczącą pozyskiwania energii słonecznej. Ktoś, kto posiada panele słoneczne i chce wyprodukować z nich energię, nawet na własne potrzeby, musi płacić państwu duży podatek. Efekt jest taki, że w kraju, gdzie większość energii można by pozyskiwać w ten sposób, prawie nikt nie instaluje paneli, gdyż po prostu mu się to nie opłaca. Państwo zamiast wspierać obywateli, robi wszystko, by ludziom nic się nie chciało i nie opłacało, zmusza do korzystania z płatnej energii, a prąd w Hiszpanii jest bardzo drogi.

Następna rzecz, to swoisty ewenement: Na Półwyspie Iberyjskim ludzie cierpią na brak witaminy D... Wydaje się to nieprawdopodobne, ale tak właśnie jest. To tutaj, na słońce każdy uważa. Latem siedzi się w chłodnym i zacienionym pomieszczeniu, uciekając przez spiekotą. (Poza okresem wakacyjnym, gdzie spędza się więcej czasu na plaży i oczywiście na słońcu.) Zimą, już nawet z przyzwyczajenia, niektórzy smarują się kremem z wysokim filtrem. W kawiarniach widać ludzi z krótkim rękawem, zerkających w stronę złotej kuli, ale na ogół są to zagraniczni turyści... 

Dzięki tej przezorności i ostrożności w korzystaniu ze słońca, to nie w Hiszpanii występuje najwięcej przypadków zachorowań na raka skóry. ( Kraje o najwyższym współczynniku zachorowań na raka to Skandynawia i Niemcy.) Od dziecka każdy Hiszpan uczy się, że z tym ciałem niebieskim należy postępować roztropnie. Obficie smarować się kremami, nie wychodzić latem z domu w godzinach największego skwaru, pić dużo wody i nosić kapelusz. Prawie nigdy też nie widziałam "spieczonych na raka" Hiszpanów. Ludzie opalają się z głową. Za to widok czerwonego jak burak Szweda czy Anglika jest, w lipcu na plaży, jak chleb powszedni... 



I ostatni fakt: Słońce, w odpowiedniej dawce ( od 10 minut do 1 godziny dziennie), poprawia humor, poprawia odporność organizmu, reguluje wytwarzanie melatoniny (hormonu snu), pomaga w leczeniu niektórych chorób skóry, takich jak trądzik. 

Oczywiście słońce nie rozwiąże wszystkich naszych problemów, ale niewątpliwie sprzyja nie wyolbrzymianiu ich. Spacer po parku, w piękny słoneczny dzień, jest najlepszym lekarstwem na wszystkie smutki. 




* Piosenka zespołu Los Diablos https://www.youtube.com/watch?v=nXCVkGvFo4Y

wtorek, 14 listopada 2017

5 mitów dotyczących Hiszpanii

Ileż to razy słyszałam zachwycających się Hiszpanią turystów: Ach, tu jest jak w raju. Raj jest wszędzie, gdzie są wakacje, a my beztrosko pijemy sobie drinka z palemką. A kraj, jak to każdy kraj, ma swoje wady i zalety. Choć zawsze powtarzam, że Hiszpania na odpoczynek jest miejscem idealnym. Każdy znajdzie coś dla siebie, góry, morze, wsypy, pustynie, lasy, wszędzie dobre jedzenie i mili ludzie.

Co zatem ze stereotypami?

1. W Hiszpanii jest zawsze gorąco.

Nieprawda, zimą jest naprawdę zimno, zwłaszcza w centrum i w górach, pada śnieg, istnieją przymrozki. Choć każdy region jest inny, np. w ARANJUEZ (pod Madrytem), w którym mieszkam, w styczniu nad ranem dochodzi nawet do minus 8 stopni. W dzień zawsze jest dużo cieplej, nawet +15, ale rano lepiej ubrać czapkę i rękawiczki. Śmieszy mnie, jak widzę w grudniu, w Madrycie, turystów w sandałach. Jedyne, czego się nabawią, to kataru... Ponadto bardzo zimno jest w hiszpańskich domach, ogrzewanie jest na tyle drogie, że używa się go oszczędnie, a w wielu mieszkaniach, zwłaszcza nad morzem, ogrzewania w ogóle nie ma. Niby nie jest zimno, bo temp. min. to 10 stopni, ale przy wietrze przestaje być miło. I choć dziwnie to zabrzmi, w żadnym innym miejscu nie zmarzłam zimą tak, jak w Hiszpanii nad morzem...



2. Hiszpanie są otwarci.

Zawsze powtarzam, że co innego być otwartym, a co innego być ekstrawertykiem. Niby to samo, ale jednak nie. Hiszpanie są na co dzień raczej pomocni, uśmiechnięci i dobrze nastawieni do świata. Na pewno życzliwi i sympatyczni, sprawia to wrażenie owej otwartości... Ale... tak naprawdę większość, zwłaszcza, w małym miastach, nigdy nie wyściubiło nosa poza swoje pueblo. Nie lubią się uczyć języków, przez co sami zamykają sobie okno na świat, ciężko ich też przekonać, że istnieje inne jedzenie poza hiszpańskim. Choć sporo się w tej kwestii zmienia, młodzi ludzie więcej podróżują niż ich dziadkowie, przez co są bardziej otwarci, ale nadal mentalność niektórych jest dość specyficzna. Łatwo tu o znajomych, kolegów, ludzi z którymi można iść na piwo i porozmawiać o głupotach, ale żeby się z kimś naprawdę zaprzyjaźnić, to już inna historia.

3. W Hiszpanii je się same ryby i owoce morza.

Kolejny mit. Znam dużo Hiszpanów, którzy ryb w ogóle nie lubią... Owoce morze są dość drogie, na pewno codziennie się ich nie je. Natomiast mięso spożywa się w każdej postaci i każdego rodzaju: świnie, owce, krowy, byki. Nic się tu nie zmarnuje, przysmakiem jest tu np. świńskie ucho czy byczy ogon. Ucha nie lubię, ze względu na chrząstki, natomiast gulasz z ogona jest jednym  z moich ulubionych dań. To tak naprawdę gulasz wołowy, z warzywami, duszony w winie, czasem z dodatkiem grzybów lub czekolady. Innym mięsnym daniem są skórki świńskie lub boczek (toreznos), chrupiące i bardzo kaloryczne. W Katalonii spotkałam się z sałatką z szynkami i kiełbasami, a w regionie Soria (gdzie jest zimno i ciało aż się samo prosi o kalorie) z ogromną ilością wszelkiej maści skórek i boczków. Hiszpania, to chyba jedyny kraj, w którym je się grillowane flaki.  Zarajos - typowe danie dla regionu Cuenca
- jelita jagnięce, marynowane, a następnie zwijane na patyk jak szaszłyk, smażone lub pieczone w piecu.



4. Siesta - spanie po południu

Byłoby cudownie, gdyby ten mit okazał się prawdziwy i dałoby się spać w ciągu dnia, ale tak nie jest. Siesta- czyli przerwa w pracy w godz. 14.00-17.00 służy tak naprawdę temu, żeby pójść do domu i zjeść obiad. Pół biedy jak ktoś mieszka blisko miejsca zamieszkania, ale jak trzeba gdzieś dojechać? Jest to strata czasu. Rozumiem jeszcze, że tak funkcjonują sklepy, ale robić nawet godzinną czy dwugodzinną przerwę w biurze, nie ma zbytniego sensu. Hiszpania słynie z długiego dnia pracy, ale (niestety) z bardzo niskiej efektywności. Przerwa na śniadanie, przerwa na obiad, ludzie zamiast się skupić na robocie, są rozproszeni... 

5. Korrida, palmy i flamenco

Z tymi trzema rzeczami często kojarzy się ten kraj. Palmy są, ale nie wszędzie, w środkowej Hiszpanii ciężko je znaleźć, jeśli ktoś lubi to drzewo, to polecam Andaluzję i wybrzeża (nie północne). Korrida- to w tej chwili dość kontrowersyjny temat, coraz więcej miast odchodzi od tej barbarzyńskiej tradycji, choć nadal ma wielu zwolenników, zwłaszcza w Andaluzji. Regularnie organizowane są protesty przeciwko walce byków, dla wielu Hiszpanów nie jest to tradycja, a zwyczajna rzeź... Flamenco- i znowu polecam Andaluzję, żeby je zobaczyć, znajdują się tam najlepsze szkoły tańca, co za tym idzie, można tam popatrzeć na najlepsze występy. Andaluzyjczycy mają coś w sobie, że lubią śpiewać, nucić, siedzieć sobie z gitarką i grać. Jesteś w barze, pijesz wino i nagle ktoś sam z siebie, zaczyna tańczyć... i nie trzeba specjalnie szukać koncertu. 

czwartek, 2 listopada 2017

gotycki cmentarz w Comillas

Deszcz, jesienna słota, zbutwiałe liście- nie brzmi zachęcająco... Ale jeśli ktoś lubi zwiedzać cmentarze, to listopad jest chyba najlepszą na to porą. Blask świec, posągi, ciemność- przypominają nam, że nic nie trwa wiecznie. 

Jednym z najciekawszych cmentarzy, jakie widziałam, jest cmentarz w miejscowości Comillas ( w regionie Cantabria), na północy Hiszpanii. 
Położony na samym wzgórzu, widać go z każdego punktu miasta, a z samego cmentarza rozpościera się piękny widok na morze. 



Został zaprojektowany i zbudowany w 1893 roku, na ruinach XV w. kościoła, przez modernistycznego architekta Lluisa Domenecha i Montanera. Można powiedzieć, że jest w stylu gotyckim, na który wtedy panowała moda. Punktem charakterystycznym cmentarza jest ogromny pomnik Anioła Zagłady. Monument robi niesamowite wrażenie, zwłaszcza jak przyjdzie się to miejsce oglądać w nocy. Klimat, który panuje w tej nekropolii jest naprawdę niesamowity, rodem z powieści gotyckich. Niejeden reżyser horroru nie powstydziłby się nakręcenia tu filmu. Zatem, jeśli przypadkiem będziecie na północy Hiszpanii, najlepiej w ciemny, listopadowy wieczór- warto się tu wybrać. 


 wzgórze i wejście na cmentarz,już z daleka widać pomnik Anioła Zagłady


Anioł Zagłady spoglądający na wszystko z góry


 grób z widokiem na morze...






czwartek, 26 października 2017

"A w knajpach zaczyna się picie" - kilka słów o tęsknocie

"Jesienią zawsze zaczyna się szkoła
A w knajpach zaczyna się picie
Jest tłoczno i duszno, olewa nas kelner
I tak skończymy o świcie" 

Pamiętam, jak co roku jesienią,w polskim radiu, grali często piosenkę T-Love- Warszawa. Wywoływało to we mnie jakąś dziwną tęsknotę. Pamiętam, dawno temu, moją drogę do znienawidzonego liceum i chęć, żeby najlepiej zamknąć się w tej knajpie, wśród zapachu skwaśniałego piwska, i wtedy jeszcze- papierosów. 
Gdy niedawno przeczytałam wywiad z Muńkiem Staszczykiem i dowiedziałam się, że pisał ten tekst w Londynie, na emigracji, jeszcze bardziej go polubiłam. W tym utworze jest esencja nostalgii za swoim miastem. Za starymi kątami. Za ławką, na której się umawiałeś w każdą środę, z najlepszym kumplem. Za smakiem piwa,  z zieloną etykietą. Za ulubionym lumpeksem. Zapachem miasta, jego przestrzenią. Energią, jaką ci daje. 

I wędrując po nim, w tej wyimaginowanej czasoprzestrzeni, myślisz, co byś zrobił, gdybyś tam teraz był. Tęsknisz nawet za parkiem, za deszczem. Za tym aromatem zgnilizny i stęchlizny. Za liśćmi przyklejającymi się do podeszwy butów. Za ponurymi spojrzeniami ludzi, towarzyszy niedoli, w te ponure dni. Za szukającymi usprawiedliwienia, w beznadziejnej pogodzie, słowami: No to co? Idziemy się napić? lub jeszcze bardziej uzasadnionym: W taką pogodę, to nic tylko iść do baru! 

Jesienią, pod koniec października, dni są coraz krótsze, a wszystkie tęsknoty coraz dłuższe, coraz bardziej lepkie, o zapachu deszczu i podstawki pod kufel z piwem. 



Tekst dedykowany kochanej Łodzi, pieprzonej Łodzi. 

wtorek, 26 września 2017

miłość

Maj.Telefon. Od osoby, od której nigdy bym się go nie spodziewała, bo na co dzień nie rozmawiamy ze sobą.
-Coś się stało w miejscu, gdzie pracuje Enrique, znowu pożar. Wszystko z nim w porządku?
Zmroziło mnie, kolejny pożar wydaje mi się surrealistyczny.
-Na pewno nic poważnego, może to nie jego firma, nie ma się, co z góry martwić. Zaraz do niego zadzwonię, bądź spokojna.
Wiem jednak, że jeśli coś się tam paliło, to u nich. Dzwonię. Nie odbiera. Dzwonię drugi i trzeci raz. Cisza. Dzwonię na komórkę służbową. Odbiera kolega. Źle. Na chwilę tracę zimną krew i nie wiem co mówię, ktoś po drugiej stronie pyta się czy go słyszę, ja słysząc go, mówię że nie. I tak trzy razy. W końcu biorę się w garść.
-Co się znowu dzieje? Był u was pożar, gdzie jest Enrique?
-Tak, był wybuch, ale nikomu nic się nie stało, E. ma trochę poparzone plecy,czeka na karetkę. Poinformuję cię do jakiego szpitala go przewiozą.

Stoję w samym centrum Madrytu i mam wrażenie, że śnię znów ten zły sen o pożarze, że zaraz się obudzę. To już trzeci pożar, który przeżywam na własnej skórze.

Dzwoni telefon, wiem już, gdzie mam jechać, idę do pociągu, droga dłuży się, ale jestem dziwnie spokojna. On żyje, tylko trochę się poparzył. Na stacji czeka na mnie przyjaciel, jedziemy razem do szpitala.

E. leży na intensywnej terapii na oddziale poparzonych. Czeka aż go opatrzą, my czekamy, żeby wejść. Pozwalają nam wejść, nie opatrzyli go jeszcze. Twarz osmolona, ale w porządku, plecy to wielkie bąble, a z rąk zwisa skóra. Najbardziej zmartwiły mnie te ręce. E. w szoku i pod taką ilością narkotyków, że wydaje się nawet zadowolony i uśmiechnięty. Rozmawiamy, żartujemy. Musimy wyjść, bo jedzie na zabieg i założenie opatrunków. Bombarduje mnie tysiąc telefonów: jak się czuje, co się stało, czy można go odwiedzić. Wszystkim powtarzam to samo, jak automatyczna sekretarka. Jest mi już obojętne, co mówię, niektórych telefonów nie ma siły odebrać. 

Znów pozwalają nam wejść do niego. Wygląda jak mumia, od pasa w górę obandażowany, gada różne bzdury, ale humor mu dopisuje.

Kolejne dni płyną swoim szpitalnym  rytmem, rozmowa z lekarzem, nakarmienie chorego, spanie. Nie miałam pojęcia jak męczący jest szpital, wychodzisz z niego tak wykończony, że jedyne co daje ukojenie, to sen, o ile możesz spać. Nikt nie pyta jak się czujesz, wszyscy pytają o chorego.

Wchodzisz na oddział poparzonych, który przypomina scenę z horroru. Większość ludzi leży nieprzytomna, niektórzy w stanie śmierci klinicznej. W końcu można się do tego przyzwyczaić, jak do wszystkiego. Na intensywnej terapii są lepsze i gorsze dni. Najgorsza jest bezsilność. Kiedy widzisz jak bardzo ktoś cierpi, a nie możesz mu pomóc. Jak zwija się z bólu i płacze, albo jak trzęsie się z 39 stopniową gorączką i z podejrzeniem infekcji. Albo jak nie chce jeść, bo jest taki słaby, a ty, chcąc nie chcąc, go do tego zmuszasz. W środku aż cię skręca patrząc na to wszystko, masz ochotę po prostu się wyrzygać, długo i dokładnie. A tu codziennie trzeba wziąć się w garść, wstać, zjeść, umalować i być w dobrej formie.

Słuchanie historii innych ludzi, niewiele pomaga, choć mają gorzej, choć bycie przytomnym na intensywnej terapii, to szczęście. Co jakiś czas pojawiają się bardzo czarne myśli, a co by było gdyby... Gdyby nie uciekł w porę... takie myśli są niebezpieczne, bo powodują, że kręci ci się w głowie i spadasz w przepaść, atakuje cię przeraźliwy lęk, wciąga cię niczym wir, za każdym razem trudno jest wrócić do normalnego świata, normalnego myślenia. Choć z tygodnia na tydzień lęk jest coraz mniejszy, oddala się gdzieś. Nie ma czasu w nim tkwić, za dużo rzeczy jest teraz do zrobienia. 

Czerwiec. W domu, po prawie miesięcznym pobycie. W końcu dom. Jest wszystko, oprócz morfiny i jej pochodnych. Boli go brzuch, źle je, trzy noce z rzędu nie śpi. Szuka winny we mnie. Ja też nie śpię, boli mnie brzuch, ale z nerwów. 

Cały miesiąc upływa pod znakiem zmiany opatrunków, nadal trzeba jeździć do lekarza, co 2 dni. Goi się dobrze. Teraz nieznośne jest swędzenie, na które jedyne co, to dają leki antyhistaminowe. I bezsenność. Jak spać na plecach, które są wielką, gojącą się raną? W dodatku jest gorąco, cholernie gorąco, już w czerwcu. Bandaże co chwilę się przesuwają, nie wiadomo jak się ułożyć. Popraw mi gazę, popraw mi bandaż. Dni upływają pod znakiem pracy pielęgniarskiej, najgorsze, że twój dyżur trwa 24 h i nikt ci w niczym nie pomoże. Jesteś sam, ty i pacjent. Popraw mi gazę, przesunął mi się bandaż, boli mnie ucho, swędzi mnie ręka, boli mnie brzuch. Zeskrobywali mi strupy z ręki, zeskrobywali mi strupy z ucha. Słuchasz tego i już nic nie mówisz, bo co możesz na to poradzić... Jesteś nie mniej zmęczony niż chory. 

Te małe awanturki, że źle umyłaś mu głowę i zmoczył się bandaż przy uchu, że nic z tego nie rozumiem, bo to nie ja jestem pokrzywdzona. Milczę, wychodzę z pokoju, płaczę, płaczę ze zmęczenia. Jak to możliwe, że ktoś, kogo kochasz zaczyna ci brzydnąć, po prostu nie możesz już na niego patrzeć. A tu trzeba trwać, pomóc, zrobić obiad, zmienić prześcieradła, umyć, posmarować kremem. Wszystkie czynności przestają być pozbawione jakiejkolwiek intymności, jesteś ty i mężczyzna, który narazie nie jest mężczyzną, ale chorym człowiekiem. 

I dziękuj Bogu, iż to chwilowe, to nie śmiertelna choroba, ani choroba przewlekła. Nie jesteście skazani na siebie przez wiele lat. Czy kiedykolwiek zastanawiałeś/aś się nad tym co by było, gdybyś musiał się zastosować do formułki : I że cię nie opuszczę w zdrowiu, ani w CHOROBIE? Prawda, że to łatwo jest wyklepać, powiedzieć jak wszystko jest w porządku, jesteście młodzi i piękni.  I zdrowi. Czy kiedykolwiek zdarzyło ci się ocenić kogoś, kto po prostu nie wytrzymał i zostawił swoją chorą żonę/męża/matkę/ojca, bo nie miał już siły się nim zajmować? Patrzeć na jego ból, cierpienie i słuchać żalu do całego świata, nie wyłączając ciebie samego? Że tak naprawdę, najlepiej by było, gdybyś sam był chory i cierpiał tak samo jak on. Czy przyszło ci do głowy nazwać kobietę dziwką, bo zdradza swojego chorego męża, bo od czasu do czasu potrzebuje pobyć z mężczyzną, a nie z kaleką? 

Może gdzieś tam, kiedyś, w odległej galaktyce myślałaś, że przyjdzie taki dzień, w którym on/ona będzie stary  i trzeba będzie mu pomóc umyć głowę, nogi i dupę. Ale nie myślisz o tym jak masz 30 lat, bo jesteś piękny i młody, choroba cię nie dotyczy, ani starość, ani bezradność. To jest sajens fikszyn. A tu nagle, z dnia na dzień, łubudu - znajdujesz się w sytuacji, gdzie nie wiesz jak się nazywasz, jesteś chory, bardzo chory, od najbliższych godzin zależy czy w ogóle przeżyjesz, choć lekarz powtarza, że twój stan jest stabilny. Na szczęście jesteś tak naćpany, iż nie zdajesz sobie do końca sprawy z tego, ale twoi bliscy tak. I to im robi się kula w żołądku, której nie sposób się pozbyć. Nie można jej nawet wyrzygać. Z dnia na dzień możesz stracić wszystko, nawet urodę. To dlatego zmiany opatrunków na oddziale poparzonych są tak bolesne, bo chcą ci uratować rękę, twarz, żeby nie było blizn. I zagojoną skorupę zdrapują szczotką.

Lipiec. Sierpień. Wrzesień. Powoli wraca normalność. Po niektórych ranach nie ma już śladu, inne dobrze się goją, powoli skóra staje się znów biała. Trzeba tylko unikać słońca i smarować się kremami przez cały dzień, poza tym wszystko w porządku. Wróciła wręcz nuda, względny spokój, zdrowy sen. Radość. Tylko do dziś budzę się z bólem szczęki i pięści, odruchowo zaciskam zęby oraz pięści, ciągle gotowa do walki. O tych, których najbardziej kocham.

środa, 6 września 2017

wrzesień- najlepszy czas na przyjazd do Hiszpanii

Nastał wrzesień, z całą swoją łagodnością i aromatem dojrzałych jabłek, pomidorów i jeżyn, które są za słodkie nawet na likier. Wiosna minęła w czterech ścianach i pozostawiła bardzo gorzki posmak, sprawiła, że już nie lubię maja, chyba nigdy więcej go nie polubię. A lato, jak to lato, zbyt gorące, ale też zbyt krótkie jednocześnie, a przynajmniej w tych chwilach, gdy na świat spogląda się z perspektywy piasku na plaży.Czas powrotu do rutyny, codziennych zajęć, pracy. Lecz też czas fiest, świąt patronów miasta, uroczystości w stylu dożynek...
  


Wrzesień i początek października, to zdecydowanie najlepszy okres na przyjazd do Hiszpanii, zarówno nad morzem jak i w mieście jest przyjemnie. Wciąż jest ciepło, ale już nie gorąco. Na plaży nie ma dzikich tłumów, a w mieście żaru. Ceny też są znacznie bardziej korzystne niż np. w sierpniu. Loty i hotele mogą być nawet o połowę tańsze. Miasta powoli wkraczają w swój codzienny rytm, dzieci szykują się do szkoły, a w knajpach zaczyna się picie, jak śpiewał Muniek Staszczyk. Można podpatrzeć życie mieszkańców, które wraca do swojego powakacyjnego rytmu. 

A zatem? Zapraszam do Hiszpanii, nie tylko w upalny sierpień, ale przede wszystkim we wrześniu!